Filip Sojka
Kayah, Mariusz Lubomski, Formacja Nieżywych Schabuff, Andrzej Krzywy, Andrzej Piaseczny, Kasia Stankiewicz, Reni Jusis, Ewa Bem, Robert Janson, Robert Janowski, Marek Kościkiewicz, Robert Chojnacki, Ryszard Rynkowski, Krzysztof Krawczyk, Goran Bregović, Edyta Górniak, Paulina Przybysz, Edyta Bartosiewicz, Kostek Joriadis, Maryla Rodowicz, Urszula, Lidia Kopania, Marysia Sadowska, Kasia Rodowicz, Ferid Lakhdar, Mietek Szcześniak, Marek Bałata, Kuba Badach, Krzysztof Herdzin, Leszek Możdżer, Wojtek Olszak, Jacek Piskorz, Wojtek Olszewski, Adam Niedzielin, Zdzisław Kalinowski, Grzegorz Jabłoński, Cezary Konrad, Michał Dąbrówka, Marcin Jahr, Grzegorz Grzyb, Irek Głyk, Adam Buczek, Jose Torres, Przemek Knopik, Darek Krupa, Krzysztof Misiak, Grzegorz Skawiński, Piotr Olszewski, Marek Napiórkowski, Damian Kurasz, Michał Grymuza, Łukasz Targosz, Artur Affek, Krzysia Górniak, Marek Podkowa, Marcin Gawdzis, Mariusz Mielcarek, Grzegorz Piotrowski, Paweł Golec, Łukasz Golec, Michał Urbaniak, Krzysztof Pszona, Wojtek Wójcicki, Maciek Zieliński, Adam Sztaba, Michał Przytuła, Tadziu Mieczkowski, Leszek Kamiński, Hakan Kursun, Rafał Paczkowski, Yaro, Kasia Klich, Przemyslaw Gintrowski, Brian Allan, Chris Aiken, John Lord, Steve Dorff, Wendy Waldman, Jud Friedman, Matthew Noble, Terri Bjerre, Danzel, Ingrid, Velvet, Rob Hoffman, Jim Beanz... ... Można by długo wymieniać, ale co łączy te nazwiska? Oczywiście Filip Sojka, którego bas towarzyszył ich muzyce. W tym roku artysta wydał trzecią, autorską płytę p.t. „Powrót do Gry”. Rozmawia: Krzysztof Inglik Pierwsze lekcje muzyki pobierałeś na skrzypcach, ale instrument ten nie należał do Twoich ulubionych. Jak przebiegała Twoja muzyczna edukacja i kiedy w Twym życiu pojawił się generator niskich brzmień?
Zaczynałem od ulubionego instrumentu Stradivariusa, w szkole muzycznej I stopnia, pod okiem prof. Haliny Farbotnik. Kiedy uwolniłem się już od skrzypiec, zdając w wieku czternastu lat egzamin dyplomowy, rzuciłem się w objęcia rockowej gitary. Tak więc zanim zostałem basistą, byłem przez jakiś czas gitarzystą. Zabawa trwała aż do pojawienia się w Inowrocławskim Domu Kultury nowego instruktora – Adama Szarka – który zrobił tam czystkę, wyrzucając wszystkich, którzy według niego nie umieli grać. We mnie dostrzegł na szczęście jakiś potencjał, ale zasugerował zamianę instrumentu na gitarę basową. Dał mi wiosło własnej roboty i tak to się wszystko zaczęło. W międzyczasie skończyłem też II stopień muzycznej, ale już na kontrabasie, pod okiem prof. Dariusza Zygmunta. Kolejny krok to krótki epizod w poznańskiej Akademii Muzycznej, w klasie kontrabasu prof. Piotra Czerwińskiego, a potem już Katowice - Akademia Muzyczna, Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej, klasa kontrabasu u prof. Jacka Niedzieli. Cztery lata ciężkiej pracy w dzień i hucznej zabawy w nocy (śmiech)... No i dyplom na gitarze basowej.
