Przy okazji premiery albumu Magma, Joe Duplantier zdradził nam ile krwi, potu i łez wylano w trakcie powstawania nowej płyty…
Świat metalowych zespołów żył spokojnie własnym życiem, gdy nagle, w 1996 roku pojawiła się Gojira. Odtąd nic nie było już takie samo. Grupa pochodząca z francuskiego miasteczka Ondres, znajdującego się niedaleko granicy z Hiszpanią, od samego początku swojej działalności, w niewytłumaczalny sposób wyróżniała się na tle innych kapel lubujących się w ciężkim brzmieniu. Mimo dziesiątek podgatunków, które do tej pory dał nam metal, ciężko jest zaklasyfikować twórczość Gojiry do któregokolwiek z nich. To oczywiście wielki atut. Pomijając pewną duchowość i nawiązania polityczne, które ukształtowały styl zespołu, podstawą wszystkiego od zawsze był tu jednak rytm i charakterystyczne riffy.
Przez ostatnie 20 lat, kariera zespołu rozwijała się wolno, ale i konsekwentnie. Kwartet założony przez braci Duplantier na nowo zdefiniował swoje brzmienie przy okazji 6 albumu studyjnego, zatytułowanego "Magma". Produkcji tej płyty od początku przyświecały zmiany… "Kilka lat temu przeprowadziłem się do Nowego Jorku. Mario dołączył niedługo później." - opowiada nam Joe, gitarzysta i wokalista grupy. - "Charakterystyczne kamienice, żółte taksówki i ogromne szczury to krajobraz w jakim powstawało nasze najnowsze dzieło. Nowy Jork od zawsze mnie fascynował. Kto wie, może mieszkałem tam w poprzednim wcieleniu? Od dwudziestu lat kreujemy nasze brzmienie. Nowy Jork to nowy rozdział naszej kariery, o którym zawsze marzyłem."
Plaże Ondres znajdują się tysiące kilometrów od wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Okazuje się jednak, że Duplantier był od zawsze związany ze swoim nowym miejscem zamieszkania... "Moja mama urodziła się w USA. Byliśmy wychowywani trochę po amerykańsku, a trochę po francusku" - wyjaśnia Joe. - "To było w nas od zawsze. Kiedy odwiedzaliśmy naszą rodzinę w Stanach, bardzo dobrze się tam czułem. Wydaje mi się, że od dłuższego czasu potrzebowałem zmiany. Nowy Jork jest dziki, szybki i brudny. Tu wszystko jest możliwe. To miasto potrafi być naprawdę przytłaczające. Lubię wyzwania, a tutaj z pewnością ich nie brakuje."
CZAS PRÓBY
Stworzenie od podstaw profesjonalnego studia nagraniowego w zupełnie nowym miejscu dla większości osób byłoby zadaniem niewykonalnym. Zbieranie sprzętu, zdobywanie materiałów wykończeniowych, nieprzespane noce i podejmowanie dziesiątek najdrobniejszych decyzji. Właśnie tym zajmował się Joe przez pół roku, wkładając całe serce w przygotowanie podwalin pod zupełnie nowy rozdział w historii zespołu Gojira. Decyzja o budowie studio odmieniła jego życie.
"W przeszłości miałem już styczność z branżą budowlaną." - skromnie przyznaje Joe - "W 2002 roku rozpocząłem budowę domku letniskowego w środku lasu. Pracowałem nad nim dwa lata. Okazało się, jednak, że budowa studio to zupełnie co innego. Stary magazyn w Queens, od którego wszystko się zaczęło, sprawił, że wpadłem w trans. Moim jedynym towarzystwem były szczury. Do tego było cholernie zimno. Bałem się, że zwariuję. Wydałem wszystkie pieniądze na wkręty i drewno, a następnie po prostu wpadłem w wir pracy. 6 miesięcy później, stary magazyn zamienił się w studio. Wszyscy podejrzewali, że oszalałem. Teraz mieli już pewność (śmiech)."
Queen’s Silver Cord Studios to prawie 30 metrów kwadratowych przestrzeni, nie licząc dodatkowej sali, w której zespół może grać próby. Obecnie znajduje się tam 70 mikrofonów, konsole DigiDesign/Focusrite oraz DDA a także masa elektroniki. Wszystko działa pod kontrolą programu Pro Tools. Studio rozpoczęło swoją działalność w czerwcu.
