W ciągu tego roku o Scream Maker napisano wiele i niejednokrotnie nazwa stołecznej formacji wywoływała niemałą burzę.
Co prawda heavy metalowcy, przynajmniej w Polsce, nie są jeszcze prawdziwą marką, ale gdyby kierować się maksymą "nieważne co mówią, grunt by mówili", to należy przyznać, iż czarny PR przeciwników grupy dodaje jej prawdziwie orlich skrzydeł i ciężko znaleźć kogoś kto by o Scream Maker nie słyszał. Niewątpliwie zespół zasługuje na uwagę, choćby ze względu na całe mnóstwo mitów jakimi obrósł, zwłaszcza w materii rzekomego kupowania sobie miejsca w lineupach imprez. O tym, dlaczego Scream Maker to tak bardzo znienawidzony zespół i czy aby na pewno nie wydali na promocję "złamanego grosza", opowiadał gitarzysta Michał Wrona.
Rozmawiał: Grzegorz Pindor
Jesteście zespołem, który na pohybel wszystkim niedowiarkom, przeciwnikom heavy i znawcom realiów rynku muzycznego robi swoje. Co prawda, nie wszystkim się to podoba i wrzucają was do worka z etykietą "pieniądze", ale do tego dojdziemy. Na początek chciałbym jednak złożyć wyrazy uznania - bo grać w Polsce heavy/power to sztuka, która udała się raptem kilku zespołom. Wy zaś kroczycie dość odważnie, w dodatku wychodząc poza schematy europejskiego kanonu takiego grania. Skąd ten heavy metal?
Zabrzmi banalnie, ale mamy go w sercu. (śmiech) Poważnie, wychowaliśmy się na klasycznym graniu, jak zauważyłeś nie tylko stricte europejskim, i mówiąc szczerze niewiele fajniejszych rzeczy jest we współczesnym metalu, naturalnie naszym zdaniem, które by te klasyczne riffy, melodie, kompozycje przebijało. Idea zespołu polega na tym, żeby grać to co się lubi i wciągać w takie klasyczne klimaty innych. Staramy się grać oryginalnie choć wiadomo, że konwencja i ramy gatunku są już dawno zdefiniowane i nie jest to takie proste. Jeśli dzięki nam ktoś sięga potem głębiej w tę muzykę i poznaje prawdziwe perły lat '80 to nasze zadanie jest wykonane. (śmiech)
Właśnie tu pojawia się pytanie - czy Scream Maker ma pielęgnować dorobek przeszłości czy wnosić coś nowego? Na krajowym podwórku, co obaj możemy przyznać, dużej konkurencji nie ma, i nie wiedzieć czemu, mało kto próbuje sił w takim graniu. Chciałbym, aby młodzi ludzie zamiast bawić się w djent i pochodne nadal grali ciężko, ale za punkt odniesienia stawiał sobie tą lekkość kompozycji. Próżno szukać nowych "wielkich".
Masz rację, że nowego Black Sabbath, Priest, Van Halen czy Rainbow już nie będzie, ale to nie znaczy z automatu, że my tylko podlewamy stary ogórek jak jakiś wyrobnik, ogrodnik bez ambicji. Zgodzę się, że takich "rzemieślniczych" bandów grasuje sporo, zwłaszcza w Europie, ale to nie my. Wierz mi, staramy się sadzić nasze kwiatki i rozwijać ten ogórek konsekwentnie i naprawdę ciekawie. Nasza pierwsza płytka "We Are Not The Same" była produkcją, po wydaniu której po każdym koncercie ludzie podchodzili, klepali nas po plecach i mówili "nowy Priest/Maiden/Helloween" itd. Jeśli jednak uważnie się jej posłucha okaże się, że ten album wcale nie był tak jednorodny jak się wydaje. Długogrający debiut "Livin’ In The Past" był swoistym połączeniem europejskiego grania i amerykańskich klimatów spod znaku Dokken, Ratt, Savatage, wczesnego Osbourne’a, Crimson Glory, Loudness i innych ciekawych grup, nie do końca cenionych na Starym Kontynencie. Naprawdę zrobiliśmy to z głową i była w tym, moim zdaniem, jakość i zalążek czegoś, co kiedyś może zostanie nazwane stylem tego bandu. Nowa płyta, "Back Against The World", to kolejny krok w ewolucji zespołu, jak dotąd największy, bo tu już naprawdę nawet bardzo krytyczny recenzent nie przylepi łatwo jakichś łatek. Judas Priest i Queensryche są dla nas wzorem jeśli chodzi o ciekawe ewoluowanie, poszerzanie spektrum muzyki, także eksperymentowanie i zaufanie jeśli chodzi o potencjał fanów tego gatunku w rozumieniu ich wyobraźni muzycznej.
Dla "skostniałych" fanów lubiących szablonowe produkcje, gdzie masz np. dziesięć jednorodnych stylistycznie kompozycji to może być ciężkie i nie tak łatwo przyswajalne, ale jak wspomniałem gramy głównie dla siebie tworząc najlepsze rzeczy na jakie nas stać. Przy okazji wierzymy, że jeśli kogoś trochę nudzi współczesna metalowa sieczka pt. kolejny klon Primal Fear/Gamma Ray/Iron Maiden itp. itd. to u nas znajdzie coś ciekawszego i bardziej oryginalnego. To głupio zabrzmi, ale serio jesteśmy bardzo samokrytyczni, jeśli chodzi o komponowanie, unikanie oczywistych podobieństw i szukanie ciekawych rozwiązań. Ocenę naturalnie zostawiamy słuchaczom.
Dla "skostniałych" fanów lubiących szablonowe produkcje, gdzie masz np. dziesięć jednorodnych stylistycznie kompozycji to może być ciężkie i nie tak łatwo przyswajalne, ale jak wspomniałem gramy głównie dla siebie tworząc najlepsze rzeczy na jakie nas stać. Przy okazji wierzymy, że jeśli kogoś trochę nudzi współczesna metalowa sieczka pt. kolejny klon Primal Fear/Gamma Ray/Iron Maiden itp. itd. to u nas znajdzie coś ciekawszego i bardziej oryginalnego. To głupio zabrzmi, ale serio jesteśmy bardzo samokrytyczni, jeśli chodzi o komponowanie, unikanie oczywistych podobieństw i szukanie ciekawych rozwiązań. Ocenę naturalnie zostawiamy słuchaczom.
