O nowym dziecku Gojira można powiedzieć zdolne, ale leniwe. Chociaż być może to innego rodzaju problem.
Kwartet z Bayonne po latach okraszonych bardzo udanymi albumami wreszcie zaczął być rozpoznawalny. Można powiedzieć, że fala popularności jest nieco spóźniona. Od wydania znakomitego "The Way Of All Flesh" minęły cztery lata. Od nie gorszego "From Mars To Sirius" już siedem. Szmat czasu w biznesie muzycznym. Ale dopiero w ostatnim czasie, głównie za sprawą koncertów granych w różnych zakątkach globu (m.in. z Metalliką), o nazwie Gojira zaczęło być głośno.
Wydaje się, że ciśnienie związane z nowym materiałem Francuzów było nie mniejsze niż w przypadku nowego krążka Meshuggah. Oba zespoły zaprezentowały nieco podobne podejście - "Zagraj to jeszcze raz, Sam". Różniła je jedynie odpowiedź. Jeśli chodzi o Szwedów brzmiała ona "z przyjemnością", czego efektem była, może nieco wtórna, ale wciąż znakomita produkcja, gdzie nie została zmarnowana nawet minuta. Z kolei w przypadku Gojira odpowiedź wydaje się brzmieć "nie no, k...a, znowu?". I to słychać na "L'Enfant Sauvage".
Wspomniałem o zdolnym, lecz leniwym dziecku. O presji. Trudno mi się wypowiadać z całą pewnością, dlaczego taki kształt przybrał "L'Enfant Sauvage", ale mam wrażenie, że bracia Duplantier i spółka jednak nie udźwignęli presji. O lenistwo mimo wszystko bym ich nie posądzał. Poddali się i stworzyli materiał po linii najmniejszego oporu, wybrali bezpieczny wariant. Dlatego można mówić o pewnym rozczarowaniu.
"L'Enfant Sauvage" to nie jest zła płyta. Gojira udało się wypracować charakterystyczny styl, na który składały się zgrabnie poskładane elementy twórczości m.in. Morbid Angel, Meshuggah, Death. Talentu mieli wystarczająco dużo, żeby z tych składników stworzyć coś własnego, rozpoznawalnego od pierwszych dźwięków. Umiejętności i wyobraźnia muzyczna pozwoliły im na nagranie nieprzeciętnych dzieł. Słowem postawili wysoko poprzeczkę i niestety przy najnowszej próbie ją strącili. Bo wybili się z progu dokładnie tak samo, a powinni byli mocniej.
W tej płycie mogą zakochać się ci, którzy nie słyszeli wcześniejszych materiałów Francuzów. Są na niej wszystkie znane i charakterystyczne patenty. Miłośnicy technicznych popisów dostaną dokładnie to, czego oczekują. Nikt nie powie, że zespół nie potrafi grać. W moim przypadku problem z odbiorem "L'Enfant Sauvage" polega na tym, że znam dyskografię Gojira i nie znajduję teraz nic, czego bym nie słyszał wcześniej. Spodziewałem się, że do wypracowanego stylu będą dodawać nowe elementy, świadczące o tym, że nie stoją w miejscu. Niestety całość jest bardzo zachowawcza. Co więcej, ratunkiem byłyby po prostu bardzo dobre kompozycje, jak miało to miejsce w przypadku "Koloss" Meshuggah, ale i na tym polu spotkał mnie zawód. Kawałki płyną i nie ma się tak naprawdę o co zaczepić. Jest kilka partii, które zostają w głowie dłużej, ale reszta umyka. Gdyby wszystkie utwory były tak dobre jak tytułowy... Również "Mouth Of Kala" ma świetny klimat, jest dobrze prowadzony aż do monumentalnej, hipnotycznej końcówki. Tu i ówdzie znajdzie się coś ciekawego, ale to trochę mało.
"L'Enfant Sauvage" to wciąż Gojira. Posiada wszystkie znane elementy, za które ten zespół jest ceniony. Rozbudowane numery, instrumentalne popisy, specyficzny klimat, charakterystyczne wokale. Zabrakło zwyczajnie lepszych pomysłów. To również zbyt "bezpieczna" płyta. Liczyłem na więcej i mam szczerą nadzieję, że to chwilowy zastój, jedynie zadyszka po sprincie. Liczę, że złapią oddech, by biec dalej i przekraczać granice muzyczne, bo niewątpliwie mają ku temu wszelkie predyspozycje.
Sebastian Urbańczyk