Trzech wizjonerów progresywnego rocka siada do jednego stołu, aby pogawędzić o lekcjach gry na flecie, zakazach używania slapu i tajnikach zapanowania nad szrederami...
Cała wasza trójka była zaangażowana w reedycje albumów "Damnation" i "Deliverance" zespołu Opeth. Co wyciągnęliście z tego jako muzycy?
Steven: Dla mnie było to niezapomniane przeżycie. Dekonstrukcja i odtwarzanie muzyki na nowo, to zawsze cenna lekcja. Remasterowałem już wiele płyt. Niektóre pochodziły z późnych lat 60. W tamtych czasach wyznawano zupełnie inną filozofię jeśli chodzi o rejestrowanie muzyki. Miksowanie płyt, które powstały w czasach gdzie nagrywanie polegało po prostu na zebraniu w studiu kilku kolesi, którzy zagrają razem wcześniej skomponowany materiał, to naprawdę ciekawe doświadczenie. Później dogrywało się tylko kilka poprawek i tak powstawała płyta. Dorastałem w czasach, kiedy komputer w studio był już czymś zupełnie normalnym. Dawało to praktycznie nieograniczone możliwości rejestrowania śladów. Najzwyklejsza gitara zarejestrowana na 12 trackach i tak zabrzmi potężnie. Muzycy, którzy nagrywali dekady temu nie mieli takich możliwości. Jedna ścieżka gitary musiała mieć w sobie całą tę potęgę. Nagrywając w taki sposób musiałeś zupełnie inaczej myśleć. Właśnie dlatego miksowanie starego materiału to zawsze cenna lekcja.
Bruce: Mówiąc o remasterowaniu staroci masz pewnie na myśli album Yes zatytułowany "Fragile". Pracowałeś przy tym prawda?
W rzeczy samej.
Na ilu ścieżkach nagrywało się wtedy numery?
16. Byli bardzo ekonomiczni.
Zdarzało im się zgrywać kilka ścieżek w jeden track?
Tak, ale większość tego co słychać na nagraniach to materiał nagrany na żywo w studio. Wydaje mi się, że jakieś 25% wszystkiego to dogrywki.
Mimo że "Deliverance" powstało w czasach początków Pro Toolsa, nie sądzę żeby pojawiło się tam jakoś więcej ścieżek…
Mikael: Nie pamiętam jak to wyglądało. Nie wiem nawet u kogo są te taśmy…
Z tego co pamiętam, w trakcie nagrań, nie do końca ogarniałeś co się w ogóle dzieje. Byłeś myślami zupełnie gdzie indziej z powodu śmierci babci. Było widać, że nie jest z tobą najlepiej…
Nie pamiętam zbyt wiele z tego okresu. Oryginalne miksy robił Andy Sneap. Pamiętam, że kiedy Bruce miał się brać za swoją robotę mieliśmy z tym problem. Nikt nie wiedział gdzie jest ten materiał.
Wracając do początków waszej działalności muzycznej. Wszyscy zaczynaliście od gitary?
U mnie zaczęło się od fletu prostego, ale nie był to mój wybór! To było chyba w drugiej klasie. Chciałem nauczyć się grać na gitarze. Rodzice się zgodzili i pewnego dnia ktoś wywołał mnie z klasy na lekcje muzyki. Nie była to jednak gitara tylko…flet.
Jak ci szło?
Coś tam grałem, ale nie mogę powiedzieć, że byłem w tym dobry. Nauczyłem się kilku prostych melodii. Jedna z nich to utwór, którego tytuł po szwedzku znaczy mniej więcej tyle co "kup hotdoga". Potrafiłem to zagrać bo utwór bazował tylko na trzech dźwiękach.
Szczerze mówiąc nigdy nie ciągnęło mnie do gry na gitarze. Tak jest do tej pory. Wiem, że to nieco wymijająca odpowiedź, ale moim pierwszym instrumentem był kasetowy recorder. Od zawsze, najbardziej pociągające było dla mnie to co można robić z samymi dźwiękami. Miało to przełożenie na to co robiłem później. Od zawsze pisałem i produkowałem muzykę, jednak nigdy nie określiłbym się mianem muzyka. Tak mógłbym określić członków mojego zespołu. Mnie nie interesuje bycie muzykiem. Wiem, że zabrzmi to nieco pretensjonalnie ale uważam się bardziej za autora muzyki. Tak właśnie się czuję. A wszystko zaczęło się od szpulowych magnetofonów mojego ojca, które wydawały te dziwne dźwięki. Właśnie dlatego uznaję je za moje pierwsze instrumenty.