Ja w Jarocinie słyszałem u was nutkę przebojowości Bon Jovi, a moja dziewczyna przebąkiwała o Dickinsonie Solo. Zgodzę się, że mimo utartych schematów da się w tym gatunku zagrać inaczej i wcale nie trzeba zerkać w stronę metalcore’a czy ekstremy, ale to wymaga szerokiej wyobraźni muzycznej. U was nie ma typowego power metalowego p2p2. Najpierw liczy się sam riff, a dopiero potem podręcznikowy rytm i refreny.
Posłuchaj np. numeru otwierającego nowy album. "Can You See The Fire" rozwija się jak klasyczny, patatajowy metalowy przecinak i nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tego nie złamali i nie wpakowali do środka akustycznego bridge’a. Takich różnych ucieczek od "oczywistych oczywistości" jest u nas naprawdę sporo. Co do waszych skojarzeń, twoja dziewczyna dobrze kombinuje - stawiamy zawsze na dobrą melodię. Przebojową, choć źle to brzmi, zwłaszcza w naszym kraju. (śmiech) Tu myślimy trochę jak Abba, Queen czy Beatlesi i wszystko w kompozycji tj. jakieś muzyczne popisy, jest co do zasady podporządkowane temu, żeby przebijała się dobra linia melodyczna wokalu i żeby to nie gryzło się z riffami, solówkami, popisami pałkera itd. Sebastian, powiedzmy sobie szczerze, ma barwę Dickinsona i to jest fajne, ale jednak przekleństwo, bo nie da się tego za bardzo zmienić, ale mimo że wszystkie numery wydane na płytach to robota naszego tandemu, a ja przy okazji jestem gigantycznym fanem Maiden, to jakoś udaje nam się uciec od "ajronowania". Wierz mi, to byłoby bardzo skuteczne pójść w klonowanie tego giganta, w rozumieniu popularności i generalnie rynkowego podejścia.
W pewnym sensie udaje się wam uciec od pewnych typowych zabiegów, bo między innymi obraliście kierunek Chiny, gdzie metal nigdy specjalnie nie istniał i rynek muzyczny dopiero się kształtuje. Tkwi w tym kraju potężny potencjał i kapitał, który powinien szybko zostać uwolniony, ale prędzej stawiałbym tu na ekstremę aniżeli klasyczne heavy. Kto z was wpadł na ten pomysł?
To Chiny odezwały się do nas. Po wydaniu epki "We Are Not The Same" rozesłaliśmy ją w świat. Odezwali się Amerykanie, z którymi podpisaliśmy kontrakt na "Livin In the Past" na Japonię, Stany i sporą część Europy, a niedługo po nich odezwali się Chińczycy z zaskakującą propozycją kontraktu właśnie na Epkę i wydanie jej na ich rynku. Dodaliśmy dwa numery i jako już prawie 60 minutowy album została ona wydana tam w 2014 r. jako formalnie pierwszy w historii polski album muzyczny na tamtejszym rynku, wydany przez chińską wytwórnię, co w sumie było dla mnie pewnym szokiem. Chińczycy postawili jednak pewien warunek: 'wydamy wam ten album, ale musicie przyjechać na trasę promocyjną, którą Wam zorganizujemy'. (śmiech) Tak to się zaczęło i dynamicznie się rozwija, bo za 2 tygodnie gramy już czwartą trasę po Państwie Środka, tym razem akustyczną.
Masz rację, że ten kraj - patrząc przez pryzmat rozwijającego się realnie rynku muzycznego - jest jak Amazonka dla eksploratorów. Faktycznie lubią ekstremalne granie, bardzo cenią i Vadera i Behemotha, ale paru też czasem skusi się na oldscholowy heavy metal. Zresztą, co jest dla mnie niewiarygodnie fascynujące, opowiem ciekawostkę: w kwietniu graliśmy tam duży festiwal, gdzie grały klasyczne bandy thrashmetalowe jak Onslaugut, potem grindcorowi niszczyciele, potem my, potem folkowy chiński band, a gwiazdą imprezy był legendarny Backstreet Boys. (śmiech) Powaga. Wszystko na jednej imprezie, dla dziesiątek tysięcy fanów muzyki, którzy naprawdę bawili się od rana do nocy. Chińczycy chłoną muzykę jak gąbka, pewnie za jakiś czas powstaną tam bardziej zauważalne subkultury itp. ale póki co to jest po prostu dziewicza ziemia, niewiarygodnie cenna zwłaszcza dla takich mikro zespolików jak nasz.
Masz rację, że ten kraj - patrząc przez pryzmat rozwijającego się realnie rynku muzycznego - jest jak Amazonka dla eksploratorów. Faktycznie lubią ekstremalne granie, bardzo cenią i Vadera i Behemotha, ale paru też czasem skusi się na oldscholowy heavy metal. Zresztą, co jest dla mnie niewiarygodnie fascynujące, opowiem ciekawostkę: w kwietniu graliśmy tam duży festiwal, gdzie grały klasyczne bandy thrashmetalowe jak Onslaugut, potem grindcorowi niszczyciele, potem my, potem folkowy chiński band, a gwiazdą imprezy był legendarny Backstreet Boys. (śmiech) Powaga. Wszystko na jednej imprezie, dla dziesiątek tysięcy fanów muzyki, którzy naprawdę bawili się od rana do nocy. Chińczycy chłoną muzykę jak gąbka, pewnie za jakiś czas powstaną tam bardziej zauważalne subkultury itp. ale póki co to jest po prostu dziewicza ziemia, niewiarygodnie cenna zwłaszcza dla takich mikro zespolików jak nasz.
Ale ta dziewicza ziemia była już eksplorowana nawet przez takich gigantów jak Bayer Full. Klasycy disco polo nagrali płytę po chińsku i odnieśli sukces. Niby mają się czym chwalić, ale to w waszym przypadku płytę uznano za dobro kultury. To dopiero szaleństwo. Wspomniałeś o kolejnej wycieczce do Azji, tym razem unplugged. Kujecie żelazo póki gorące?
