Robią to, bo muszą, a dwa, że wychodzi im to nadzwyczaj dobrze. Do grona przodowników wściekłego metalu należą panowie z Warbringer, dlatego w związku z premierą ich nowego albumu “Woe to the Vanquished" rozmawialiśmy z liderem grupy, wokalistą Johnem Kevillem.
Album “Woe to the Vanquished" miał swoją premierę kilka tygodni temu. Czas zrewidować opinie fanów. W Europie słuchaczom podoba się brutalny atak i mocne teksty. Jakie opinie pojawiły się w Stanach? Ktoś próbował wmówić wam, że zjadacie własny ogon lub nagraliście zwyczajnie nudny materiał?
Są tacy, którzy nie dostrzegają różnic pomiędzy naszą wizją thrashu, a resztą metalu, ale spoko, wszyscy mają prawo do własnego zdania. Prawdziwa różnica w odniesieniu do naszych poprzednich albumów zawiera się w większym nacisku na wpływy ekstremalnego metalu. Dodatkowo dorzuciliśmy sporą dawkę melodyjnego heavy, stawiając przy tym na mocne, bardziej konceptualne teksty.
Większość utworów to szybkie strzały między oczy, ale jeden, szczególny, “When Guns Fell Silent", pokazuje wasze inne oblicze. Jest to dowód na zróżnicowanie w thrashu i możliwość opowiadania długich, wielowątkowych historii. Gdyby taki song nagrało Mortal Sin, nikt nie zauważyłby różnicy. Kiedy, a może przede wszystkim, dlaczego dotarło do ciebie, że to już czas na tak monstrualny numer?
Nie jest to zupełnie nowy pomysł, mało tego, już na “Empires Collapse" dawaliśmy sygnały, o gotowości do takiego działania. Tak epicki utwór to efekt moich studiów odnośnie I Wojny Światowej, w trakcie których odnalazłem bogate źródło mrocznej, posępnej, łamiącej duszę inspiracji. Chciałem aby Warbringer miał w końcu tą epicką cząstkę, z czego w końcu jestem dumny. Udało się.
Nie przypominam sobie, aby którykolwiek thrashmetalowy zespół nagrał stricte konceptualny album, zwłaszcza o wojnie. Ten temat tym razem wyszedł wam znakomicie. Zastanawiam się, czy nie pokusicie się o większe dzieło w przyszłości? Tych jedenaście minut to taki przedsmak?
Prawdopodobnie nikt tego nie zrobił, bo nie chciał się ograniczać. Ja sam wolę, aby na kolejnych płytach kilka utworów miało wspólny temat. Dziś są to cztery na osiem, zobaczymy jak będzie w przyszłości.
Zaskoczyła mnie masywność waszego albumu oraz jego potężne i selektywne brzmienie. Kolejnym zaskoczeniem były również iście vaderowskie riffy, spora dawka melodyki czy blasty, ale największym jest osoba Mike'a Plotnikoffa w roli producenta. Wasz typ czy podsunął go wam label?
To był pomysł wytwórni, za co jesteśmy im wdzięczni. Nie spodziewałem się, że praca nad “Woe to the Vanquished" będzie przebiegać w tak naturalny, a czasami dość zabawny sposób. Osiągnęliśmy dokładnie taki rezultat, jaki chcieliśmy. Brzmienie jest wspaniałe, ostre, krystalicznie selektywne a jednak nie ma w sobie żadnego fałszu. Wszystko zagrane i nagrane z łapy.
Z jakiego sprzętu korzystaliście w trakcie nagrań?
W kwestii wzmacniaczy - gitary prowadzące na Orange'ach, rytmiczne na Wizardzie. Koncertowo wspomagamy się Peavey'ami 6505s.
Czy na tym etapie kariery Warbringer jest waszą pracą? Czy da się wyżyć z thrash metalu?
Chciałbym! To niestety długa i żmudna batalia, którą zamierzamy wygrać, ale na dzień dzisiejszy nie ma z tego zbyt wielu pieniędzy.
