Chwilę przed polskim koncertem rozmawialiśmy z Jeanem Michelem Jarre.
Co było główną inspiracją do powstania albumów "Electronica"?
Główną inspiracją byli artyści, z którymi nagrałem tę płytę. Są mniej lub bardziej powiązani z muzyką elektroniczną. Dziś nagrywanie albumów z gośćmi jest normą. Zdarza się, że niektórzy muzycy w takich sytuacjach nie pracują razem, komunikują się drogą mailową. W moim przypadku było zupełnie na odwrót. Praca nad "Electronica" polegała na podróżach i spotkaniach z muzykami, których zaprosiłem na album. Zwiedziłem cały świat, by dzielić z nimi chwile i wspólnie nagrywać materiał.
Czym kierujesz się przy wyborze gości?
Priorytetem jest brzmienie muzyków oraz oddziaływanie ich twórczości na mnie. Słuchając np. Moby’ego, czy Vince’a Clarke’a, mamy do czynienia z ich charakterystycznym stylem. Chodziło mi o oryginalność. Wspólną cechą artystów, z którymi nagrałem ten album jest pasja do technologii. Chciałem też udowodnić, że muzyka elektroniczna jest ponadczasowa.
W nagraniach utworu "Travelator, Pt. 2" wziął udział gitarzysta The Who, Pete Townshend. Dlaczego zdecydowałeś się na współpracę z tym muzykiem?
Pete był na wysokiej pozycji mojej listy gości. Jest jednym z najwybitniejszych muzyków, którzy sprawnie łączą brzmienie muzyki rockowej z syntezatorami. Zasłynął też dzięki rock operze.
Czy kiedykolwiek Pete inspirował cię jako gitarzysta?
Oczywiście, nawet bardzo. Jako nastolatek, na początku swojej drogi muzycznej grałem w rockowych zespołach. Wykonywaliśmy utwory The Who. Charakterystyczna dla ich stylu ściana dźwięku, jaką uzyskiwał Pete była czymś wspaniałym. Takie rozwiązania brzmieniowe rozszerzyły granice muzyki rockowej.
Zatem wolisz brzmienie gitary rytmicznej, niż solowej.
Zawsze lubiłem brzmienie gitarzystów rytmicznych, ponieważ potrafili wytworzyć tę naturalna ścianę dźwięku. Tacy gitarzyści jak Pete Townshend, czy Keith Richards grali pewnego rodzaju tekstury brzmieniowe, czyli coś więcej, niż partie solowe. Inspirującym zespołem jest Muse, gdzie gitara Matta Bellamy’ego ma orkiestrowy charakter.
Zaczynałeś od punk rocka. Czy ten gatunek wpłynął na twoje podejście do komponowania muzyki elektronicznej?
Muzyka elektroniczna jest wszędzie, wokół nas. Niektóre punk rockowe utwory powstają przy udziale elektroniki. Dziś te gatunki się przenikają. Gdy odkryłem muzykę elektroniczną i zacząłem komponować, zdałem sobie sprawę, że w tym gatunku chodzi o coś więcej, niż zapis nutowy.
W studio łączysz technologię analogową z cyfrową. Która forma jest ci bliższa?
To zależy od utworu. Najczęściej jest tak, jak wspomniałeś. Łączenie technologii analogowej z cyfrową jest znakiem naszych czasów. Sprzęt cyfrowy wybieram nie dlatego, że daje możliwość emulacji brzmienia analogowego, tylko ma znaczną przewagę i potrafi więcej.
Dlaczego zdecydowałeś się na dwupłytowe wydawnictwo?
Z prostej przyczyny. Każdy muzyk, któremu proponowałem współpracę, przyjął moje zaproszenie. Powstało dużo materiału. Wszystkie zrealizowane utwory nie zmieściłyby się na jednej płycie.
Wolisz rewolucję, czy ewolucję?
Myślę, że obydwie rzeczy są bardzo interesujące. Jeden moment może wpłynąć na proces twórczy i zmienić twoją percepcję. Wtedy mamy do czynienia z rewolucją. Technologia stale ewoluuje i zmienia się, ma duży wpływ na kształt współczesnej muzyki. Zatem rewolucja i ewolucja wzajemnie się przenikają. Sądzę, że aktualnie w muzyce jest więcej ewolucji i naturalnych zmian, aniżeli rewolucji.
Polska jest szczególnym dla ciebie krajem?
W początkach mojej kariery poza Francją, najbardziej entuzjastyczną publicznością była Polska. W tamtych czasach, moja twórczość była postrzegana zawsze jako symbol ucieczki, czy wolności. Koncert z okazji 25. rocznicy powstania "Solidarności" był jednym z najbardziej pamiętnych wydarzeń mojego życia. Ten występ był wyjątkowy. Nie było żadnego dystansu pomiędzy sceną a publicznością. Byliśmy jednością. Tamto wydarzenie zacieśniło więzy z Polską jeszcze bardziej. Wasz kraj ma bogatą historię, kulturę oraz tradycję.
Rozmawiał: Wojciech Margula
Zdjęcia: Dariusz Ptaszyński