Odrobinę się różnimy stylistycznie od Bayer Full, ale co złego w tym, że szukają tam fanów. Black metalowe bandy też tam szukają fanów i to jest przecież rozsądne i naturalne. W Chinach na naszej pierwszej trasie w 2014 r. graliśmy m.in. na festiwalu w ramach obchodów 65 lecia stosunków dyplomatycznych miedzy Polską a Chinami. Na jednym z koncertów pojawił się nawet ambasador naszego kraju, jak się okazało fan rocka. W mieście Shenyang, gdzie specjalnie na nasz koncert zbudowali na boisku piłkarskim dużą scenę, podjął nas uroczystą kolacją sam burmistrz tej metropolii i wpadł również posłuchać jak hałasujemy. Tak mu się spodobało, że na jego życzenie na drugi dzień zagraliśmy tam ponownie, ale w innej części miasta. Organizatorzy potrafili przez niecałą dobę rozebrać i zbudować ponownie scenę tylko dla nas. Takie rzeczy tylko w Chinach. Musiałbyś zobaczyć co się dzieje, gdy gramy tam np. numer "Far Away" i wokalista śpiewa go po chińsku... Teraz ruszamy w czwartą trasę, tym razem ok. 20 koncertów w formule unplugged. Nagraliśmy właśnie nawet nowy numer pt. "Lost in Shanghai" specjalnie na tę okazję. W powiedzeniu, które przytoczyłeś jest dużo prawdy.
Z jednej strony to tak, jakby sen się spełnił, a w kraju, choć odnosicie sporo sukcesów, okazuje się, że macie znacznie więcej przeciwników. Ukuto nawet stwierdzenie, że jesteście zespołem stworzonym dla koncepcji pay-to-play. Dochodzimy w końcu do najbardziej drażliwej kwestii, która spędza niektórym sen z powiek. Nie musimy się wzajemnie czarować, bo wiadomo, że mechanizmy rynkowe często wymuszają takie zagrania, ale nawet najwięksi optymiści patrząc na zestaw zespołów z którymi graliście na festiwalach w kraju włącznie, mogą nabrać wątpliwości.
Ludzie hejtujący nas to publicznie kompromitujące się półglówki z, moim zdaniem, bardzo niską samoocena. Nie mogą hejtować nas za muzykę, bo zwyczajnie gramy świetny, dopracowany i bardzo dobrze brzmiący heavy metal i tu nie maja za bardzo ruchu. Więc hejtuja nas wyłącznie za jakieś pozamuzyczne rzeczy, a więc mamy układy, kupujemy na płytę gwiazdy z Dream Theater czy supporty przed np. Motorhead, Saxon i Megadeth, korumpujemy grafików Judas Priest i inne podobne brednie. Jesteśmy butni, zbyt pewni siebie i pewno też znęcamy się nad zwierzętami. A poważniej, to generalnie bezczelne jest zdaniem niektórych, że mamy czelność dynamicznie, bez kompleksów się rozwijać i kasować ich zespoły czy zespoły ich jakichś fąfli, co od 10 lat stoją w miejscu, grają głównie dla barmanów i tych swoich paru ziomali, których i tak męczą na scenie swoim "szołem".
Byłbym zapomniał, ośmieliliśmy się jako pierwsi w Polsce odnieść realny sukces w kampanii crowdfundingowej, gdzie fani, totalnie obcy ludzie, dali nam w miesiąc ponad 30 tys., które zresztą uczciwie wydaliśmy na nowy album. Czy ktoś normalny Wojtkowi Smarzowskiemu zarzuci publicznie, że zebrał w crowdfundingu ponad milion złotych żeby skończyć Wołyń? Czy normalne jest krytykowanie tego, że młody zespół chce dać fanom dopracowany produkt, mieć na nagrania świetne HEAR Studio z analogowym sprzętem, mieć uznanego producenta, który nagrywa artystów pokroju Glenna Hughesa czy ludzi z Dio, Rainbow itp.? Tego nie da się zrobić, jak myślą niektórzy, za 2 czy 4 tysiące złotych. Włącz sobie zresztą na bardzo dobrym sprzęcie nasz nowy album i uczciwie porównaj brzmienie, mix i mastering z najlepszymi płytami z tego roku, z szuflady heavy metal. Zresztą powiem Ci szczerze, cieszy mnie ból dupy zazdrosnej konkurencji, która nakręca ten hejt, w który wierzą cymbały z niską samooceną, słuchający, co dziwne i w sumie fascynujące, prawie wyłącznie black metalu czy stonera.
Hejtowanie to zresztą zawsze najlepsza busola, że ktoś robi dobrą robotę. Z jednej strony to rozumiem, bo który nieudacznik czy zazdrośnik wytrzyma te wszystkie nasze konsekwentne "sukcesy" no, ale przyznasz że to zaściankowe i żałosne. Gdybym nie grał w Scream Maker zrobiłbym wszystko, żeby ich przeskoczyć i wręcz bym się tym inspirował. Skoro im się udało, to mogę i ja. Tak zareagowałby każdy normalny, ambitny człowiek. Wiadomo, że łatwiej w fotelu przed kompem, wygodnie wyciskać publicznie pryszcze z podobnymi do siebie nieudacznikami, czy wierzyć w brednie takich zawistnych miernot i marnować życie. Tak między nami, ci ludzie nam przecież nieświadomie pomagają bo np. jeden z naszych ostatnich dużych koncertów, to w sporej części również ich zasługa, ale to kiedyś opiszę w biografii (śmiech).
