34 utwory, dwa krążki i piękna historia, która zrodziła się w głowie gitarzysty. Album The Astonishing to opowieść o walce prześladowanych rebeliantów ze złym imperium. Niewiele zespołów podjęłoby się takiego zadania. A już na pewno, mało który miałby szansę na kredyt zaufania od słuchaczy, jeszcze przed premierą krążka. Dream Theater to jednak legenda. A John Petrucci to jej główny bohater.
Zespół potrzebował jednak trochę czasu, żeby rozpocząć pracę nad tak ambitnym dziełem. "Zawsze zanim zaprezentuję swoje pomysły reszcie zespołu, odrabiam pracę domową. W tej kwestii jestem bardzo dokładny." - tłumaczy nam Petrucci. "Przemyślałem wszystko: muzykę, historię, występy na żywo, miks, kwestie produkcyjne a nawet marketing. To było naprawdę wielkie wyzwanie. Każdy otrzymał ode mnie określone wytyczne. Na ich podstawie, chłopaki musieli określić, czy chcą uczestniczyć w tak dużym projekcie. Na szczęście, wszyscy okazali wielkie wsparcie i zaangażowanie". Nagrodą za ciężką pracę było wspaniałe dzieło The Astonishing, które w ręce słuchaczy trafiło na początku tego roku. Dopełnieniem całego przedsięwzięcia, mają być koncerty, które jeszcze lepiej pozwolą poczuć klimat historii, którą wymyślił Petrucci. Artystę zapytaliśmy o kulisy pracy nad płytą oraz to, jak odnalazł się w roli producenta i głównodowodzącego kompozytora.
Kiedy w twojej głowie pojawiły się pierwsze pomysły na The Astonishing?
To było jakieś dwa i pół roku temu. Pierwsze o czym pomyślałem, to fakt, że dawno nie pracowaliśmy nad albumem koncepcyjnym. To było dobre wyczucie czasu. Wydaje mi się, że byliśmy w dobrym miejscu naszej kariery, żeby porwać się na tak duży projekt. Chciałem, żeby za wszystkim stanęła historia z prawdziwego zdarzenia. Nie chodziło mi o jakiś abstrakcyjny koncept. Potrzebowałem bohaterów i ciekawej fabuły, która pchałaby wszystko do przodu. Później, pomysł rozrósł się do rozmiarów prawdziwego "show", które znacznie wykracza poza ramy zwykłego albumu.
Jak wyglądał proces twórczy?
Od początku wiedziałem, że podczas pisania muzyki, musi towarzyszyć mi Jordan (Rudess, klawiszowiec). Tak skomplikowany projekt musiał powstać w duecie. To nie było coś, co moglibyśmy rozgryźć całym zespołem, zamykając się w jednym pokoju. Takie przedsięwzięcia wymagają koncentracji i pewnej intymnej atmosfery. Tylko nas dwóch, gitara i pianino. Żeby wszystko poszło zgodnie z planem, wiele razy musieliśmy podporządkować się historii, którą chciałem opowiedzieć. Sięgałem do wielu źródeł. Kocham science-fiction oraz fantasy. Inspiracji szukałem w naprawdę wielu miejscach, zaczynając od musicalu Nędznicy a kończąc na serialu Gra o Tron. Ta płyta to zwieńczenie mojej pasji do wielu różnych rzeczy, które udało mi się zebrać w jednym miejscu.
Kiedy miałeś już zarys całej historii, jak dokonałeś podziału na poszczególne utwory?
Cały czas zbierałem pomysły. Jordan robił to samo. Kiedy zaczęliśmy komponować po prostu wyłożyliśmy wszystkie karty na stół. Podzieliliśmy całą historię na mniejsze kawałki. Ustaliliśmy co wydarzy się w poszczególnych utworach. Podeszliśmy do tego tematu niezwykle metodycznie. W pracy pomógł nam program Scrivener, którego na co dzień, używają pisarze oraz scenarzyści. Bardzo skrupulatnie układaliśmy fabułę za pomocą piosenek. Korzystaliśmy z istniejących pomysłów, jak również szukaliśmy nowych rozwiązań. Wszystko opierało się na dopasowaniu określonych fraz do wybranych fragmentów historii. Nigdy wcześniej nie komponowaliśmy w ten sposób.
