So Slow powoli wyrasta na jeden z filarów polskiego alternatywnego hałasu. Poprzedni album "Nomads" zebrał hurraoptymistyczne recenzje od punkowych fanzinów po duże rockowo metalowe magazyny i blogosferę.
Zespół, który zaczynał od inteligentnego metalowego hałasowania, dziś odchodzi od tej formuły, pokazując wszystko co najlepsze w improwizacji. Słowo klucz dla zrozumienia najnowszej płyty stołecznej formacji to niepokój. Na ten temat rozmawialiśmy z Arkiem Lerchem - obecnie menedżerem grupy i kręgosłupem rytmicznym całego przedsięwzięcia.
Mamy nadzieję, że Pawłowi uda się gdzieś z tym filmem przebić, bo chcą go na jakieś festiwale zgłaszać, w każdym razie, klip pożyje dłużej i myślę, że znajdzie jeszcze nie raz nowych odbiorców. Dla takiego obrazka warto grać, nieprawdaż? Sztuka audio-wizualna to ogólnie trudny temat, bo też się trochę z takim "artystowskim" podejściem kojarzy, a my jednak jesteśmy zespołem z krwi i kości, który najlepiej czuje się na scenie, kiedy już wszystko rusza i można zatopić się w dźwięk i rozpocząć te nasze loty. Powtarzam zawsze, że najlepsze w So Slow jest to, że ta grupa ciągle poszukuje, ciągle patrzy tam, gdzie nas jeszcze nie było. Słuchałem ostatnio zapisu koncertu Lonker See i muszę przyznać, że to jest właśnie to co mi imponuje. Totalne wywalenie na czas, na warunki i oczekiwania. Jedno słowo - LOT. Tylko tyle i aż tyle. Wolność.
Ale tak po prawdzie, nie promocja jest ważna, bo cały czas krążymy wokół muzyki. To właśnie dźwięki, podejście do nich, smakowanie, szukanie nowych rozwiązań harmonicznych, nowych brzmień jest najważniejsze i najlepsze. Być może dlatego kapele niezależne często padają na ryj, bo zajmowanie się managementem i muzyką jednocześnie nigdy nie prowadzi do szczęśliwego finału. Wiem to po sobie, teraz, kiedy zajmuję się m.in sprawami promocyjnymi. I w zasadzie mam już ich dość (śmiech).
Rozmawiał: Grzegorz Pindor