Pierwszy nakład nowej płyty rozszedł się w 3 miesiące, więc oby tak dalej. Reasumując, zazdroszczą nam zasłużenie, bo maja czego. Wiem, że to musi boleć, ten band gwarantuje ciekawe i ekscytujące życie, podróże, poznawanie super ludzi i spełnianie mega szalonych marzeń. A najfajniejsze, że to wszystko dzięki niemodnej, ale jakościowej heavy metalowej muzyce i dużej determinacji. My nie wypadliśmy sroce spod ogona, nie było tak że pierwszy koncert zagraliśmy z Kornem a drugi dla kilkudziesięciu tysięcy ludzi jako gwiazda w Shanghaju - zanim zaczęło się zamieszanie wokół zespołu naprawdę ciężko na to wszystko zapracowaliśmy. Od chwili powstania Scream Maker w 2010 r., katowaliśmy się na próbach aranżując w nieskończoność dziesiątki numerów, aż uznaliśmy że warto wydać choćby epkę. Dzięki niej, jako totalny noname, doszliśmy do finału Antyfestu. W czasie czterech pierwszych lat funkcjonowania zagraliśmy z 200 koncertów po wszystkich możliwych norach borsuczych, gdzie czasem przychodziło ledwie 20 osób, a czasem i mniej. To była ciężka harówa, żeby dostać mikro szanse z Turbo, CETI, Ripperem Owensem, Blazem Bayley’em, Paulem Di’Anno, a potem Primal Fear, Tarią itd. W końcu to odpaliło, a kumaci ludzie to wszystko pamiętają i wiedzą, a innych nam nie potrzeba. Ja serio nie znam wiele bardziej samokrytycznych w podejściu do własnej muzyki zespołów niż my, czy precyzyjniej - ja. To przecież oczywiste, że naprawdę nie kupiliśmy tego grania z Motorhead, Saxon czy Slayerem itd. bo autentycznie nas wybierali, i to z masy innych polskich bandów, jacyś ludzie z managmentów, organizatorzy i promotorzy, którzy serio nie są naszymi dobrymi wujkami. Gdy np. nagle dostaniemy w 2017 r. ofertę supportowania zagranicznej gwiazdy na całej trasie po Europie czy Stanach, bo to jest teraz naturalny krok rozwoju dla tego zespołu, to wytwórnia musi wyłożyć na to kasę i to dużą, zdobyć też sponsorów bo to jest gigantyczna szansa na pójście do góry.
W taki sposób młody Maiden w 1980r. dostał się na trasę Kiss po Europie, tak grają od lat wszystkie młode bandy na Ozzfeście i takie są realia. Na co się tu obrażać, tak działa ten biznes. Hejter zawsze podświadomie zazdrości. W naszym przypadku ma czego. (śmiech)
Byłbym zapomniał, ośmieliliśmy się jako pierwsi w Polsce odnieść realny sukces w kampanii crowdfundingowej, gdzie fani, totalnie obcy ludzie, dali nam w miesiąc ponad 30 tys., które zresztą uczciwie wydaliśmy na nowy album. Czy ktoś normalny Wojtkowi Smarzowskiemu zarzuci publicznie, że zebrał w crowdfundingu ponad milion złotych żeby skończyć Wołyń? Czy normalne jest krytykowanie tego, że młody zespół chce dać fanom dopracowany produkt, mieć na nagrania świetne HEAR Studio z analogowym sprzętem, mieć uznanego producenta, który nagrywa artystów pokroju Glenna Hughesa czy ludzi z Dio, Rainbow itp.? Tego nie da się zrobić, jak myślą niektórzy, za 2 czy 4 tysiące złotych. Włącz sobie zresztą na bardzo dobrym sprzęcie nasz nowy album i uczciwie porównaj brzmienie, mix i mastering z najlepszymi płytami z tego roku, z szuflady heavy metal. Zresztą powiem Ci szczerze, cieszy mnie ból dupy zazdrosnej konkurencji, która nakręca ten hejt, w który wierzą cymbały z niską samooceną, słuchający, co dziwne i w sumie fascynujące, prawie wyłącznie black metalu czy stonera.
Hejtowanie to zresztą zawsze najlepsza busola, że ktoś robi dobrą robotę. Z jednej strony to rozumiem, bo który nieudacznik czy zazdrośnik wytrzyma te wszystkie nasze konsekwentne "sukcesy" no, ale przyznasz że to zaściankowe i żałosne. Gdybym nie grał w Scream Maker zrobiłbym wszystko, żeby ich przeskoczyć i wręcz bym się tym inspirował. Skoro im się udało, to mogę i ja. Tak zareagowałby każdy normalny, ambitny człowiek. Wiadomo, że łatwiej w fotelu przed kompem, wygodnie wyciskać publicznie pryszcze z podobnymi do siebie nieudacznikami, czy wierzyć w brednie takich zawistnych miernot i marnować życie. Tak między nami, ci ludzie nam przecież nieświadomie pomagają bo np. jeden z naszych ostatnich dużych koncertów, to w sporej części również ich zasługa, ale to kiedyś opiszę w biografii (śmiech).
Pierwszy nakład nowej płyty rozszedł się w 3 miesiące, więc oby tak dalej. Reasumując, zazdroszczą nam zasłużenie, bo maja czego. Wiem, że to musi boleć, ten band gwarantuje ciekawe i ekscytujące życie, podróże, poznawanie super ludzi i spełnianie mega szalonych marzeń. A najfajniejsze, że to wszystko dzięki niemodnej, ale jakościowej heavy metalowej muzyce i dużej determinacji. My nie wypadliśmy sroce spod ogona, nie było tak że pierwszy koncert zagraliśmy z Kornem a drugi dla kilkudziesięciu tysięcy ludzi jako gwiazda w Shanghaju - zanim zaczęło się zamieszanie wokół zespołu naprawdę ciężko na to wszystko zapracowaliśmy. Od chwili powstania Scream Maker w 2010 r., katowaliśmy się na próbach aranżując w nieskończoność dziesiątki numerów, aż uznaliśmy że warto wydać choćby epkę. Dzięki niej, jako totalny noname, doszliśmy do finału Antyfestu. W czasie czterech pierwszych lat funkcjonowania zagraliśmy z 200 koncertów po wszystkich możliwych norach borsuczych, gdzie czasem przychodziło ledwie 20 osób, a czasem i mniej. To była ciężka harówa, żeby dostać mikro szanse z Turbo, CETI, Ripperem Owensem, Blazem Bayley’em, Paulem Di’Anno, a potem Primal Fear, Tarią itd. W końcu to odpaliło, a kumaci ludzie to wszystko pamiętają i wiedzą, a innych nam nie potrzeba. Ja serio nie znam wiele bardziej samokrytycznych w podejściu do własnej muzyki zespołów niż my, czy precyzyjniej - ja. To przecież oczywiste, że naprawdę nie kupiliśmy tego grania z Motorhead, Saxon czy Slayerem itd. bo autentycznie nas wybierali, i to z masy innych polskich bandów, jacyś ludzie z managmentów, organizatorzy i promotorzy, którzy serio nie są naszymi dobrymi wujkami. Gdy np. nagle dostaniemy w 2017 r. ofertę supportowania zagranicznej gwiazdy na całej trasie po Europie czy Stanach, bo to jest teraz naturalny krok rozwoju dla tego zespołu, to wytwórnia musi wyłożyć na to kasę i to dużą, zdobyć też sponsorów bo to jest gigantyczna szansa na pójście do góry.
