Hubert Więcek wielokrotnie gościł na łamach naszego magazynu. Niezależnie, czy rozmawialiśmy o macierzystych Banisher, Redemptor, a od niedawna również Decapitated, gitarzysta wykazywał się trafną analizą scenowych zawirowań, jak i zaskakującą skromnością wobec swoich umiejętności. Tuż po nowym roku sprawdzamy co słychać u muzyka, a także podpytujemy o wkład w nadchodzący, nowy album "ściętych".
Nie ma co ukrywać, że ubiegły rok był dla Ciebie spełnieniem niemal wszystkich marzeń. Nowa, świetnie przyjęta płyta Banisher, koncerty z Redemptor, i creme de la creme - gra w Decapitated musiały niejednokrotnie spędzać ci sen z powiek. Nie wiem, czy trochę zazdrościć czy tylko gratulować (śmiech).
Prawda. 2016 to był totalny sztos. Moje życie tak szczęśliwie się ułożyło, że jestem teraz w stanie koncentrować się tylko i wyłącznie na graniu muzyki, którą uwielbiam. Zagrałem około 100 koncertów, nagrałem najlepszą płytę Banisher, w międzyczasie ciągle jesteśmy w trakcie nagrywek trójki Redemptor, a w chwili obecnej nagrywamy 7 krążek Decapitated. Więc kolejny rok zapowiada się jeszcze ciekawiej.
Całe życie wokół death metalu. Zastanawiam się, czy twoi uczniowie też chcą grać "deszcz" czy zgłaszają się do tego "gościa z Decapitated" żeby wgryźć się w znacznie mniej skomplikowane rzeczy?
Mam i takich, i takich. Są tacy, co przychodzą i od razu mówią: "naucz mnie grać metal", a są tacy, którzy niekoniecznie chcą się męczyć z metalem, celują bardziej w klimaty hard-rockowe, blues. Dla mnie to też jest fajna sprawa, bo siłą rzeczy sam muszę się rozwijać w innych stylistykach. Dużo rzeczy jest innych, ale wiele się też pokrywa, tylko jest inaczej wykorzystywana w danej muzie. Ale jakby nie patrzeć, w każdym gatunku podstawą jest dobra technika. Bez techniki nie zagrasz tego co masz w głowie. Najciężej jest przekonać do tego bluesmanów wannabe. Możesz grać do porzygu bluesa w E jak stare dziady w czwartek w karczmie Bochema, ale równie dobrze możesz celować w gości typu Eric Johnson lub Joe Bonamassa.
Czyli celować w wymiataczy (śmiech). A jak jest z Tobą, jak wygląda codzienna rutyna? Zauważasz (jeszcze) własny rozwój, czy osiągnąłeś taki pułap, że Ci wszystko jedno?
Wiesz, nie do końca. Chodzi mi o to, że Joe Bonamassa nie musi, ale może, a dziad nie może (śmiech). Bardzo różnie. Zależy wszystko od tego, czego w danej chwili potrzebuję. Ćwiczyłem kiedyś, jak nie umiałem, teraz raczej moje "ćwiczenie" polega na utrzymaniu lub wracaniu do formy. Obecnie ćwiczę najwięcej słuchając i obserwując innych. Myślę nad tym, czego słucham. Staram się rozkminiać, co tutaj zostało zagrane, dlaczego, w jaki sposób. Dzięki temu później jesteś w stanie sam świadomie grać różne rzeczy. Ostatnio ze względu na przesiadkę na nowy instrument, zacząłem mocno interesować się grą na basie. Większość szkółek gitarowych już widziałem, mało co mnie jest w stanie zaskoczyć pod względem techniki, szukam w nich teraz raczej rozwiązań, które pomagają mi w rozwinięciu swej muzykalności i w twórczości. Ale bas to nie gitara. Ostatnio obczajam sobie szkółki Flea, Larrego Grahama, TM Stevensa, stare rzeczy funkowe z Motown, staram się nauczyć tego, co oni myślą podczas grania. Wielu osobom wydaje się, że bas musi zapieprzać tak samo skomplikowane i gęste rzeczy jak gitara, zamiast skoncentrować się na groovie, punchu i zgraniu z perką/gitą. Bo inaczej robi się syf, chaos i później są fochy, że "basu nie słychać". Gęsty to ma być gulasz albo żurek.
A w takim Sadus wszystko zgrane jest pod bas. Ciekaw jestem jak Ty i ten instrument wypadniecie na nowym longu Decapitated.
"Blood Mantra" mimo zdecydowanego odejścia od łamańców i walenia samym blastem po ryju zapowiada nacisk na wspomniany groove. Zresztą, jeśli Vogg jest zajarany tym, co dzieje się w deathcorze i pochodnych, to musi tak być.
Wyjątek potwierdza regułę. Odpal sobie stare numery Michaela Jacksona, to zrozumiesz, o co mi chodzi. Groove z Mantry pozostanie, ale wrócą blasty. Nie wiem, czy trafiłeś z tym deathcorem, bo w czołgu najwięcej w tym roku było słuchane Kata, Bathory i Morbid Angel i chyba "BttB" Vadera. W każdym razie na nowej płycie będzie zdecydowanie więcej mocniejszych momentów, na pewno więcej niż na Mantrze.
Ty już wiesz, ze wrócą. To ile tych numerów i kiedy start sesji?
Numerów jest 7, plus pewnie jakieś dodatkowe "momenty". Gary już wbite, gitary w trakcie, wokal i bas w połowie stycznia. Zobaczymy, ile nam zejdzie z resztą, ale siódemki Decap można się będzie spodziewać mniej więcej w połowie 2017 roku.
Chciałbyś nagrać któryś z twoich ulubionych numerów Decap ponownie?
Dwa razy do tej samej wody się nie da wejść. Chyba, że w miednicy. (śmiech) Nie widzę sensu ponownego nagrywania starych numerów, ponieważ wszystkie są nagrane zajebiście, a druga sprawa jest taka, że zespół jest jeszcze na tyle płodny, że nie musi tego robić.
Jest coś czego Ci w Decapitated brakuje? Mam tutaj na myśli czysto muzyczne kwestie. Czy może jest to najlepszy band na świecie? (śmiech)
Chyba nie. Czy najlepszy? W metalu, który ja lubię i w którym się odnajduję jako muzyk na pewno absolutny Tops.
Mówiłeś wcześniej, że musisz się nauczyć postrzegać - nie tylko metal - ale muzykę w ogóle przez pryzmat groove, nietypowych aranżacji i pulsu. Vogg daje ci konkretne sygnały jak grać czy pozostawia wolną rękę?
Siłą rzeczy, każdy kompozytor gdzieś z tyłu głowy w dużej mierze wie, jak ma zagrać dany instrument w jego numerze. Nie inaczej jest tutaj. Dostaję wytyczne co do tego jak ma iść bas i wspólnie konfrontujemy swoje pomysły.
Niewiele się różnią, obydwaj wiemy mniej więcej, jak dane partie mają wyglądać. Wybieramy najlepsze.
Na koniec krótka piłka, dostajesz ofertę zagrania gigu ze Scream Maker - wchodzisz?
Tylko na backstage z Lemmym i Jordanem Rudesem.
Rozmawiał: Grzegorz Pindor