Kiedy to było?
Późne lata 80. Magnetofony szpulowe wciąż były używane jednak mój ojciec miał już odtwarzacz kaset. A jak było u ciebie Bruce?
W moim przypadku pierwszym instrumentem faktycznie była gitara: Marlin Sidewinder. Okropna rzecz. Minęły lata zanim udało mi się dojść do tego jak na tym grać. Nigdy nie miałem żadnego nauczyciela, dlatego moja technika jest taka kiepska i wciąż nie umiem czytać nut. Podobnie jak w przypadku Stevena, bardziej liczyło się dla mnie pisanie dobrych piosenek. Wtedy instrument jest tylko narzędziem. Tylko przez chwilę chciałem wymiatać jak Joe Satriani i Steve Vai. Nie miałem cierpliwości do ćwiczeń więc szybko zrezygnowałem. Gitara, podobnie jak klawisze a później komputer stały się po prostu narzędziami do pisania muzyki. Myślę, że właśnie dlatego nie jestem zbyt dobrym gitarzystą. Mam od tego ludzi, którzy radzą sobie z tym instrumentem znacznie lepiej!
Zespół to jednak podstawa. Muzycy Opeth to wspaniali instrumentaliści. Ja wypadam na ich tle naprawdę blado…
Myślę, że podobnie jak ja i Bruce, masz bardziej instynktowne podejście do muzyki. Nie masz techniki, co dla niektórych czyni muzykiem. Posiadasz za to dar do pisania świetnych kawałków. Dla mnie wymiatacze nie tworzą muzyki tylko popisują się umiejętnościami. Nie ma w tym nic co dotyka twojej duszy i odwołuje się do twojego umysłu. Zachwyty w stylu: "zobacz jak wiele dźwięków udało mu się zagrać w tak krótkim czasie" to największy problem tych tzw. muzyków. Muzyka nie jest dyscypliną olimpijską, a do tego to wszystko się sprowadza. Co gorsza, w czasach YouTube’a, można znaleźć w sieci 5-latka, który wymiata na gitarze lepiej niż cała nasza trójka. Niestety nie sądzę, żeby udało mu się kiedykolwiek stworzyć muzykę, której ktoś chciałby słuchać.
Dostałem kiedyś takie wideo. Dzieciak wymiatał na 7-strunowej gitarze. Zauważyłem, że było tam kilka niezłych melodii więc zapytałem, czy ma zamiar na ich podstawie napisać piosenkę. W innym wypadku był to materiał, którego chcieliby słuchać tylko gitarowi maniacy.
Tak, to bardzo specjalna grupa gitarzystów. Czegokolwiek im nie zagrasz, zawsze czekają na solówkę. Jeśli okaże się, że jej nie ma, stwierdzą, że nie są zainteresowani takim graniem.
To naprawdę niezwykłe: być zainteresowanym tylko jednym małym fragmentem czegoś co tworzy jedną piękną całość. Tak samo robią niektórzy perkusiści. Puszczasz im kawałek a oni tupią nogą i dopytują: "kiedy wchodzą bębny?!". Dla nich dopiero wtedy zaczyna się piosenka.
I do tego grają jeszcze w powietrzu na niewidzialnej perkusji. To ci sami ludzie, którzy chcą słuchać tylko długich utworów…
To prawda, niektórzy perkusiści faktycznie najlepiej odnaleźliby się na olimpiadzie, w konkurencji najszybsze blasty świata. Dla nich muzyka jest jak sport: im szybciej grasz, tym jesteś lepszy. To nie ma nic wspólnego z muzyką.
Mimo wszystko pracowaliście z wieloma muzykami, którzy do perfekcji opanowali technikę gry na swoim instrumencie. Gdzie przebiega granica między waszą wizją tego co mają zagrać, a ich indywidualnymi ambicjami?