Na gitarze basowej, a nie na kontrabasie?
Przyjęto mnie na kontrabas, bo nie było jeszcze kierunku gitary basowej. Jednakże mnie najbardziej interesowało fusion i pop. Wtedy już zaczęliśmy grać z zespołem KGB. Odnosiliśmy nawet sukcesy, jak zwycięstwo w konkursie Jazz Juniors w 1993 roku. Tak więc dziekan i nauczyciel instrumentu zdecydowali się mi odpuścić i umożliwić zdawanie egzaminu na tym instrumencie oraz napisanie pracy o 6-strunowej basówce. Chwała mu za to.
Jest jakaś różnica pomiędzy dawnym i obecnym Wydziałem Jazzu?
Ówczesny Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej to było coś innego. Zwykle zdawało tam około 100 osób na 30 miejsc, więc trzeba było grać naprawdę dobrze, żeby się dostać. Przez cztery lata żyłem tylko muzyką, oddychałem nią, inspirowałem się od innych. Ćwiczyliśmy po 9-10 godzin dziennie, składaliśmy przeróżne składy, a wieczorami chodziliśmy na koncerty lub sami je graliśmy... Obecnie stworzono płatny kierunek, na który ludzie przyjeżdżają co jakiś czas na weekend, doznając tego samego w małej pigułce. Nie sądzę, żeby było to tak samo skuteczne. Różnica jest, moim zdaniem, diametralna. Czasu spędzonego tam nie da się w żaden sposób zastąpić, ani nadrobić. Jednakże z tego , co wiem wydział dzienny nadal funkcjonuje równolegle.
Uważasz się za profesjonalnego basistę?
Tak, chociaż nie jest to takie proste. Porównując się do basistów popowych, czy rockowych na szerokim świecie – nie mam żadnych kompleksów. Natomiast zdaję sobie sprawę, że nigdy nie osiągnę poziomu basistów jazzowych czy fusion zza Oceanu. To są dwa różne światy.
W jaki sposób uzyskuje się pewność siebie?
Najpierw podczas długich godzin ćwiczeń – systematycznie, konsekwentnie, codziennie, a co najważniejsze – mądrze. Odpowiednio wyszlifowana technika i repertuar dają Ci wiarę we własne możliwości. Potem przychodzą koncerty. W domowym zaciszu można grać rzeczy piękne, ale prawdziwym sprawdzianem jest występ na żywo. Kiedy przychodzi trema, natychmiast ucieka 40% umiejętności. Dopada to każdego, bez wyjątku, nawet największe gwiazdy. Jeśli masz doświadczenie to dochodzisz do siebie przy drugim kawałku. Jednakże regularne ćwiczenie i występowanie powoli daje Ci pewność, że możesz sobie poradzić praktycznie w każdej sytuacji.
Czym jest dla Ciebie „mądre” ćwiczenie?
Oprócz systematyczności, w przypadku basisty, podstawą jest praca z metronomem lub maszyną perkusyjną. To są strażnicy czasu, pulsu, grania z tyłu lub z przodu. Sama treść ćwiczeń będzie zależała od etapu, na którym znajduje się basista. Najważniejsze to być czujnym i znaleźć coś co Cię w muzyce pociąga. Wtedy wystarczy już tylko wyciągnąć rękę i przenieść to na swoje podwórko. Kiedy poznawałem instrument, nawadniałem się muzyką znanych artystów, takich jak Jaco Pastorius, John Patitucci czy Marcus Miller. Jaco podarował mi miłość to fretlessa, John pokazał jak używać sześciostrunówki, a Marcus zdradził tajniki slapu. Obecnie wracam jednak do muzyki, która mnie ukształtowała, czyli do rocka i popu. Im jestem starszy, tym bardziej ciągnie mnie do korzeni, do starej, dobrej czterostrunówki i jej organicznego brzmienia.
Jak ćwiczy obecnie Filip Sojka?
