Prawa ręka Stinga opowiada nam o plusach i minusach oscylowania pomiędzy dużymi scenami, studiem i solowymi gigami…
Czujący się równie dobrze na gitarze klasycznej, akustycznej i elektrycznej, Dominic Miller jest jednym z rzadkich przykładów muzyków, których studyjny skill został dopracowany do perfekcji. Spełnia się zawodowo między innymi jako prawa ręka Stinga, od 28 lat podróżując z najpopularniejszym z "Policjantów" po scenach całego świata.
Jego najnowszy projekt solowy - "Silent Light" - ujrzał światło dzienne w kwietniu nakładem wytwórni ECM. Jest tak zajęty, że aby z nim porozmawiać, musieliśmy dodzwonić się aż do Teksasu, gdzie akurat występował. Nie mogliśmy się jednak powstrzymać - ciekawiło nas, jak radzi sobie z łączeniem tych wszystkich sytuacji sesyjno-studyjno-solowych. Jak dojść do perfekcji w tej muzycznej grze w gorące krzesła…
STAN UMYSŁU
"Występowanie z projektem solowym to zupełnie inna bajka niż granie z zespołem. Właściwie, to pierwsze jest o wiele trudniejsze, więc przed każdym koncertem ćwiczę co najmniej godzinę, aby dojść do odpowiedniej formy. Granie z zespołem jest wyzwaniem bardziej konceptualnym, niż pod względem sprawności. Trzeba "wejść do strefy", sprawnie komunikować się z czterema czy pięcioma innymi osobami. Tak więc trzeba mieć inaczej nastawiony umysł, mniej na siebie, a bardziej w stronę telepatycznego połączenia z innymi ludźmi."
UZYSKANIE KONTROLI
"Mam już naprawdę spory staż na scenie, a zawsze kiedy mam wyjść solo i stanąć na scenie, mając świadomość, że te 200 osób słyszy mój każdy dźwięk, jestem przerażony jak dzieciak. Wydaje mi się, że każdy myśli: ‘OK, a więc to jest ten Dominic Miller, o którym tyle piszą, zobaczmy czy faktycznie jest dobry.’ Ale jeśli wszystko jest w porządku, jestem odpowiednio nastawiony, rozgrzany i moje palce mnie nie zawiodą, to jest to bardzo dowartościowujące doświadczenie, bo mogę zapanować nad publicznością, zagrać dobry show i czerpać z tego energię. Zrobiłem też album solo, co również było wyzwaniem, ze względu na skupienie i dbałość o detale. Jednakże takie sytuacje, poprowadzone sprawną ręką, mogą dać muzykowi sporo radości."
CZERPANIE ZE ŹRÓDŁA
"Ludzie, z którymi pracowałem przez te wszystkie lata bardzo mnie inspirowali. Nagrywam głównie z wokalistami, kompozytorami piosenek, gwiazdami pop i muzykami rockowymi. Staram się wynieść coś dla siebie ze sposobu ich pracy, podejścia do muzyki, z tego jak je komponują, jak traktują formę i aranżację. Wstęp, zwrotka, chorus, most - uwielbiam patrzeć jak te puzzle zgrabnie się łączą w całość i jak pomysł krystalizuje się w postaci 4-5-minutowej miniatury. Zawsze staram się stworzyć coś co dopasuje się do narracji utworu i go wzbogaci."
SNUCIE OPOWIEŚCI
"Nigdy nie lubiłem słuchać płyt z jakimiś 11-minutowymi kawałkami instrumentalnymi, w których nie potrafię odnaleźć żadnej historii. Wydaje mi się, że słyszę bardziej popis instrumentalnych możliwości muzyków, zamiast konkretnej narracji. Cenię sobie tych instrumentalistów, którzy potrafią zostawić swoje ego przed drzwiami studia. Oczywiście, jeśli kawałek wymaga odrobiny technicznej akrobatyki - wal śmiało - nie mam nic przeciwko. Ale moją domyślną strategią jest unikanie obscenicznej wirtuozerii, wolę skupić się na opowiadaniu ciekawej historii, za pomocą silnej melodii."
POKŁON DLA KRÓLOWEJ
"Melodia jest kluczowa, a dobra melodia to najcenniejszy element utworu. Zapytajcie samych siebie: ‘Czy mam jakąś dobrą melodię?’ Oczywiście akordy i harmonia też są ważne, ale melodia to coś jak żeński element w reklamie - potrafi sprzedać wszystko. Naprawdę warto mieć w utworze coś, co wpadnie w ucho ludziom i co będą sobie mogli zagwizdać. Tak więc cokolwiek komponujecie, nie tylko nie zapominajcie o melodii, ale uczyńcie z niej królową i okażcie należny szacunek."