Czyli praca nad poprzednim albumem koncepcyjnym, Scenes From A Memory, wyglądała zupełnie inaczej?
O tak. Tamta historia miała tylko ogólny zarys. Muzykę pisaliśmy całym zespołem. Nie trzymaliśmy się konkretnych wytycznych. Nad Scenes From A Memory pracowaliśmy dokładnie tak jak nad zwykłymi płytami. W przypadku The Astonishing chcieliśmy stworzyć show. Proces twórczy był znacznie bardziej skomplikowany. Kiedy muzyka była gotowa, zacząłem tworzyć teksty, co również wymagało ogromnych nakładów pracy. Pisałem je jak scenariusz. Dzięki temu, kiedy słuchasz płyty, wiesz, kto wypowiada dane kwestie.
To bardzo zróżnicowany album, zarówno jeśli chodzi o skale, jak i tonacje. Czym kierowałeś się podczas komponowania?
Mimo że ilość muzyki, którą musiałem napisać, była naprawdę ogromna, opowiadana historia znacznie ułatwiała mi pracę. Fabuła wielokrotnie pomagała mi odpowiedzieć na pytanie: jak powinienem zagrać w danym miejscu? Do każdej postaci, trzeba było dopasować odpowiedni klimat. Lord Nefaryus to czarny charakter, dlatego tej piosence, musiała towarzyszyć złowieszcza atmosfera. Podobnie jest w przypadku Three Days. Tutaj całe zło wydaje się być jednak nieco bardziej komiczne. Nie zakładaliśmy, że konkretna skala wywoła określone emocje. Chodziło bardziej o przypisanie wybranych cech do postaci. Niektórzy bohaterowie są wrażliwi, inni źli. Tworząc muzykę, bazowaliśmy na pewnych doświadczeniach i skojarzeniach. Niektóre dźwięki, po prostu automatycznie przyporządkowujemy do wybranych emocji. Za przykład niech posłuży utwór The Gift Of Music, który zaczyna się zaraz po uwerturze. Chciałem, żeby początek był pozytywny i ekscytujący. Te riffy po prostu powstały w takiej atmosferze i idealnie oddały klimat tej konkretnej części całej historii. Ta płyta, w pewnym sensie różni się od naszej dotychczasowej twórczości. Muzyka powstała w zupełnie innym miejscu. Zazwyczaj komponowaliśmy w oparciu o improwizację. Tym razem, postanowiliśmy z Jordanem opowiedzieć historię bazującą na dokładnie dopasowanych klockach refrenów, zwrotek czy mostów. Na płycie słychać, że pracowaliśmy w zupełnie inny sposób.
Jesteś znany z tego, że cały czas rozwijasz swój styl grania. Co dało ci zupełnie nowe podejście do komponowania?
Jeśli chodzi o gitarę rytmiczną, wybierałem rozwiązania, które po prostu pasowały do danej piosenki. Dopiero w solówkach mogłem przekazać coś zupełnie nowego. Nie odkryłem chyba żadnej nowej techniki gry. Dużo zmieniło się natomiast w mojej głowie. Myślałem o tym jak sprawić, żeby dane frazy brzmiały interesująco. Wielokrotnie zastanawiałem się co mogę zrobić, żeby nie bazować na sprawdzonych patentach i zagrywkach, które wykorzystywałem w przeszłości. W utworze, Gift Of Music, o którym wspominałem wcześniej, pojawia się szybkie, nerwowe kostkowanie. To nie jest coś skomplikowanego, jednak nigdy wcześniej nie grałem w ten sposób. W New Begining było dużo miejsca na solówkę. Postanowiłem jednak dać wybrzmieć niektórym dźwiękom. Pomysł był świetny, jednak wydawał mi się odrobinę nudny. Postanowiłem więc poeksperymentować z podziałami rytmicznymi, żeby urozmaicić tę część utworu. Kiedy później słuchałem tego solo miałem wrażenie, że stworzyłem coś nieprzewidywalnego. Możliwość tworzenia zupełnie nowych, interesujących rzeczy, od zawsze motywowała mnie do dalszej pracy.
Solówka w "When Your Time Has Come" charakteryzuje się świetnym brzmieniem kaczki. Wciąż korzystasz z rackowej wersji Cry Baby?