W taki sposób młody Maiden w 1980r. dostał się na trasę Kiss po Europie, tak grają od lat wszystkie młode bandy na Ozzfeście i takie są realia. Na co się tu obrażać, tak działa ten biznes. Hejter zawsze podświadomie zazdrości. W naszym przypadku ma czego. (śmiech)
Ugryzę temat z innej strony. Crowdfunding jest w Polsce istnym mieczem obosiecznym, który zraża zamiast pomagać. Udało się Wam, udało się Besides, a jednak pokutuje proste myślenie, iż jeśli chłopaki bawią się w muzykę, pracują i robią to dla siebie, to powinni sami z siebie na to granie łożyć. Ludzie stojący za tym - nierzadko dość konstruktywnym - hejtem i wytykaniem niektórych zabiegów marketingowych, wypominają lenistwo, żerowanie na innych, a potem wydawanie u krewnego i/lub znajomego królika, który dziwnym trafem ma dużo pieniędzy. I właśnie na was i kilka innych zespołów wylewa się takie wiadra pomyj. Szczucie działa na ciebie motywująco?
Bardziej mnie to bawi, zwłaszcza zarzut lenistwa i naprawdę nie demonizowałbym tego, że grupa kilkudziesięciu osób strasznie przeżywa rozwój naszego zespołu i demonstruje, że ma z tym jakiś problem. Gdyby Scream Maker nie było, pewno musieliby go wymyślić, żeby mieć się czym ekscytować i na co poświęcać swój czas. To chyba Stanisław Lem powiedział, że nie wiedział, że na świecie jest tylu idiotów póki nie poznał Internetu. Ja zjawisko wulgarnych hejterów i cały ten ich mikroświat traktuję, jeśli już, trochę jak darmowy ogród zoologiczny. Nie każdy ma go w swojej okolicy, więc np. strony wspierających się hejterów spełniają pewną funkcję przyrodniczo-rozrywkową, choć naturalnie wszędzie są granice i znam zespoły, które po ich przekroczeniu, zarabiają na hejterach kasę w sądzie karnym czy zwłaszcza cywilnym.
Natomiast odpowiadając na pytanie, mnie motywuje ściganie się z najlepszymi i własną ambicją. Jeśli gitarzysta Megadeth czy sam Glenn Tipton bądź Wojtek Hoffmann mówi ci, że zagrałeś z zespołem świetny koncert, albo że jest pod wrażeniem śpiewania czy grania, to jest to fajna rzecz bo wiesz, że ci ludzie wiedzą co mówią i wiesz też, że nie muszą tego mówić żeby ci zrobić dobrze. Krytyczne opinie zawodowych muzyków mają również wpływ na rotację u nas w składzie, bo zależy nam na tym, żeby grali tu utalentowani i bardzo pracowici, kreatywni ludzie. Cenne są też uwagi producentów Alessandro Del Vecchio i Radka Kordowskiego, jeśli chodzi o aranżowanie naszej muzyki. Natomiast - mówiąc delikatnie - ani krytyczne uwagi jakichś złośliwców, ani pochwały fanów, dziennikarzy, świetne recenzje czy nawet opinie moich idoli, nie mają najmniejszego wpływu na mnie jako kompozytora, bo zwyczajnie wiem co chcę robić i to po prostu robię. To nie jest arogancja, naprawdę jestem bardzo pokorny na co dzień, ale to wewnętrzna pasja i wizja, może też intuicja sprawiają, że trzymam dobry kurs, i że zespół powinien ewoluować tak a nie inaczej.
Natomiast odpowiadając na pytanie, mnie motywuje ściganie się z najlepszymi i własną ambicją. Jeśli gitarzysta Megadeth czy sam Glenn Tipton bądź Wojtek Hoffmann mówi ci, że zagrałeś z zespołem świetny koncert, albo że jest pod wrażeniem śpiewania czy grania, to jest to fajna rzecz bo wiesz, że ci ludzie wiedzą co mówią i wiesz też, że nie muszą tego mówić żeby ci zrobić dobrze. Krytyczne opinie zawodowych muzyków mają również wpływ na rotację u nas w składzie, bo zależy nam na tym, żeby grali tu utalentowani i bardzo pracowici, kreatywni ludzie. Cenne są też uwagi producentów Alessandro Del Vecchio i Radka Kordowskiego, jeśli chodzi o aranżowanie naszej muzyki. Natomiast - mówiąc delikatnie - ani krytyczne uwagi jakichś złośliwców, ani pochwały fanów, dziennikarzy, świetne recenzje czy nawet opinie moich idoli, nie mają najmniejszego wpływu na mnie jako kompozytora, bo zwyczajnie wiem co chcę robić i to po prostu robię. To nie jest arogancja, naprawdę jestem bardzo pokorny na co dzień, ale to wewnętrzna pasja i wizja, może też intuicja sprawiają, że trzymam dobry kurs, i że zespół powinien ewoluować tak a nie inaczej.
