Wywiady
Lance Lopez (Supersonic Blues Machine)

Obecnie jest jednym z najgoręcej oklaskiwanych blues-rockowych gitarzystów, ale zasłużył sobie na to sumiennie grając przed gwiazdami takimi jak BB King czy Billy Gibbons. Spotykamy się z tym teksańskim huraganem, aby rozkminić dylemat Gibson vs. Fender i wypytać o tajniki ustawiania rasowego soundu…

2017-01-10
Skład supergrupy Supersonic Blues Machine wygląda jak gitarowa odpowiedź na słynną Parszywą Dwunastkę. Pod czujnym okiem weterana ZZ Top Billy’ego Gibbonsa blues-rockowe silniki kapeli rozgrzewa do czerwoności Teksańczyk Lance Lopez. Jakby tego było mało, debiutancki album SBM - "West Of Flushing, South Of Frisco" - aż skrzy się od genialnych fraz serwowanych przez sławy takie jak Walter Trout, Eric Gales, Warren Haynes, Chris Duarte czy Robben Ford, a skład koncertowy zespołu zasilił gitarzysta Toto, Steve Lukather. Na ubitej ziemi spotykamy się z tym gangiem, by zapytać o brzmienie, technikę i transcendentalną, uzdrawiającą moc bluesa…

Historia rozpoczyna się od Lance’a Lopeza, urodzonego w Nowym Orleanie, a dorastającego w Teksasie gitarzysty, płynnie łączącego w swej grze obie szkoły bluesa. Lance od lat grywał przed BB Kingiem i ZZ Top, a wioślarz tego zespołu - Billy Gibbons - stał się jego przyjacielem i mentorem. Podczas trasy promującej solowy materiał Lopeza, wielu ludzi sugerowało mu, aby wybrał się do Los Angeles i spotkał z Fabrizio Grossim - basistą, także współpracującym ze słynnym brodaczem z ZZ Top. Z jakiegoś powodu wszyscy, począwszy od fanów, a na promotorach koncertowych skończywszy, uważali ich dwóch za idealny muzyczny tandem. W końcu Lance uległ i postanowił wybrać się do LA i spotkać z Fabrizio. Kiedy tam dotarł, w ciągu zaledwie jednego popołudnia stali się - jak sam to określił - braćmi.

Wtedy nastąpił kolejny, korzystny zbieg okoliczności: Billy Gibbons napisał utwór, który uznał za idealny start dla blues-rockowej grupy i zaoferował go świeżo zawiązanej spółce Lopez-Grossi. Było to jak efekt kuli śniegowej, a wywołanie lawiny znanych gości, jaka miała się pojawić na "West Of Flushing, South Of Frisco"| zdawało się już tylko czystą formalnością. Z Kalifornii dołączył do nich Steve Lukather i Robben Ford, a także bluesman Walter Trout, który dopiero co cudem wyszedł z ciężkiej choroby. Memphis wysłało reprezentanta bluesowej wagi ciężkiej w postaci Erica Galesa, a Teksas podzielił się swoim czołowym "pistolero", znanym jako Billy Gibbons.

Złapaliśmy zespół - który w zamierzeniu Lance’a i Fabrizio ma stać się koncertującym show skupiającym wokół siebie legendy bluesowej gitary - podczas ich występów w Norwegii na Notodden Blues Festival. Niestety Galesa nie było z nimi tym razem, ale pozostali muzycy z entuzjazmem przyjęli propozycję pogawędki na gitarowe tematy. Tak więc zapinajcie pasy i zaczynamy...

Logo
Z albumu Supersonic Blues Machine bije zarówno radość, jak i bezkompromisowość. Czy blues jest siłą mogącą dać odkupienie?


Logo
Absolutnie. To jest w nim najpiękniejsze. Blues jest tak osobisty i przepełniony emocjami, że dociera do serca każdego człowieka. A kiedy już tam dotrze, jego uzdrawiająca moc może dać człowiekowi odkupienie. Kiedy słyszysz na tej płycie Waltera, zdajesz sobie sprawę przez co przeszedł, że w praktyce nauczył się od nowa grać na gitarze, myślisz sobie: ‘Wow, on to naprawdę zrobił!’ I wierzę, że niezbędną częścią jego procesu leczenia był blues właśnie. Inspiracja i marzenie, aby znów stanąć na nogi i zagrać, pomogły mu uleczyć się nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Blues to muzyka ocalonych, tych którzy przeszli przez coś i o tym opowiadają, albo właśnie przechodzą i te dźwięki są dla nich częścią terapii. Ale nie chcieliśmy nagrać całej płyty w minorowych tonacjach i wolnych, smutnych tempach, bo częścią bluesa jest także opowieść o tym co z tych trudnych doświadczeń wynieśliśmy, o czymś radosnym, odnowie, rozpoczęciu nowego rozdziału w życiu... Nie powinno być tak, że po wysłuchaniu bluesowej płyty masz jeszcze gorszy nastrój niż przed.


