Mietek Jurecki
Rozmawia: Wojciech Wytrążek Porozmawiajmy na początku o Twoich muzycznych fascynacjach. Zapewne jest ich bardzo wiele...
Gram profesjonalnie kilkadziesiąt lat, więc przez ten czas poznałem dużo różnej muzyki, grałem różne jej rodzaje i zaobserwowałem u siebie jedną prawidłowość: kocham każdą dobrą muzykę! Cóż to znaczy? W muzyce musi być melodia i harmonia, niekoniecznie łatwa, ale dająca się zapamiętać. Musi być puls, który pozwoli mi się przy niej kołysać. Daję się oczarować niespotykanym brzmieniom i współbrzmieniom do dysonansu włącznie. Z dzieciństwa pamiętam, że pierwszy utwór, który zrobił na mnie wrażenie, to piosenka „Czas jak rzeka” Czesława Niemena, która była wówczas nowością (lata 60.). Do dziś pamiętam tę zagrywkę gitarową w tercjach. Potem byli Czerwono-Czarni, Niebiesko- Czarni, Polanie, Skaldowie, Czerwone Gitary i Beatlesi. Kiedy przyzwyczaiłem się już do niezbyt skomplikowanych melodii, to wrażenie zrobiło na mnie przesłuchanie płyt Cream, Led Zeppelin, Pink Floyd, Black Sabbath i Deep Purple. Było wówczas wiele zespołów, których nazw nie pamiętam, ale też grały świetnie. W Polsce największe wrażenie zrobił na mnie koncert SBB – zburzyli całe moje wyobrażenie o muzyce. Apostolis Antymos i Jurek Piotrowski słyszeli już wówczas, jak gra najlepszy instrumentalny zespół świata – Mahavishnu Orchestra – a ja dowiedziałem się o nim dopiero parę lat później. Gdy usłyszałem, jak Józek Skrzek gra na gitarze basowej, to zamknąłem swoją basówkę na dwa tygodnie w szafie, dochodząc do wniosku, że skoro w Polsce jest muzyk takiego formatu, to ja powinienem poszukać sobie innego zajęcia. Potem zacząłem grać jazz i moją pierwszą fascynacją był wspaniały wrocławski basista Andrzej Pluszcz. Następnie oszalałem na punkcie Jana Garbarka z Keithem Jarettem, Herbiego Hancocka, Chicka Corei i Weather Report z Jaco Pastoriusem. Oczywiście interesowali mnie również muzycy grający jazz klasyczny, bo np. trio Oscara Petersona z Ronem Carterem było podstawową szkołą rozumienia harmonii jazzowej i sposobu improwizacji. Znam olbrzymią liczbę płyt i nazwisk wykonawców tego gatunku, bo jazz był moją wielką miłością i do dzisiaj z przyjemnością gram standardy jazzowe. Z kilkoma największymi muzykami jazzowymi miałem okazję zagrać na jednej scenie, a w San Sebastian grałem support przed moimi idolami z Weather Report. Wielkie wrażenie wywarł na mnie pierwszy koncert Milesa Davisa w Polsce. Przed koncertem rozmawiałem z Darylem Jonesem w hotelu Victoria w Warszawie, nie wiedząc o tym, że właśnie on za kilka godzin zagra z Davisem na basie. Potem rozpoczął się okres mojego szaleństwa na punkcie Kate Bush i Petera Gabriela, którego basista, Tony Levin, jest moim idolem do dzisiaj. Potem zaszokowała mnie pierwsza płyta Rage Against The Machine, następnie Linkin Park, Korn itd. Mogę dość długo wymieniać nazwiska artystów, którzy zwrócili moją uwagę. Najprościej jest popatrzeć na to, co mam w swojej płytotece – nie kupuję płyt, które mi się nie podobają.
Grałeś w bardzo wielu zespołach, nagrywałeś i występowałeś z ogromną liczbą artystów. Jaka muzyka sprawiała i sprawia Ci najwięcej przyjemności?