ZAĆMIENIE
"To skąd biorą się tytuły moich kompozycji jest ściśle powiązane z katalogowaniem moich własnych pomysłów. Kiedy je segreguję, staram się uchwycić o czym aktualnie myślę, albo jak się czuję i wyrazić to za pomocą paru słów. Dzięki temu łatwiej jest mi zapamiętać to co wymyślam. Niektórzy używają systemu klasycznego - opus numer… itd. - albo katalogują pomysły według ich tempa. Weźmy np. utwór "Eclipse" (ang. ‘zaćmienie’ ). Powstał kiedy urodziła się moja córka, a przypadek chciał, że było wówczas autentyczne zaćmienie. Dzień był bardzo mglisty, więc córka otrzymała od nas imię ‘Misty’. Takie szczegóły pozwalają lepiej zapamiętać różne rzeczy i są dla mnie niezwykle istotne."
KRZYK CISZY
"Pierwszy kawałek na nowej płycie ma tytuł ‘What You Didn’t Say’ (ang. ‘To czego nie powiedziałaś’ - przyp. Red.) i chciałem w nim nawiązać do mojej ostatniej rozmowy z żoną, w której było sporo milczenia. To ciekawe, ale w życiu dużo więcej zrozumiałem dzięki ciszy, niż dzięki słowom. Cisza w tej rozmowie powiedziała mi więcej niż to, co faktycznie przedyskutowaliśmy. Myślę, że nie trzeba być zbyt drobiazgowym jeśli chodzi o tytuły utworów instrumentalnych. Zwykle najlepszym rozwiązaniem jest jedno słowo. Inaczej może to wypaść zbyt pretensjonalnie."
SŁUŻBA
"Muszę przyznać, że jest teraz mniej pracy sesyjnej niż w latach 80. czy 90. Głównym powodem są zmiany przez jakie przeszedł biznes muzyczny w ostatnich dekadach. Niemniej nadal gram sporo jako sideman i znów - jest to zupełnie inny rodzaj wyzwania niż granie live. Kluczową umiejętnością jest umiejętność pozostawienia własnego ego za drzwiami. Musisz wejść w rolę osoby, której jedynym zadaniem jest sprawienie, żeby piosenka brzmiała tak dobrze, jak to tylko możliwe. Trzeba zapomnieć o tym kim jesteś i co dotąd zrobiłeś - to nie jest ważne. Ważne jest to, czy dzięki tobie praca pójdzie sprawnie, a końcowy efekt będzie dobry."
WŁASNY STYL
"Jest mnóstwo sposobów na podejście do sesji nagraniowej, ale są tylko dwa rodzaje sidemana. Pierwszy to ktoś wynajmowany do zagrania konkretnego pomysłu, który ma artysta lub producent. Jest to rola bardziej odtwórcza. Drugi to ktoś wynajmowany ponieważ producent nie ma żadnej konkretnej koncepcji i trzeba coś kreatywnie zbudować. To rola twórcza i ja osobiście zaliczam się do tej drugiej kategorii. Ludzie chcą mieć na płycie moje dźwięki, albo moje nazwisko, albo obie te rzeczy. Największym komplementem jest dla mnie sytuacja, kiedy ludzie chwalą mój styl: ‘Twój styl mi się podoba.’ Ale wiecie co? Ja sam nie wiem tak naprawdę co jest moim stylem."
STUDYJNE ZWIERZĘ
"Kiedy nagrywałem ostatnią płytę, pojawiłem się na lotnisku z moją gitarą nylonową Yairi Parlour jako bagaż ręczny. Do luku oddałem dwa inne akustyki i jednego klasyka. I wiecie co? Bagaż utknął na odprawie, więc w studio musiałem wykorzystać to co akurat było pod ręką. W kilku kawałkach zagrałem na całkiem niezłym dreadnoughcie Yamahy. To taki instrument, który leżał w studio na kanapie jak kot. Powiedzieli mi, że Pat Metheny użył tej samej gitary, kiedy nagrywał w tym miejscu. Pomyślałem sobie, że jeśli Pat nią nie pogardził, to i ja nie będę robił scen."
BIERZ CO JEST
"Szef wytwórni ECM Manfred Eicher powiedział mi, że Keith Jarrett miał podobne przygody, kiedy nagrywał "The Köln Concert". W jego przypadku, na koncert nie dojechał fortepian, więc musiał użyć czegoś co było na miejscu. Był to duży, biały fortepian, który spodobałby się pewnie Eltonowi Johnowi. Sprecyzujmy - mówimy o jednym z największych pianistów, który miał użyć czegoś co było pod ręką, zamiast swojego ulubionego piana. A nagrał płytę, która okazała się bestsellerem i zdobyła ogromną popularność."