To dobre pytanie, ponieważ od niedawna posiadam własny, sygnowany model pedału Cry Baby, który bazuje na dźwiękach rackowych efektów, z których korzystałem do tej pory. Firma Dunlop zwróciła się do mnie z propozycją współpracy. Na początku nie bardzo wiedziałem jak się zachować. Kto sygnuje swoim nazwiskiem kaczkę?! Po dłuższym zastanowieniu doszedłem jednak do wniosku, że powinniśmy to zrobić. Od lat używam rackowego efektu wah-wah, który uwielbiam, więc, czemu nie przenieść go do kostki? Urządzenie spełnia wszystkie moje wymagania. Sprawdza się tak samo dobrze jak efekty rackowe. Z tej kaczki można naprawdę wiele wyciągnąć.
David Campbell to człowiek, który znany jest ze współpracy z takimi gwiazdami jak Adele, Muse czy Michael Jackson. Tworzy też muzykę filmową. Jak to się stało, że zaangażował się w produkcję najnowszego wydawnictwa Dream Theater?
Podczas pracy nad nową płytą, jednym z głównych założeń produkcyjnych było rejestrowanie prawdziwych, żywych instrumentów. Jordan nagrywał na pianinie Steinway oraz na klasycznych Organach Hammonda. Chcieliśmy też prawdziwej orkiestry i żywego chóru. Od razu pomyślałem więc o Davidzie. Ten bardzo chętnie zgodził się na współpracę, z czego naprawdę się cieszę. Kiedy napisaliśmy już całą muzykę, zaczęliśmy rejestrować pierwsze demo. Nagrywaliśmy pod "klika" w programie Logic. Jordan zarejestrował kilka partii smyczków i chórów bazując na gotowych samplach. David otrzymał od nas sporo materiału w MIDI, dzięki czemu nie musiał aranżować utworów zupełnie od zera. Niektóre kawałki zrobił jednak zupełnie po swojemu. To było wspaniałe kiedy mówił: "Wiecie co? Prawdziwe instrumenty nie grają tak wysoko" albo "Sopran nie brzmi w ten sposób. Zastąpmy go altem". Później organizowaliśmy sesje z żywymi muzykami. W studio pojawił się zespół marszowy, Dixieland a nawet muzycy grający na dudach i mandolinie. Wydawało mi się, że właśnie w taki sposób, David pracował wcześniej nad muzyką filmową. Dopiero kiedy powiedział mi, że to największy muzyczny projekt jaki kiedykolwiek współtworzył, pomyślałem, że chyba naprawdę przegięliśmy!
To musiało być nie lada wyzwanie, kiedy razem z Richardem Chycki rozpoczęliście miksy…
W rzeczy samej! Nie pamiętam dokładnej liczby, jednak zliczając całą orkiestrę i chóry, mieliśmy około 570 ścieżek. W pierwotnym założeniu, wszystko miało mieć naturalne, organiczne brzmienia prawdziwych, żywych instrumentów. Nie chciałem jednak przesadzić z tą całą "orkiestrową wzniosłością". Płyta miała być mocna i naturalna, ale wciąż rockowa. Z taką ilością ścieżek, łatwo było pójść w złym kierunku zbyt symfonicznego brzmienia. Musieliśmy być pewni, że rdzeniem całego przedsięwzięcia będzie rock i metal.
Czego możemy spodziewać się na koncertach promujących płytę? Jak przygotowujesz się do tego show?
To pytanie odrobinę mnie przeraża. To wszystko nowy materiał. Grałem go tylko podczas nagrań w studio, dlatego czeka mnie wiele nauki. Jedyne co mnie pociesza, to fakt, że osłuchałem się z nową płytą podczas miksów. Koncerty promujące The Astonishing to wydarzenie, które porównujemy do The Wall w wykonaniu Pink Floyd. Całość dzieli się na dwa akty. James odpowiada za wszystkie wokale, dlatego na scenie zobaczycie tylko Dream Theater, bez żadnych gości. Mocnym punktem programu będzie oprawa wizualna za którą stoi cała ekipa animatorów. Te koncerty będą trochę jak film z muzyką na żywo.
Zdjęcie z koncertu: Robert Wilk