Osobiście fascynuje mnie ta poniekąd ślepa wiara w heavy metal. Niejeden band już przekombinował w tym temacie (super technicy z Galneryus), lub stał się autoparodią mimo robienia zupełnie nowych rzeczy (Dragonforce). W końcu większość wraca do mało kreatywnego, lekko siermiężnego grania (ostatnie płyty Grave Digger) lub kierują się w stronę miałkiego hard rocka (co się stało z Edguy?). Chciałbym móc wierzyć w to, że mimo ogromnej sympatii dla tej muzyki jest w tym gatunku wystarczająco dużo miejsca, aby zespół z Polski mógł odnieść wymierny sukces, a publiczność, zamiast gloryfikować Szwedów z Sabaton zaczęła mówić o takim Scream Maker. Uważam, że najpierw powinno zmienić się samo postrzeganie naszej metalowej sceny - nie przez pryzmat ekstremy, a samego metalu, aby ktoś wreszcie dostrzegł potencjał tkwiący w takim graniu. Ty go dostrzegasz, ale z drugiej strony mówisz, że opinie ludzi postronnych, dziennikarzy czy muzyków nie mają wpływu na ciebie, ani na to jak prowadzony jest zespół. Nie traktujesz tego jako potwierdzenia słuszności podejmowanych decyzji?
Chyba nie do końca zrozumiałem twoje pytanie, ale odpowiem jak umiem. Po pierwsze, co do zasady jest w Polsce naprawdę spora grupa odbiorców tej niby archaicznej muzyki. Na stadion, gdzie gra Maiden czy na wyprzedane koncerty popularnych obecnie grup jak Sabaton, przychodzą tysiące ludzi. Ci fani są. Lojalni i oddani jak w prawie żadnym gatunku muzyki popularnej. Pojawia się pytanie, dlaczego duże wytwórnie nie chcą, mówiąc brutalnie, zarabiać na tym kasy i nie podpisują kontraktów z heavy metalowymi bandami, nie chcą promować ich w radio itd. Być może ludzie, którzy zawiadują rynkiem muzycznym w Polsce, ludzie odpowiedzialni za kreowanie pewnych trendów, zwyczajnie nie wierzą w ten gatunek, mimo że on regularnie, jak na złość, zmartwychwstaje. Być może boją się podjąć ryzyko, bo nie dostrzegają potencjału w naszych polskich zespołach, które przecież, może nie hurtowo, ale potrafią grać nie gorzej niż niektóre metalowe grupy, które wymieniłeś. A być może same zespoły za bardzo się asekurują, grając po prostu na jedno kopyto, skazując się trochę na pewnego rodzaju getto gatunkowe i produkując bardzo jednorodne rzeczy, żeby broń Boże prawdziwy fan, thrashu, speedu, true metalu, AOR itp. nie poczuł się zdradzony. Wielkie gwiazdy jak Metallica, AC/DC czy nawet Manowar nie będą grały wiecznie. Moim zdaniem, kwestią czasu jest pokoleniowa zmiana muzyków, czy w Polsce czy na świecie, gdzie w sposób naturalny, albo też dzięki kasie i układom powstaną kolejne "Metalliki" itd. To jest naprawdę spory rynek i jestem spokojny, że ci, którzy na tym zarabiają, będą chcieli zarabiać dalej. Pytanie, czy za tą zmianą pójdzie jakość, bo mówiąc szczerze, cała Europa jest obecnie zawalona masą zespołów naprawdę popularnych, które - przynajmniej moim zdaniem - nie zbliżają się nawet do poziomu gigantów z lat '80, a mimo dziennikarze ich promują, a fani metalu, zwłaszcza bardzo młodzi, kupują dosłownie i w przenośni. My mamy ten komfort, że nie musimy żyć z muzyki ani wpasowywać w fajne trendy w metalu. Po prostu gramy to co lubimy i co uważamy za dobre, a ludziom się podoba albo nie. Nowy album kończy ballada "Walk With Me", która przecież mogłaby być rzewna i ckliwa, mogłaby mieć sztampowy piosenkowy refren, prosto do radia, gdzie grają piosenki, ale my właśnie dlatego nie zrobiliśmy z tego numeru banalnej piosenki. Pamiętam, że pojawiały się dobre rady, że jeśli chcemy zagrać na Woodstocku czy Jarocinie to musimy mieć numery po polsku... My nie jesteśmy tego typu zespołem i tym większą mieliśmy radochę, że wbrew opiniom jakichś znawców, w tym roku zwyczajnie zaprosili nas na oba koncerty.
Mówisz o wymianie pokoleniowej, ona nastąpi mimowolnie i w heavy metalu dokonała się już na przykładzie Sabaton, który w ciągu dekady od wydania pełnoprawnego debiutu w Black Lodge stał się zespołem wyprzedającym hale. Trafili po prostu w pewną niszę, a obecnie tkwią w pułapce, która pozwoliła im się wybić. Nazywa się wtórność i powtarzalność, a to kluczowa wada heavy metalu. Nieważne, czy współczesnego, czy tego sprzed 20 lat. Widziałem niedawno jedną z "sensacji" - Kobra and The Lotus i fantastyczny warsztat muzyków, ciągnący zespół w niemal thrashowe rejony został kompletnie położony przez rzekomo tak bardzo wyjątkowo kobiecy wokal. Odnieśmy to do waszego zespołu, mówisz o rotacjach w składzie bo brakuje utalentowanych, oddanych muzyków reprezentujących konkretny warsztat techniczny i wierność heavy. Kiedy widziałem was na żywo odniosłem podobne wrażenie jak z Kobrą, że pomimo tych podobieństw do Bon Jovi/Maiden w kwestii linii wokalnych, warstwa czysto muzyczno schodzi na bok ze względu na dominujący wokal. Nie widzę, a raczej nie słyszę tego perfekcyjnego balansu pomiędzy jednym a drugim. Albo jestem głuchy, albo to dopiero nastąpi.
Fajnie że zadałeś to pytanie. Wcześniej mówiłem, że zespół jest podporządkowany właśnie wokalom i całe instrumentarium ma charakter dosłownie "służebny" w stosunku do wokalu. Zapewniam, że to nie jest pomysł czy ego wokalisty. W tym gatunku, jeśli chcesz być naprawdę dobry, nie da się inaczej. Przeanalizuj sobie "You’ve Got Another Thing Comin" Priest czy "Running Free" Maiden czy sto innych super numerów od Accept przez Saxon do W.A.S.P. Odejmiesz z nich wokalne i wyjdzie ci pozorna bieda czy może i prostactwo, a przecież to są giganci, którzy w przeciwieństwie do masy onanistów muzycznych, wiedzą jak robić dobrą muzykę, że w klasycznym metalu kluczowy jest wokal, melodia i transparentność kompozycji. My mamy dokładnie takie podejście, nie muszę się popisywać jakim jestem shredderem a sekcja rytmiczna nie ma ambicji pokazania się w metrum 11/8 tylko po to żeby sobie albo innym muzykom zrobić dobrze.