Co sprawia Ci największą trudność w trasie - walka o uwagę widza, kiepskie jedzenie, tęsknota za domem?
Przede wszystkim czynniki fizjologiczne. Ciągle musisz być w dobrej formie, trzeba dbać o głos, nie przesadzać z alkoholem i w miarę możliwości wysypiać się. Jednakowoż, największa bolączka to utrzymanie pewnego standardu. Co noc, musisz dać z siebie tyle samo, żeby ludzie to docenili.
A co jest najlepsze w trasach? Kształtują charakter?
Kompletnie zmieniłem sposób, w jaki postrzegałem świat. Jestem inną, lepszą osobą, ale na scenie mam tylko jedno zadanie - sprawiać ludziom przyjemność. Jeśli widzę, że między nami jest dobrze i publiczność jest zadowolona, to i ja taki jestem.
Zaczynaliście ponad dekadę temu, wraz z ekipami pokroju Diamond Plate, Evile, Hatchet, Bonded By Blood i wieloma innymi. Był to złoty czas dla retro thrashu, w którym upatrywano wymiany pokoleniowej, lecz dziś na scenie ostało się tylko kilka ekip. Jaki był, a może nadal jest, wasz sposób na przetrwanie?
Najprostszy - nie poddawać się! (śmiech) Nie zliczę przeciwności losu jakie towarzyszyły nagraniu tej płyty, ale dzięki niemal maniakalnemu uporowi udało się i działamy dalej. To nawet nie jest tak, że ja koniecznie chcę grać metal, ja po prostu muszę.
Skoro mowa o wymianie pokoleniowej, giganci thrashu nie chcą ustąpić. Anthrax i Testament nagrywają bardzo dobre albumy, a nawet Metallica nagrała coś, co w końcu można nazwać metalem. Zatem stara gwardia nie schodzi ze sceny? Mają jeszcze coś do udowodnienia?
Nie i jeszcze raz nie. Żaden z zespołów, czy to z wielkiej czwórki, czy - jak to nazwałeś - starej gwardii klasyków gatunku nie nagrywa takich rzeczy, jakie powinien. Nikt nie posuwa się dalej niż chce, a większość ogrywa stare patenty, ale w nowym opakowaniu. My na przykład nie przyciągamy tyle uwagi, bo jesteśmy młodsi, choć gramy ponad 10 lat, ale za to jesteśmy bardziej wściekli i lepsi technicznie. Ludzie tego nie doceniają, bo kurczowo trzymają się tego co sprawdzone. Popatrz na Metallikę, z siedemdziesięciu minut “Hardwired...", tylko cztery piosenki jako tako bronią się. To jest metal? Żaden z zespołów, o których wspomniałeś nie ma w zanadrzu choćby w połowie tak niszczących strzałów jak “Shellfire" czy “Woe to the Vanquished", o epickim rozmachu “When Guns Fell Silent" nawet nie wspominając. Dzisiejszy metal należy do młodych. Jest ciężko, ale przebijamy się.
Parę lat temu, kiedy graliście w Polsce, mieliśmy okazję porozmawiać po koncercie w Bielsku-Białej. Rozważaliśmy wtedy kwestię frekwencji na koncertach. O ile wtedy, w Polsce, lekko ponad stówka była i tak przyzwoitym wynikiem, mówiłeś, że w Stanach było podobnie, a pamiętajmy, że thrash był wtedy na fali. Dziś jesteście w zupełnie innym miejscu, zaryzykowałbyś jeszcze raz?
Nadal tak jest. Mamy dobre koncerty, jak na festiwalach, ale w klubach to ciągła walka. Jest za dużo imprez i musimy konkurować z każdym. Walczymy póki możemy.
Mam nadzieję, że Wasz zespół przetrwa i wojna totalna nadal będzie miała swoje miejsce. Po tylu wzlotach i upadkach, zasługujecie na to.
Liczę na szybki powrót! Po tylu latach czas dalej szerzyć wojnę! (śmiech)
Rozmawiał: Grzegorz Pindor
Zdjęcie: Alex Solca