Lubię grać muzykę, którą sam skomponowałem, ponieważ w takiej sytuacji najczęściej to ja mam wpływ na końcowy kształt każdego utworu. Staram się wówczas wykonać go na koncercie jak najlepiej. Ponieważ przez kilkadziesiąt lat pracy profesjonalnego muzyka nauczyłem się nieźle grać, jestem dumny z tego, że potrafię tak komponować i tak wykonywać muzykę. Poza tym przyjemność sprawia mi również żywiołowa reakcja publiczności. Jeżeli chodzi o nagrania, to nigdy nie zapomnę słów Zbyszka Hołdysa, który podczas wymyślania przeze mnie partii basowej do jego nowej piosenki powiedział: „Wymyśl taką linię basową, żeby po jej zagraniu bez zespołu każdy słuchacz wiedział, o jaką piosenkę chodzi”. Oczywiście z jednej strony jest to trochę utrudniona wersja konkursu „Jaka to melodia”, ale wielką przyjemność sprawiają mi sytuacje, gdy nikt nie ma wątpliwości, że tę partię basu nagrałem ja. A trochę takich partii w życiu wymyśliłem.
Od czego zaczynasz tworzenie utworu? Co jest na początku?
Czasami biorę gitarę, dyktafon i zaszywam się w cichym, spokojnym miejscu, jakim jest moje studio. Włączam wyobraźnię. Uderzam np. akord A moll i sprawdzam, czy pasuje jako podkład muzyczny do wizji powstałej w mojej wyobraźni. Jeżeli pasuje, to próbuję zanucić do tego akordu melodię. Gdy uznam, że możliwości melodii w tej wizji zostały wyczerpane, zmieniam akord np. na np. F dur, D moll, G dur , C dur, E moll i sprawdzam znów, czy ten akord pasuje do wizji.
Piszesz i nagrywasz utwory w wielu różnych stylach i na rozmaite okazje. W jaki sposób podchodzisz do procesu komponowania?
Przebieg całego procesu zależy od sytuacji i potrzeb. Czego innego wymagam sam od siebie, kiedy komponuję na potrzeby własnych koncertów, a innych dźwięków oczekuje ode mnie artysta, który potrzebuje piosenki skomponowanej specjalnie dla niego. Podczas komponowania na potrzeby swoich koncertów zastanawiam się, czego w moim koncercie brakuje. Może jest zbyt monotonny, może zbyt rockowy, może brakuje w nim trochę cięższej muzyki? W przypadku komponowania piosenek dużą rolę odgrywa przyszły wykonawca. Ma znaczenie czy to jest dziewczyna, czy chłopak, jaką ma skalę głosu, czyli do jak wysokich i niskich dźwięków mogę doprowadzić melodię. Zupełnie odmienną sytuacją jest wymyślenie podkładu muzycznego do obrazu. Do tego potrzebna jest wyobraźnia. Muszę uważać, aby efektowność i siła przyciągania mojej muzyki nie zabiły obrazu, a jednocześnie rozumieć przesłanie danej sceny. Muzyka zabiłaby przecież film „Szczęki”, gdyby np. podczas cichego podpływania rekina ludojada do kolejnej ofiary w tle było słychać wesołą polkę.
W jaki sposób ćwiczysz i jak przygotowujesz się do występów?
Ponieważ ostatnio najczęściej występuję, grając autorskie koncerty solowe, na które wożę kilka różnych gitar i gitary basowe, przed prawie każdym koncertem na dwa dni przerywam nagrania, rozstawiam sprzęt (łącznie z ekranem do emitowania obrazu synchronicznego) i gram cały program. Trochę męczące jest rozwijanie i zwijanie backline, ale potem na koncercie nie mam powodu, aby się czymś denerwować. Gdy gram np. z „Gigantami Gitary”, to za każdym razem do programu dołączamy kilka nowych utworów. Ponieważ jest to zespół, który nigdy nie miał i nie będzie miał próby – grają tam najwięksi zawodowcy z Ryśkiem Sygitowiczem i Jackiem Królikiem na czele – to siłą rzeczy muszę poznać tę muzykę wcześniej, żeby nie zostać wyrzuconym z tego bardzo sympatycznego składu. (śmiech) Także na dzień przed warsztatami dla basistów, które prowadzę okazjonalnie, biorę basówkę do ręki i sprawdzam, czy jeszcze umiem coś zagrać. Oczywiście na bieżąco mam też kontakt z instrumentami podczas nagrań, a nagrywam dużo. Muszę przyznać, że nie pamiętam, kiedy ostatnio ćwiczyłem sam dla siebie. Jedynie gdy podczas nagrywania szczególnie trudnej wymyślonej przez siebie partii nie mogę tego zagrać od razu, to gram ten fragment dwa lub trzy razy trochę wolniej (i dokładnie), po czym wracam do nagrywania. Prawdopodobnie wpływ na takie moje podejście do ćwiczenia ma wieloletnia praca w zespole, w którym wykorzystywałem 2-3% swoich możliwości i umiejętności.