Takim myśleniem praktycznie zawsze położysz dobry numer heavymetalowy, bo forma zabije treść, dokładnie jak w kinie klasy B. Wielu muzyków zapomina o tym, co wynika być może z jakichś kompleksów bądź innych rzeczy. My bardzo często analizujemy kompozycję pod kątem tego, czy riff refrenowy czy zwrotkowy, czy przejście bądź zbyt efektowna gra pałkera, za bardzo nie przyćmiewa roboty wokalisty, jeśli to robi to nie jest dobra kompozycja i to korygujemy. Podobnie, grając sola gitarowe - mimo że np. w "Foolin’" czy "Confessions" są to takie kuglarsko-efekciarskie szybkie rzeczy - co do zasady stawiamy na fajną melodię a nie jakieś tzw. midi metalowe, wieśniackie do bólu, matematyczne, sweepowe zagrywki czy "rumuńskie" skale, byle się tu jakoś popisać pseudo oryginalnością i teorią muzyki.
Z drugiej strony, szukając aktualnie gitarzysty, odebraliśmy już od września ponad 40 zgłoszeń. Kandydaci mieli ze słuchu ułożyć i zagrać numer "Black Fever" i póki co nikt nie zagrał go tak jak jest powinien, a większość tych kolesi naprawdę potrafiła dobrze grać na gitarze. Zawsze zależy nam na fajnym balansie w kompozycji i nie wiem na ile osłuchałeś nasze numery, ale w prawie każdym mamy coś czego naucza Eddie Van Halen tj. graj z dużym zapasem mocy i tylko zasygnalizuj w mikrofragmencie na co cię stać, ale niech to nigdy nie będzie sztuką samą w sobie, bo to jest dopiero bieda i gówniarstwo. My zresztą na epce i poprzedniej płycie chcieliśmy być może się popisywać, nawet jak nie za bardzo umieliśmy, ale zwyczajnie dojrzeliśmy. Modelowy przykład to nowy singiel Far Away gdzie solo główne zagrałby szympans i nikt mi nie chciał uwierzyć, że jako fan tych wszystkich efekciarskich czarodziejów gitary nagrałem takie coś.
Natomiast w końcówce numeru pod wokalami ukryte jest drugie solo, które jeszcze 4 lata temu byłoby wykorzystaniem wszystkich technik na zasadzie 'patrzcie i podziwiajcie bo ja ja ja', a teraz jest tam po prostu bardzo fajny nienachlany dialog melodyjnej gitary solowej z wokalem i dokładnie o takie coś chodzi w naszym graniu. Być może jakbym grał progresywnego rocka to bym sobie bardziej pofolgował i miał inny punkt widzenia, ale my jak dotąd jesteśmy prostym zespołem heavy metalowym. Nowy album, który powoli przygotowujemy, będzie na pewno sporym zaskoczeniem, ale bardziej w rozumieniu klimatu niż prób zdetronizowania Dream Theater. (śmiech)
Takim myśleniem praktycznie zawsze położysz dobry numer heavymetalowy, bo forma zabije treść, dokładnie jak w kinie klasy B. Wielu muzyków zapomina o tym, co wynika być może z jakichś kompleksów bądź innych rzeczy. My bardzo często analizujemy kompozycję pod kątem tego, czy riff refrenowy czy zwrotkowy, czy przejście bądź zbyt efektowna gra pałkera, za bardzo nie przyćmiewa roboty wokalisty, jeśli to robi to nie jest dobra kompozycja i to korygujemy. Podobnie, grając sola gitarowe - mimo że np. w "Foolin’" czy "Confessions" są to takie kuglarsko-efekciarskie szybkie rzeczy - co do zasady stawiamy na fajną melodię a nie jakieś tzw. midi metalowe, wieśniackie do bólu, matematyczne, sweepowe zagrywki czy "rumuńskie" skale, byle się tu jakoś popisać pseudo oryginalnością i teorią muzyki.
Z drugiej strony, szukając aktualnie gitarzysty, odebraliśmy już od września ponad 40 zgłoszeń. Kandydaci mieli ze słuchu ułożyć i zagrać numer "Black Fever" i póki co nikt nie zagrał go tak jak jest powinien, a większość tych kolesi naprawdę potrafiła dobrze grać na gitarze. Zawsze zależy nam na fajnym balansie w kompozycji i nie wiem na ile osłuchałeś nasze numery, ale w prawie każdym mamy coś czego naucza Eddie Van Halen tj. graj z dużym zapasem mocy i tylko zasygnalizuj w mikrofragmencie na co cię stać, ale niech to nigdy nie będzie sztuką samą w sobie, bo to jest dopiero bieda i gówniarstwo. My zresztą na epce i poprzedniej płycie chcieliśmy być może się popisywać, nawet jak nie za bardzo umieliśmy, ale zwyczajnie dojrzeliśmy. Modelowy przykład to nowy singiel Far Away gdzie solo główne zagrałby szympans i nikt mi nie chciał uwierzyć, że jako fan tych wszystkich efekciarskich czarodziejów gitary nagrałem takie coś.