Trzeba przyznać, że w czasach, kiedy serwisy streamingowe rosną w siłę, a sprzedaż fizycznych płyt spada, profesjonalne nagrania na własną rękę to spełnienie marzeń każdego artysty. "Nagrania wszystkich naszych płyt pochłonęły ogromne ilości pieniędzy" - tłumaczy Joe, który dryg do majsterkowania odziedziczył po swoim ojcu - "Wytwórnia zawsze wypłacała nam zaliczkę, którą szybko wydawaliśmy na studio. To tysiące dolarów za każdy dzień nagraniowy. Wyszedłem z założenia, że bardziej opłaca się kupić własny sprzęt i zbudować swoje własne studio. Okazało się, że ta przestrzeń, w której możemy tworzyć bez jakiejkolwiek presji, była tym czego potrzebowaliśmy."
Do braci Duplantier szybko dołączył gitarzysta Christian Andreu oraz basista Jean-Micheael Labedie. Dziesiątego dnia nagrań, Joe dowiedział się o chorobie matki. Zespół musiał przerwać nagrania a bracia wrócili do Francji. W lipcu ich mama zmarła. Wydarzenie to zupełnie odmieniło charakter nagrań, nad którymi wznowiono prace, kiedy zespół wrócił do Nowego Jorku. "Śmierć mamy drastycznie wpłynęła na cały proces twórczy" - wyznaje nam Joe - "Właściwie cała płyta kręci się wokół tego tematu. Byłem głęboko poruszony stratą osoby, która była mi tak bliska. Czasami trudno wskazać źródło tego co tworzymy. To wypadkowa wszystkich naszych przeżyć. Śmierć jest tym z czym prędzej czy później, zmierzy się każdy z nas. Ludzie umierają i nikogo to nie ominie. To jednocześnie bolesne, wyjątkowe i zupełnie zwyczajne. Wiele życiowych sytuacji potrafi nas zmienić. Nasza muzyka świetnie obrazuje emocje, które temu towarzyszą, takie jak gniew, frustracja, przemoc, ale również spokój. Przyświecają temu dobre intencje. Muzyka ma przede wszystkim podnosić na duchu."
MNIEJ ZNACZY WIĘCEJ
Wielu zgodzi się, że 10 utworów wchodzących w skład płyty "Magma" to opus magnum grupy. Wokale Joe nigdy wcześniej nie brzmiały tak czysto, jednak gitary wciąż atakują potężnymi riffami. Na płycie da się słyszeć echa bardzo duchowego "L’Enfant Sauvage", jednak klimat najnowszego wydawnictwa jest znacznie cięższy.
"Jest w tym pewien paradoks" - zaczyna Joe, po czym robi krótką pauzę - "Nasza ostatnia płyta była zdecydowanie bardziej techniczna. Podwójne stopy zagęszczały liczbę dźwięków, jednak tempo i dynamika były mimo wszystko wolniejsze. Tutaj, wszystko jest znacznie szybsze. Co ciekawe, nie da się tego tak łatwo wychwycić."
Inną nowością jest wykorzystanie pedału DigiTech Whammy, który pojawia się w takich utworach jak Stranded czy Only Pain. Do tej pory jedynym efektem, z którego regularnie korzystali gitarzyści Gojiry był po prostu przester. "Zawsze ceniliśmy sobie minimalizm. Być może wpływał na to mój brak wiedzy na temat sprzętu gitarowego" - tłumaczy Joe - "Kiedy przychodził czas nagrywania, po prostu brałem gitarę, upewniałem się, że działa i robiłem to co do mnie należy. Aż pewnego dnia odkryłem wspaniałe narzędzie jakim jest Whammy (śmiech). Nigdy wcześniej nie korzystaliśmy z tego typu efektów. Wszystkie "zakłócenia" powstawały do tej pory w naturalny sposób. Charakterystyczne szuranie kostką po strunach odkryłem przez przypadek w trakcie jednego z koncertów. Szybko zacząłem to powtarzać, wciskając ten efekt pomiędzy wyciskane flażolety i różne dziwne podciągnięcia strun. Ludzie zawsze pytają, jaki sprzęt odpowiada za te dźwięki, a ja po prostu uderzam w struny i szukam odpowiednich dźwięków! Muszę przyznać, że byłem z tego bardzo dumny. Do tej pory jedyny efekt z jakiego korzystaliśmy to przester ze wzmacniacza. Obecnie, nie wyobrażam sobie grania wszystkich tych riffów bez Whammy!"