Jakie sposoby codziennych ćwiczeń poleciłbyś uczącym się basistom?
Najważniejszą rzeczą jest, aby nikt nie usiłował naśladować na siłę czyjegoś ustawienia ręki, czy sposobu wydobywania dźwięków. Uczący się basiści powinni wypracować sobie własny, wygodny sposób grania. W przeciwnym wypadku szybko się zmęczą i zniechęcą. Chociaż preferuję granie palcami, to wiem, że są basiści grający kostką i ten sposób gry również ma wiele zalet, między innymi wyraźne, wysokie brzmienie. Sam również wiele partii basowych nagrałem kostką. Gamy i pasaże pomagają nie tylko w ustawieniu ręki, lecz oswajają muzyka z gryfem i pozwalają zapamiętać położenie poszczególnych dźwięków, co w przyszłości będzie potrzebne w sytuacjach, gdy dany dźwięk basista będzie musiał znaleźć w ułamku sekundy. Polecam również słuchanie muzyki, analizowanie partii basowych i podejmowanie prób ich odtworzenia.
Co oprócz regularnego ćwiczenia z metronomem czy automatem perkusyjnym jest ważne dla rozwoju młodego basisty?
Dokładne granie w wolnych tempach! Wbrew pozorom szybkie granie jest dużo łatwiejsze, gdy umie się grać wolno. W miarę możliwości chodzenie na jam session również. Tam można na początku usłyszeć utwory, które najczęściej są grane. Potem po sprawdzeniu w domu, czy umie się je zagrać, można zaryzykować i wykonać to na jam session. Prędzej czy później rozchodzi się fama o tym, że pojawił się nowy dobry basista. Kolejnym etapem jest propozycja założenia wspólnego zespołu, a potem to już tylko światowa kariera (śmiech). Nie polecam nawet przed najmniej ważnym występem picia alkoholu na tzw. „odwagę”, a jeżeli ktoś uważa inaczej, to proponuję taki występ nagrać i przesłuchać na trzeźwo. Wrażenia gwarantowane! Dotyczy to nie tylko basistów.
W Twoim studio i na koncertach widać pokaźnych rozmiarów instrumentarium i sporo urządzeń peryferyjnych. Nieraz przekonałem się o tym, że nie jest to tylko robiąca wrażenie dekoracja, ale rzeczy będące w użyciu – stąd też dawne pseudo „Mechanik”. Czym kierujesz się wybierając konkretne instrumenty i urządzenia?