Logo
W jaki sposób zetknąłeś się z bluesem po razpierwszy?


Logo
Dorastałem na południu USA, w Luizjanie, więc w zasadzie od urodzenia otoczony byłem tymi dźwiękami, nie wiedząc jeszcze, że jest to blues. Jednym z pierwszych wspomnień są samochodowe wycieczki z moim ojcem. Jechaliśmy z opuszczonymi szybami, zatrzymując się od czasu do czasu przed jakimś domem. Na tarasie siedział siwy, czarnoskóry dżentelmen w słomianym kapeluszu i gitarą Dobro w rękach. Grał, śpiewał, a ludzie zgromadzeni na podwórku śmiali się i popijali. W mojej głowie tłukła się jedna myśl: ‘To co zagrał ... to najwspanialsze co w życiu słyszałem!’ Nie wiedziałem jak się nazywa ta muzyka, ale niezwykle mnie ona pociągała. Po przeprowadzce do Dallas, mama wzięła mnie na koncert, gdzie BB King grał ze Stevie Ray Vaughanem. Kiedy tam przybyliśmy, wszyscy nosili te koszulki z literami SRV, a ja pytałem co to właściwie znaczy - nie miałem zielonego pojęcia. Wtedy on wyszedł na scenę i zagrał coś Hendrixa i to był efekt ‘WOW!’, coś niesamowitego. A potem BB King zagrał razem z nim i wszystko stało się już dla mnie jasne: ‘właśnie w tym kierunku muszę zmierzać’. Następnego dnia odłożyłem jednak swojego elektryka, odkurzając gitarę akustyczną. Zrozumiałem, że muszę przejść całą drogę, począwszy od country-bluesa, Roberta Johnsona i Sona House’a, krok po kroku coraz wyżej, przez całą historię bluesa, Deltę i tak dalej... Pamiętajmy, że były to lata 80. i wczesne 90. - nie było Internetu, więc żeby się czegokolwiek dowiedzieć trzeba było pójść do dobrego sklepu muzycznego i zagrzebać się w płytach. Kiedy grunge zaczynał być naprawdę na topie, ja chodziłem do sklepu i prosiłem o płyty z lat 30. Inne dzieciaki słuchały Nirvany, a dla mnie całym światem byli goście tacy jak Blind Willie McTell.


Logo
Wcześniej twoim nieodłącznym kompanem był Fender Stratocaster, ale od jakiegoś czasu ciągnie cię wyraźnie w kierunku Gibsonów…


Logo
Byłem Stratocasterowcem przez całą swoją młodość, ale z czasem dostawałem coraz więcej sygnałów. BB King, kiedy grałem przed nim support, zasugerował mi Gibsona. Powiedziałem mu, że właściwie to posiadam parę Les Pauli i Flying V, a on na to: ‘Chętnie posłucham jak na nich grasz.’ Wtedy to do mnie dotarło - prawie cały teksański blues oparty był na Stratocasterze z lat 57-62, wpiętym do comba Super Reverb lub do Bassmana. To zdominowało Teksas - to był główny składnik tego brzmienia. Tak więc jeśli pojawiałeś się gdzieś z Les Paulem, było to coś dziwnego i niezwykłego. Przychodziłem na koncert z moim LP, a kolesie ze Stratami pytali: ‘Po co tu "to" przyniosłeś?’ Odpowiadałem, że to ze względu na Jeffa Becka i Jimmy Page’a.


Logo
Jesteś koneserem brytyjskiego brzmienia bluesowego - jakie są twoje ulubione wzmacniacze?