Nie wykonuję już standardowych wprawek, jakie grają młodzi basiści. Głównie gram konkretne utwory i przygotowuję aktualny materiał. Ogrywam wtedy wszystkie utwory, znajduję miejsca problematyczne, skupiam się na nich. Jest to bardziej praca na kawałku muzyki, niż na ćwiczeniach sensu stricto. Przykładowo, jeśli czeka mnie koncert z Misiakiem to przygotowuję się grając jego muzykę.
Masz renomę świetnego nauczyciela. Jakie masz spostrzeżenia ze swoich lekcji gry na basie? Jakie błędy najczęściej popełniają uczniowie?
Na lekcjach daję z siebie wszystko, bez żadnej ściemy. Dlatego też nie są one tanie, szczególnie jeśli ktoś dojeżdża. A najczęstszym grzechem uczniów jest lenistwo. Ludziom wydaje się czasem, że wystarczy zapłacić i już jest wszystko załatwione – umiejętności, kariera, itd. Niewiele osób rozumie, że potrzebne są tu długie godziny ciężkiej pracy, a zanim zagramy pierwsze koncerty, czeka nas harówka. Poważną przypadłością młodych basistów jest ćwiczenie bez metronomu. Dla basisty takie ćwiczenie jest stratą czasu. Na tym instrumencie najważniejszy jest bowiem precyzyjny time. Innym błędem jest według mnie granie na siedząco. Uważam, że powinno się ćwiczyć w taki sam sposób, w jaki mamy grać koncerty. Inaczej narażamy się na dodatkowy stres, wynikający z innej postawy, innego ułożenia rąk, itd. Najgorsze w nauczaniu są sytuacje, w których trzeba powiedzieć człowiekowi, że nic z tego nie będzie. Kiedy widać po prostu, że nie ma predyspozycji i talentu, że nie robi odpowiednich postępów. Wtedy nie ściemniam, tylko mówię prosto z mostu, że to dalej nie ma sensu, żeby nie marnował swojego czasu i pieniędzy. Lepiej bowiem, żeby znalazł w życiu coś w czym będzie naprawdę dobry. Inaczej przepadnie... Uważam, że to jest rola gościa takiego jak ja.
Obracając się w kręgu jazzu i fusion zdobyłeś porządny warsztat. Czy łatwiej jest Ci dzięki temu odnaleźć się w innych stylach muzyki?
Biegłość techniczna i otwarta głowa to towarzystwo takich stylów jak jazz czy fusion - to na pewno pomaga, skutkując zwiększeniem zapasu środków wykonawczych . Szczerze mówiąc próbuję się odnaleźć w przeróżnej stylistyce. Ale nie jestem pewien czy jazz jest pomocny - jego silnie indywidualny charakter. To chyba mylne podejście. Chodzi bardziej o łatwość techniczną, osłuchanie stylów, szybkość przyswajania nowych rzeczy, co często łączy się z umiejętnościami jazzmana, ale nie zawsze. Dzięki nim jest łatwiej. Natomiast jeśli ktoś grałby całe życie tylko i wyłącznie jazz, nie interesując się innymi stylami muzycznymi, to nie ma możliwości, aby odnalazł się np. w rocku. Gitarzysta stricte jazzowy nie ma styczności z rockowym czasem, nie ma okazji rozkminiania niuansów artykulacji, których jest sporo. Jest to jednak tylko moja prywatna opinia.
Jednakże George Gershwin rzekł kiedyś, że „Życie ma w sobie sporo z jazzu – najlepsze jest wtedy, kiedy improwizujesz”. W pewnym sensie jazz, poprzez tę wszechobecną improwizację, zmienia nasze podejście do muzyki, czyni nas bardziej na nią otwartymi.
Jeśli o tym mowa to oczywiście – ta otwartość jest tu kluczowa. Ale to jest kwestia podejścia do życia w ogóle. Bo można się oczywiście zamknąć w skansenie i do końca życia próbować odtwarzać solówki Charliego Parkera. Jeśli masz otwarty umysł i uszy to możesz stworzyć coś własnego. Czcijmy starych mistrzów, ale idźmy dalej.