BYĆ JAK EDDIE...
Jak sami przyznają, do tej pory mieli zwyczaj budowania niekończących się gitarowych harmonii, gdzie pojedyncza linia wokalu wypełniała po prostu wolne przestrzenie. "Magma", również w tej kwestii, wyznacza zupełnie nowy kierunek. "Chciałem nagrać materiał, pozwalający ludziom usłyszeć wszystkie smaczki związane z charakterem brzmienia gitar" - wyjaśnia Joe. "Jak nigdy, zależało mi na takich niuansach jak kostkowanie czy atak. Ścianę dźwięków zamieniliśmy na maksymalnie dwie ścieżki gitar. W trakcie refrenów do śladów zarejestrowanych na moim sygnowanym modelu Charvela, często dogrywałem riffy na Telecasterze. Uwielbiam jasny dźwięk obu tych instrumentów. Takie połączenie robi dużą różnicę w miksie nawet przy bardzo niskich rejestrach. Jednocewkowy przetwornik daje zupełnie inny klimat."
W studiu nie zabrakło też wzmacniaczy EVH5150 III, które towarzyszą Joe również na scenie. To kolejny, sprawdzony element brzmienia zespołu Gojira, co dodatkowo podkreśla fakt, że obaj gitarzyści pracowali na tych samych ustawieniach, które wykorzystują od lat. "Korzystamy z DI-boxów, dzięki czemu mogliśmy swobodnie edytować brzmienia, jeśli coś nam nie pasowało" - kontynuuje wokalista Gojiry. - "Wydawać by się mogło, że na tak ważnej płycie, będziemy "kręcić" zupełnie nowe rzeczy. Nic bardziej mylnego. Gitary zbieraliśmy jednym mikrofonem Shure SM57 ustawionym przy głośniku EVH; po prostu czysty dźwięk nie przepuszczany przez żadne dodatkowe efekty. Nie dostaję kasy za reklamę ale muszę to powiedzieć: kocham sprzęt, który mi przysyłają. Przez lata miałem okazję testować najróżniejsze wzmacniacze dostępne obecnie na rynku. Diezel zawsze brzmi świetnie i cholernie głośno, jednak z jakiegoś powodu to właśnie EVH odpowiada mi najbardziej."
DROGA NA SZCZYT
To, że Gojira utrzymała się na rynku muzycznym przez 20 lat jest osiągnięciem samym w sobie. Zespół musiał wykonać ogromną pracę, żeby zdobyć popularność poza granicami Francji, gdzie ciężkie brzmienia nie są najpopularniejszym towarem eksportowym. Gdyby zaczynali w Los Angeles albo Göteborgu, kto wie, czy ich kariera nie potoczyłaby się znacznie dynamiczniej. Joe sam przyznaje, że nie należy do osób, które łatwo się poddają: "We Francji nie ma odpowiedniej infrastruktury, pozwalającej promować artystów poza granicami kraju. Jedyna pomoc to fundusze rządowe. Te jednak sprawdzają się tylko wśród artystów promujących się na terenie Francji. Co prawda można już mówić o scenie metalowej działającej w naszym kraju, jednak kiedy zaczynaliśmy, tylko Paryż mógł się pochwalić kilkoma zespołami. Każdy dziwił się na hasło ‚francuski zespół metalowy’. Mieliśmy szczęście, że wypatrzył nas Laurent Merle, założyciel Listenable Records. Na francuskiej scenie metalowej to prawdziwy bohater. Mimo że wydaje nas teraz Roadrunner, wciąż pracujemy razem nad pewnymi projektami. Czasami miewam gorsze dni jednak szybko ustawiam się do pionu. Ludzie wszędzie mają ciężko. W tym biznesie trzeba być silnym i skoncentrowanym. Nie było chyba takiego momentu, żebyśmy chcieli z tym skończyć. Małymi kroczkami szliśmy po swoje. Wydaje mi się, że to najlepszy sposób, żeby coś osiągnąć. Zespoły, które szybko zdobyły szczyt, bardzo często w ten sam sposób spadają na dno".
Słuchając albumów zespołu Gojira, trudno się z tym nie zgodzić. Na kolejnych płytach słychać coraz większą pewność siebie. Najnowszy album zespołu przypieczętował sukces, na który grupa ciężko pracowała przez ostatnie 20 lat.