Logo
Moim koniem roboczym jest Marshall JCM2000 DSL100. To jest to co mamy w backlinie na koncertach. Przekonał mnie do niego Jeff Beck, kiedy grałem z nim koncert w Niemczech w 2001 roku. Targałem wówczas ze sobą te wszystkie stare Plexi, a on kiedy to zobaczył, skomentował: ‘Stary, zostaw to - na tym nowym Marshallu wszystko jest łatwiejsze do ukręcenia, a przy okazji nie zamordujesz słuchaczy głośnością.’ Spróbowałem i byłem zaskoczony uniwersalnością tej konstrukcji, więc tak już zostało - DSL100 to mój koń roboczy i jeśli gdziekolwiek mam wynająć backline, to właśnie tego szukam. Z kolei w domu używam wielu różnych wzmacniaczy. Mam Bognera Helios 100, który w zasadzie jest jak Plexi, z tymi wszystkimi gałkami Reinholda Bognera - ten wzmak ma przełącznik, którym przechodzę pomiędzy charakterystyką JTM45 i Super Lead 100. Reinhold upchał w nim wszystkie te mody, które wykonał wcześniej dla Van Halena, George’a Lyncha i Jerry’ego Cantrella. Doskonale wiedział, że jestem maniakiem Plexi i często walczę z uzyskaniem dobrego brzmienia w małym klubie, gdzie nawet 50 watt lampy wydaje się zbyt głośne. Podoba mi się to, że jest to head, w którym mam doskonały sound JTM45 z małą nadwyżką gainu do dyspozycji, ale kiedy gram w dużej sali, mogę z niego wycisnąć barwy Super Lead 100. I jest to 100 watt w takim pozytywnym sensie - nie tak jak to bywało z moim starym Marshallem Super Bass, który był tak głośny, że ledwo dawało się wytrzymać w pomieszczeniu, bo każdy akord urywał głowę. Kolejnym z moich faworytów jest Scorpion, zbudowany przez Mojave Ampworks z Kalifornii - właściwie to Billy poznał mnie z Victorem Masonem. W tamtym okresie Billy używał rackowej wersji Scorpiona. Jest to interesująca konstrukcja oparta na Super Lead 100 z 1968, ale posiadająca transformator przestawiony na połowę mocy. Tak więc jest to w zasadzie 50-watowy wzmacniacz posiadający tłumik, będący jednym z najlepszych rozwiązań tego typu jakie słyszałem. To było pierwsze co Billy zaproponował mi jako rozwiązanie problemów z głośnością w małych klubach i do dziś jest to kamień milowy mojego brzmienia. Od lat jestem też w przyjacielskich stosunkach z Dougiem Sewellem z Dallas, który budował wzmacniacze w stylu Fendera, właśnie z tego powodu, że w Teksasie tak popularne były Super Reverby. Fajnie, że Doug dołączył do firmy PRS i buduje tam teraz wzmacniacze na EL34. Używam 50-watowego PRS-a Super Dallas jego konstrukcji, podpiętego do paczki na czterech 10-calowych Greenbackach. Odkryłem, że jest to optymalna konfiguracja.


Logo
Jakie głośniki są wg ciebie najlepsze do stylistyki blues-rock?


Logo
Kocham Alnico Blues i kocham Greenbacki. Używam także Creambacków - w moich Heliosach mam konfigurację 2x12 z otwartym tyłem jak w Bluesbreakerze. Jeden głośnik to 65-watowy Celestion Creamback, a drugi Celestion Vintage 30 - to genialne połączenie. W kolumnie 4x12 mam dwa Creambacki 65-watowe plus dwa 75-watowe w konfiguracji X. Lubię te głośniki, bo możesz je porządnie przydusić i wszystko wytrzymają - np. kiedy mam drive w kostce z dużą ilością dołu i gram na humbuckerze pod gryfem to jestem pewien, że ich nie wysadzę. Bo zdarzało się już, że wysadzałem Greenbacki jeden po drugim. Nie zrozum mnie źle - Greenbacki z Les Paulem to znakomite połączenie, ale musisz się włączać z gitarą w piec bezpośrednio. Ja kombinowałem z pedalboardem i cały czas miałem sytuację pt. "O, latający Greenback!" (śmiech)


Logo
Billy Gibbons był twoim mentorem - jaka był najlepsza rada w temacie gitary, jaką od niego dostałeś?


Logo
To zawsze było związane z krucjatą w poszukiwaniu idealnego brzmienia. Bo tak naprawdę nie ma znaczenia co zagrasz, albo jak szybko umiesz grać - jeśli nie zrobisz tego na możliwie najlepszym brzmieniu, nic z tego nie będzie. To zwykle był temat nr 1. Zwykł także mawiać: ‘Musisz grać to co czyni cię szczęśliwym, włożyć w to całe serce, wszystkie emocje i musisz się z tym dobrze czuć.’ Kolejną rzeczą, którą podkreślał był ‘groove’. Wszystko co grasz musi mieć groove, nie tylko podkład, ale także solówka. Nie chodzi o to by sypnąć nutami jak z rękawa - każda nuta musi mieć znaczenie. Bo kiedy byłem młodszy, nie zwracałem na to uwagi. Billy jako pierwszy powiedział mi: ‘Musisz mieć groove.’ Wtedy pytałem: ‘O co kurde chodzi, o funkowy groove?’. A on mówił: ‘Idź i posłuchaj kawałka "You Don’t Have To Go" Jimmy’ego Reeda. Puszczałem to sobie i miałem olśnienie: ‘Aaaaa, o to chodziło!’ Wtedy wszystko nabrało sensu i zaczęło się układać. Kiedy miałem groove, wystarczyło tylko dołożyć do tego linie melodyczne, które nawiązywały z nim interakcję. Tak więc te trzy rzeczy: brzmienie, pasja i groove - te rzeczy zawdzięczam Billy’mu. Jestem bardzo szczęśliwy, że los postawił mi go na drodze, a kiedy jeszcze pomyślę, że teraz mamy wspólny projekt, moje stopy unoszą się 10 cm nad ziemią.
Powiązane artykuły