Natomiast w końcówce numeru pod wokalami ukryte jest drugie solo, które jeszcze 4 lata temu byłoby wykorzystaniem wszystkich technik na zasadzie 'patrzcie i podziwiajcie bo ja ja ja', a teraz jest tam po prostu bardzo fajny nienachlany dialog melodyjnej gitary solowej z wokalem i dokładnie o takie coś chodzi w naszym graniu. Być może jakbym grał progresywnego rocka to bym sobie bardziej pofolgował i miał inny punkt widzenia, ale my jak dotąd jesteśmy prostym zespołem heavy metalowym. Nowy album, który powoli przygotowujemy, będzie na pewno sporym zaskoczeniem, ale bardziej w rozumieniu klimatu niż prób zdetronizowania Dream Theater. (śmiech)
Gdyby tak było pewnie już byśmy nie porozmawiali. Zanim w ogóle umówiliśmy się na tę rozmowę pytałeś, jak dotrzeć do właściwych ludzi, co z nimi jest nie tak, że koniec końców nie pasują do waszego profilu. Powiedziałeś o swoistym teście "z gry", ale wierzę, że nie jest to jedyny wyznacznik. Dajesz ludziom kredyt zaufania, czy oczekujesz gotowych efektów? Tym bardziej, że niebawem kolejne wojaże. Nie lepiej skorzystać z "najemników"?
W Chinach na najbliższej trasie będzie właśnie klasyczny i to nieźle wytatuowany najemnik, czyli nasz były muzyk Łukasz Mackiewcz, który mieszka w Japonii i zwyczajnie na miesiąc wróci do zespołu. Co do zasady, zależy nam na tym, żeby nowy gitarzysta był kreatywny muzycznie, dyspozycyjny, bo jesteśmy z Warszawy i pracowity jeśli chodzi o tzw. bieżące sprawy zespołu. Nie mamy managera, mieliśmy na początku trzy managerki, na które, z perspektywy paru lat to widzę, wywieraliśmy zapewne zbyt dużą presję, ale koniec końców, dwa lata temu doszliśmy do wniosku, że sami musimy ogarniać nasze sprawy. Przykładowo, nasz basista Jasiek poza szarpaniem strun robi masę rzeczy jako grafik, klawiszowiec, człowiek od spraw technicznych, nagraniowych bo ma w chacie mikro studio pod kątem nagrań demo. Każdy z nas ma do roboty sporo rzeczy czy to technicznych czy organizacyjnych i musi to pogodzić z życiem prywatnym, pracą, szkołą itd.
Muzycznie świetnie byłoby dostać zastrzyk świeżej krwi i innego spojrzenia na granie bo wiadomo, że nikt z zespołu, a na pewno nie ja, nie jest alfą i omegą jako kompozytor. Dzięki temu można by było otworzyć się na nowe perspektywy. Również przy nagraniach tych wszystkich śladów gitar, które póki co rejestruję na płytach sam, inne brzmienie, inna "łapa" dałyby na pewno ciekawy efekt. Uwielbiam np. Jeffa Watersa z Annihilatora, ale być może, gdyby dopuścił do współkomponowania, jak np. Malmsteen, jakiegoś zdolnego wokalistę, to cały band by na tym jednak bardziej skorzystał. Jesteśmy prawdziwym zespołem, i mimo że z oryginalnego składu zostałem tylko ja nie ma tu jakiejś tyranii. Każdy ma swoje zdanie, które reszta musi szanować i szukać w razie awantur kompromisu, patrząc po prostu na dobro zespołu, choć wiadomo, że w sytuacjach krytycznych, nie da się, co do zasady, sterować łódką w parę osób, bo efekt będzie mizerny. Z naszym wokalistą potrafimy się naprawdę prawie pobić przy komponowaniu, bo w nieskończoność możemy próbować np. nowe melodie, nowe riffy w numerach itd., żeby efekt był jak najlepszy, a kompozycje bardziej spójne. To jest moim zdaniem dobra i wydajna postawa. Muszę wspomnieć, że nowy gitarzysta, jeśli ktoś jest zainteresowany, musi poza metalem w sercu, mieć też sporą odporność na stres, bo nie klepiemy się po plecach jak jakieś małe nadwrażliwe dzieciaki i nie za bardzo tolerujemy słomiany zapał i tzw. "jeżdżenie na gapę".
Nie wierzę, że zespół może nagrać dobry album, jeśli cały proces tworzenia, aranżowania i rejestrowani przebiega bezkonfliktowo - dla mnie to znak, że być może nie do końca wszystkim zależy. Pozdrawiam wszystkich czytelników i dzięki wielkie za ciekawe pytania. Stay heavy!!
Muzycznie świetnie byłoby dostać zastrzyk świeżej krwi i innego spojrzenia na granie bo wiadomo, że nikt z zespołu, a na pewno nie ja, nie jest alfą i omegą jako kompozytor. Dzięki temu można by było otworzyć się na nowe perspektywy. Również przy nagraniach tych wszystkich śladów gitar, które póki co rejestruję na płytach sam, inne brzmienie, inna "łapa" dałyby na pewno ciekawy efekt. Uwielbiam np. Jeffa Watersa z Annihilatora, ale być może, gdyby dopuścił do współkomponowania, jak np. Malmsteen, jakiegoś zdolnego wokalistę, to cały band by na tym jednak bardziej skorzystał. Jesteśmy prawdziwym zespołem, i mimo że z oryginalnego składu zostałem tylko ja nie ma tu jakiejś tyranii. Każdy ma swoje zdanie, które reszta musi szanować i szukać w razie awantur kompromisu, patrząc po prostu na dobro zespołu, choć wiadomo, że w sytuacjach krytycznych, nie da się, co do zasady, sterować łódką w parę osób, bo efekt będzie mizerny. Z naszym wokalistą potrafimy się naprawdę prawie pobić przy komponowaniu, bo w nieskończoność możemy próbować np. nowe melodie, nowe riffy w numerach itd., żeby efekt był jak najlepszy, a kompozycje bardziej spójne. To jest moim zdaniem dobra i wydajna postawa. Muszę wspomnieć, że nowy gitarzysta, jeśli ktoś jest zainteresowany, musi poza metalem w sercu, mieć też sporą odporność na stres, bo nie klepiemy się po plecach jak jakieś małe nadwrażliwe dzieciaki i nie za bardzo tolerujemy słomiany zapał i tzw. "jeżdżenie na gapę".
Nie wierzę, że zespół może nagrać dobry album, jeśli cały proces tworzenia, aranżowania i rejestrowani przebiega bezkonfliktowo - dla mnie to znak, że być może nie do końca wszystkim zależy. Pozdrawiam wszystkich czytelników i dzięki wielkie za ciekawe pytania. Stay heavy!!
Rozmawiał: Grzegorz Pindor