Jednym z najlepszych muzyków z jakimi pracowałem był na pewno Guthrie Govan. Ludzie oczekiwali od niego tej wirtuozerii. Podczas naszej współpracy, moje wskazówki były zawsze te same: zwolnij i graj mniej dźwięków. Wolę, żeby jedna nuta złamała mi serce niż trzysta rozwaliło mi mózg. I kiedy udało mi się go nakłonić, żeby zwolnił, grał po prostu cudownie. Myślę, że to odróżniało go od większości wymiataczy. Oni po prostu pogubiliby się w tym co robią. Granie powoli w ogóle nie ma związku z ich wyobrażeniem o muzyce. Guthrie robił to jednak wspaniale bo miał do tego naturalny dar. Na wspólnej trasie musiałem go jednak stopować. Na początku tygodnia zwracałem mu uwagę, że ma zwolnić i dopiero po kilku dniach, musieliśmy odbywać tę samą rozmowę. Przyspieszał z koncertu na koncert. Trudno wyplenić pewne nawyki. Świetną analogią do muzyki jest moim zdaniem Pablo Picasso. Jego malarska technika była genialna, jednak największe dzieła tworzył w prymitywnym stylu. Mógł tworzyć na zupełnie innym poziomie ale wybrał inną drogę. To naprawdę trudne kiedy znasz się na tym całym technicznym gównie. Sądzę Bruce, że wybrałeś właściwą drogę. Gitarowe umiejętności mogłyby wszystko popsuć.
Nie napisałbym żadnej piosenki. Cały czas tylko przebierałbym palcami po gryfie…
Tylko szybciej i szybciej…
Co ciekawe, dopiero od niedawna współpracuję z innymi gitarzystami. Zawsze nagrywałem wszystko sam. Na ostatniej płycie techniczne partie gitary zagrał jednak Darran Charles, który jest moim dobrym kumplem. Wtedy pomyślałem, że faktycznie jest ode mnie lepszy. I od tego czasu nagrywam coraz mniej gitar.
Skąd ja to znam…
Nasza współpraca działa idealnie. Darran wysyła mi swoje ścieżki i każdy robi to co do niego należy. Nic nie traci na jakości dzięki jego Axe-Fx i moim sprzęcie od Kempera. Lata temu, trzeba było inwestować w drogie mikrofony a czasami i to nie wystarczało. W wielu przypadkach niezbędna była wizyta w studio. Obecnie wszystko można nagrywać w domu.
Dużo mówicie na temat pisania piosenek. Jak odnajdujecie się w komponowaniu partii perkusyjnych? Odnajdujecie tam inspirację?
To chyba najbardziej inspirująca rzecz. Kiedy komponuję w głowie pojawia mi się Axe (Martin Axenort dop. red.). Zastanawiam się co chciałby zagrać w danym miejscu. Perkusja to chyba mój ulubiony instrument.
Kiedy jestem na jakimś koncercie, zawsze obserwuję perkusistów.
Dokładnie. Ja też.
Perkusja jest specyficzna o tyle, że spośród wszystkich instrumentów, tutaj najtrudniej wymyślić coś innowacyjnego. Niezależnie czy to: kocioł, webel, hi-hat czy tom, wszystkie grają tylko jeden dźwięk. Na gitarze czy klawiszach, mamy większe pole do popisu.
Perkusiści mają swój własny klub. Zauważyliście, że oni wszyscy się lubią? W tym towarzystwie nie ma współzawodnictwa. Podczas koncertów wszyscy perkusiści patrzą co robi Axe. Mają w dupie co grają inne instrumenty.
To prawda. Perkusja to instrument, na którym liczy się przede wszystkim feeling i sposób grania. To może zmienić wszystko. Ostatnio jednak znacznie bardziej doceniam bas. Dużo komponuję z "basówką" w dłoni. Dla gitarzysty to coś zupełnie nowego. Wielu basitów gra pod stopę i na tym kończy się ich robota. Gitarzysta słyszy to nieco inaczej, dlatego komponowanie na basie jest dla mnie zawsze wyjątkowo inspirujące.
Od dawna tak tworzysz?
Tak. Kilka ostatnich płyt zaczynałem właśnie od basu.