Wielu basistów, po latach ćwiczeń techniki palcowej, ma opory przed sięgnięciem po kostkę. Jak jest u Ciebie?
Bardzo dobrze czuję się w rockowych składach, kiedy trzeba zagrać kostką. Uwielbiam tę rytmikę, ten sound, tę artykulację. Można z tego wyciągnąć mnóstwo fajnych nut i ciekawych rzeczy, jak na przykład różne rodzaje tłumienia. Poza tym dzięki kostce można osiągnąć selektywność, o którą podczas grania palcami może być trudno. Jeśli uda się zagrać precyzyjnie z bębnami to powstaje potężna maszyna o dużej sile rażenia. Notabene kładąc basy na fusionową płytę z Krzyśkiem Misiakiem i Grześkiem Grzybem, gram również właśnie kostką i jest to dla mnie wielki fun.
Słyszeć coś takiego od basisty fusion, który ma za sobą szkoły jazzowe, to rzadkość.
Gitara basowa sama w sobie ma już sporą ilość ograniczeń brzmieniowych, więc nie możemy zamykać się w getcie. Uważam, że w tej sytuacji naszą misją jest wyciągnąć z basówki jak najwięcej i jak najbardziej ją uatrakcyjnić. W moim przypadku oznacza to różne techniki artykulacji, w przypadku moich kolegów są to, konstruowane według własnego widzimisię, podłogi z efektami.
Jaki sprzęt znajduje się w Twoim arsenale?
Fretless Nexusa – niesamowita gitara ze świetnego okresu tej firmy. Co ciekawe chciałem ją kiedyś sprzedać w sklepie Hołdysa. Na szczęście nikt jej wtedy nie kupił, bo to byłaby najgłupsza rzecz w moim życiu (śmiech). Inną gitarą, której się nigdy nie pozbędę jest Fender American Deluxe QMT Jazz Bass. Niezwykły instrument z brzmieniem jak dzwon. Nie wiedzieć czemu przestali je produkować. To są moje ulubione instrumenty. Korzystam też ze wzmacniaczy firmy Taurus. Uważam, że robią oni naprawdę doskonałe graty. Poza tym używam preampu Sadowsky'ego do fretlessa i oktawera. Nie jestem wielkim fanem elektroniki i rozbudowanych zestawów. Uważam, że esencja brzmienia basisty to gitara i jego palce. To tu rodzi się sound.
Mówiłeś także o graniu kostką. Ma dla Ciebie znaczenie jakiej użyjesz?
Tak, zwykle używam jak najtwardszej. Podczas nagrywania jest to nawet kostka metalowa. Tylko ona zapewnia odpowiednie szarpnięcie i jest wystarczająco trwała.
Wspomniałeś już o wielkiej trójce – Pastorius, Patitucci, Miller. Jakiej muzyki słuchasz obecnie?
Coraz rzadziej mam czas na słuchanie muzyki ot tak. To czego słucham jest więc blisko związane z tym nad czym pracuję. Obecnie, ze względu na pracę nad projektem rockowym, są to zespoły Paramore oraz OneRepublic. To mnie teraz bardzo kręci. Wsłuchuję się więc w sposób realizacji, użyte brzmienia, sposób grania. Natomiast jeśli chodzi o muzykę popową, to wyrocznią jest tutaj moja córka, Helena – słucham głównie tego co ona uważa za fajne. Dzieciaki mają teraz zupełnie inne fascynacje i inny sposób myślenia, co mnie bardzo wciąga i ciekawi. Zresztą na Helence testuję także swoją muzykę. Cokolwiek zrobię – jej pierwszej puszczam. Albo ją to porywa, albo wręcz przeciwnie. To jest dla mnie papierek lakmusowy. Nasze pokolenie jest zbyt zapatrzone we własną przeszłość i muzykę z okresu młodości. Straciliśmy świeżość spojrzenia.