Nie rozumiem muzyków, którzy kupują gitarę, po czym natychmiast wymieniają przystawki, układ elektryczny, itd. Po co ją kupili, skoro jest niedobra i należy od razu coś w niej zmienić? Swoje gitary w większości wypadków kupiłem dlatego, że tak zagrały w sklepie i do dzisiaj nic w nich nie zmieniłem. Ponieważ gram różnego rodzaju muzykę i wykonuję dużo nagrań jako sideman, potrzebuję mieć pod ręką różnego rodzaju instrumenty, których mogę użyć w każdej chwili. To, co wożę na koncerty, stanowi niewielką część mojego instrumentarium. W moim studiu zostają instrumenty akustyczne i część elektrycznych, których nie wykorzystuję podczas grania solo. Gdy jadę na koncert z „Gigantami Gitary”, to biorę duży zestaw basowy i dwie basówki na wypadek zerwania struny. Na takiej też zasadzie kupowałem poszczególne gitary, czyli brałem to, co potrzebne. Miałem zagrać blok akustyczny, więc kupiłem basówkę akustyczną. Chciałem nagrać kontrabas, więc kupiłem go. Chciałem zagrać na fretlessie, więc go mam. Chciałem mieć basówkę MIDI, więc dostałem ją z Australii – zagrałem na niej kilka koncertów i świetnie spisuje się w studiu jako basówka bez MIDI. To samo dotyczy gitar. Szaleństwo minęło, gdy kupiłem gitarę Dobro. Obecnie spokojnie mogę wejść do każdego sklepu muzycznego wiedząc, że niczym nowym mnie nie zaskoczą. Każdego roku powstaje szereg nowoczesnych instrumentów, ale to, co mam, w pełni mnie satysfakcjonuje.
Czy wśród Twoich instrumentów jest jakiś ulubiony albo taki, do którego masz szczególny sentyment?
Jedną ze swoich gitar basowych kupiłem „zaocznie”. Kiedyś grałem koncerty z cyklu „Giganci Polskiego Rocka” i Andrzej Nowicki z Perfectu miał gitarę basową Alembic. Usłyszałem, jak gra ten instrument i dość ryzykownie zamówiłem w USA dużo droższy egzemplarz. Pojechałem po jego odbiór i w sklepie byłem trochę rozczarowany brzmieniem. Wszystko minęło, gdy nagrałem pierwszą partię basową w studiu. Do końca nagrania nikt niczego nie poprawiał w brzmieniu i tak zostało to umieszczone na płycie. Instrument ten brzmi bardzo agresywnie i z przyjemnością używam go do grania rockowej muzyki.
Jesteś niezwykle aktywny – praca w studio, działalność edukacyjna i organizacyjna. Prowadzisz warsztaty dla muzyków, jesteś członkiem jury festiwali i przeglądów, aktywnie działasz, pełniąc ważne funkcje w organizacjach ZAiKS i SAWP. Pomagasz przebić się młodym zdolnym muzykom, organizując Solo Życia... Jak z tej perspektywy oceniasz nasz rynek muzyczny?
W czasach, gdy zaczynałem zajmować się muzyką, było naprawdę ciężko. Idioci, będący u władzy, tępili muzykę rockową i preferowali Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu i Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. Obecnie jednak jest jeszcze gorzej, ponieważ do Polski wkroczyły zagraniczne wytwórnie płytowe, które wciskają nam swoje produkty i usiłują w słowiańskim kraju, gdzie muzyka oparta jest na melodii, wszczepić obce ciało w postaci mówiącego rytmicznie Murzyna, wmawiając nam, że on śpiewa. Jednocześnie robią polskim wykonawcom nadzieję na sukces i składają obietnice bez pokrycia. Wartości muzyczne tracą na znaczeniu wobec świętego słowa „promocja”, a biedni młodzi ludzie zamiast komponować i grać coraz piękniejsze piosenki, kombinują, jak dostać się na pierwszą stronę kolorowej gazety. Imprezy polegające na publicznym odtwarzaniu płyt CD bezczelnie nazywane są koncertami. Zostało w Polsce jedynie kilku niezależnych redaktorów muzycznych, a ci zależni robią badania socjologiczne nowych piosenek, chociaż sami powinni udać się na badania psychiatryczne. Realizacja ustawowego obowiązku nadawania conajmniej 30% audycji słowno-muzycznych w języku polskim przebiega tak, że największe radiostacje emitują polskie piosenki w nocy, gdy większość ludzi śpi. Jeszcze parę lat takiej polityki „kulturalnej” i będziemy mogli zaśpiewać końcową piosenkę z „Wesela” Wyspiańskiego, jak już wielokrotnie w historii naszego kraju bywało. Ponieważ nie zgadzam się z takim podejściem do polskiej muzyki, staram się swoimi drobnymi działaniami – bo nie jestem przecież Ministrem Kultury – tę sytuację zmienić.
Więcej: www.jurecki.art.pl