Gra na basie jest trudna. Jestem w tym naprawdę kiepski.
U mnie jakoś to idzie. Zawsze kiedy tworzę demo przychodzi moment w którym muszę w końcu sięgnąć po bas. I faktycznie, ten instrument potrafi nadać piosence zupełnie nową tożsamość.
I wcale nie chodzi o granie podstawowych dźwięków. Paul McCartney albo Colin Moulding z XTC potrafili robić niesamowite rzeczy.
Paul grał na basie zupełnie jak na gitarze. To było wyjątkowo melodyjne.
Dokładnie! I zawsze znajdywał coś interesującego, co było przeciwwagą dla gitar, wokalu i perkusji. Jednocześnie nie było w tym nic przekombinowanego. Mikael, tobie również zdarzało się pisać rewelacyjne linie basu. Jak nazywał się ten kawałek… "Lines On Your Hand"?
"Lines In Your Hand".
Partia basu jest tam niesamowita!
Tak, byłem z niej zadowolony. Nie zmienia to faktu, że jestem gównianym basistą. Nienawidzę brzmienia "z kostki" a niestety nie umiem grać dobrze palcami.
Też chciałbym lepiej radzić sobie z basem. Mam tak jak Steven, gram na tym instrumencie jak na gitarze.
Powinienem słuchać więcej muzyki dub!
W Opeth to zakazane!
Dub?
Nie, granie klangiem. A także chorus.
Ja też nie znoszę tego efektu. Za każdym razem kiedy do mojego zespołu dołącza nowy gitarzysta, sprawdzam czy w pedalboardzie jest chorus. Jeśli tak, szybko go wywalam. Zawsze powtarzam: "Jeśli chcesz wrócić do jebanych lat 80., droga wolna! Ale beze mnie!".
Jak zmienił się przez lata wasz gust jeśli chodzi o brzmienie gitar?
U mnie, dużą inspiracją są gitarzyści z lat 70.: Andy Latimer, Eric Clapton. To ten styl.
Lubię jazzowych gitarzystów,takich jak Ray Russell, John Mc Laughlin. Zawsze byłem rozczarowany brakiem wyobraźni w kwestii brzmienia. Wracając do gitarowych wymiataczy: oni wszyscy brzmią tak samo!
Dużo gainu!
Co z tego, że masz ponadprzeciętne umiejętności, jeśli nie potrafisz ukręcić odpowiedniego brzmienia. A możliwości są przecież tak wielkie! Bruce, ty używasz wielu wtyczek, prawda?
To prawda.
W moim przypadku, wtyczki pozwalają generować brzmienia przypominające syntezatory. Na wielu moich płytach, ludzie mylili klawisze z partiami gitar. Często udaje mi się ukręcić brzmienia, które nie mają zbyt wiele wspólnego z gitarami. Jestem rozczarowany tym, że gitarzyści nie kombinują w tej kwestii. Kocham też vintage’owe wzmacniacze. Brzmienie Andy’ego Latimera jest świetne. Mam jednak słabość do ekstremalnego kręcenia przy brzmieniu gitar. Do tego stopnia, że przestają brzmieć jak gitara.
W dzisiejszych czasach mamy w tej kwestii ogromne pole do popisu. Jest tyle narzędzi…
Tak, dostępny obecnie sprzęt jest rewelacyjny.
Zrobiłeś to na jednej z płyt przy których pracowaliśmy razem (chodzi o płytę Opeth - Blackwater Park z 2001 roku dop. red.). W kawałku Bleak namieszałeś tak bardzo, że brzmiało to jak jedno wielkie pierdnięcie. To dopiero umiejętności produkcyjne!
Umiejętność zamieniania gitary w dźwięk pierda to numer jeden w moim CV. Z tego co pamiętam, chciałem zmniejszyć bitrate. Był do tego plugin…
Bitcrusher.
Tak. Można tam zejść z 24 do 1 bitu. Czasami to przydatna sprawa. Szczególnie u Trenta Reznora.
Z tą różnicą, że u Trenta, myślą przewodnią nie jest "spierdolić brzmienie".
Od strony produkcyjnej, był on dla mnie wielką inspiracją. Szczególnie jeśli chodzi o brzmienie gitar.
Kiedyś oglądałem filmiki ze studia. Wszystkie te efekty osiągał tylko i wyłącznie za pomocą Guitar Rig’a. To niesamowite narzędzie…
To prawda. Problem w tym, że wiele osób korzystających z tych wtyczek, nawet w małym stopniu nie miały okazji poznać ich możliwości. Wybierają zwykłe heavy-metalowe brzmienie z gotowego presetu i to wszystko. W przypadku wszystkich nowinek technologicznych, wystko zależy od tego jak zdecydujemy się ich używać.
Takie metalowe brzmienie gitar towarzyszyło nam przez długi czas. Do porzygu. W końcu stwierdziłem, że pora coś zmienić. Obecnie przesterów jest znacznie mniej. Co ciekawe, brzmi to znacznie ciężej. Na nowej płycie jest nawet metalowy utwór zagrany bez jakiegokolwiek przesteru. I tak, właśnie te partie brzmią najciężej.
Bruce, wspominałeś o Kemperze. Widzieliśmy, że korzystasz z niego również na scenie…
To prawda. Czasami nie czuję się z tym dobrze, ale to takie wygodne. Mogę zabrać go wszędzie i mieć moje brzmienia zawsze przy sobie.
To jeden z tych sprzętów, które można przewozić w bagażu podręcznym?
Dokładnie. To tak jakbyś wybrał się w podróż z niewielkim tosterem.
Mikael, tobie towarzyszył Axe-Fx?
Tak, my pozwoliliśmy sobie na nieco więcej bagaży. Brzmiał ok, prawda?
Brakuje mi wzmaka na scenie, jednak wygoda wygrała…
Nie mamy tego ze sobą, ale jest coś nad czym ostatnio pracujemy. Nazywa się: "Box Of Doom".
Podoba mi się nazwa!
Zasadniczo, jest to szczelna skrzynia z głośnikiem w środku. W środku są mikrofony i dźwięk nigdzie nie ucieka. Łatwo się to miksuje jednak ciężko grać z czymś takim w odsłuchu dousznym. Dlatego wciąż korzystamy ze zwykłych paczek.
Spójrzmy prawdzie w oczy: najlepiej gra się wtedy, kiedy można odczuwać siłę dźwięków.
Tęsknię za tym…
To uczucie, gdy spodnie trzęsą się na wysokości kostek. Nie potrafię korzystać z odsłuchów dousznych. Podczas koncertów mam słuchawkę w jednym uchu, ale jest tam tylko po to, żebym lepiej słyszał swój głos. Nienawidzę tego.
Ja niestety też. Ale trzeba przyznać, że dzięki temu gramy nieco lepiej…
A co z dobrą zabawą?! To chyba najważniejsze podczas koncerów. Publiczność czuje, kiedy granie sprawia ci radość. Kiedy jesteś zamknięty w bańce, to niekoniecznie musi działać.
Coś w tym jest…
Często czuję się jak zwierzyna uwięziona w świetle reflektorów. Musi minąć kilka kawałków zanim przestanę być spięty. Mam wrażenie, że odsłuchy douszne na nowo definiują pojęcie tremy.
Podczas koncertów często wyjmuję słuchawki, żeby sprawdzić co słyszy publiczność.
Tak i potem okazuje się, że jednak wciąż brzmimy jak zespół rockowy. W odsłuchu to wciąż brzmi jak materiał bez jakiegokolwiek miksu. Podobno pomagają ambientowe mikrofony, jednak to wciąż nie brzmi dobrze.
Nie czuję się pewnie, kiedy słyszę się zbyt czysto. To okropne!
Spróbuj z jedną słuchawką.
Próbowałem.
W twoim przypadku to nie działa?
Było nieco lepiej…
Ja wkładam słuchawkę tylko wtedy kiedy muszę śpiewać. Wyjmuję ją za każdym razem kiedy gra tylko zespół. W moim przypadku, jakoś się to sprawdza.
Chciałbym mieć asystenta, który robiłby to za mnie.
No tak, bo zupełnie nie możesz sobie na to pozwolić…
A można to odliczyć od podatku?
Może po prostu twój odsłuch potrzebuje swojego własnego odsłuchu!