Wywiady
Larry Carlton

Ilość genialnych płyt, na których swój gitarowy ślad pozostawił maestro Larry jest wręcz niedorzeczna. Począwszy od subtelnych jazzowych smaczków na "Hejira" Joni Mitchell, aż po ekstatyczne solówki na "The Royal Scam" Steely Dan, Carlton udowadnia, że w temacie ES- 335 jest niepokonanym mistrzem wagi ciężkiej.

2015-12-08

Wysłużony ES-335 z 1969 roku, stojący tego popołudnia samotnie na scenie, z pewnością zasłużył sobie na szacunek swojego właściciela. Larry Carlton używał tej gitary na tak wielu znanych nagraniach, od Michaela Jacksona po Joni Mitchell, że prawdopodobnie nawet jedna ryska z jej główki mogłaby być odpowiedzialna za jakiś hit z pierwszych miejsc Bilboardu. Ten instrument i ten gitarzysta - to tandem, który bez wątpienia wpłynął na kariery kilku światowej sławy gwiazd.

Obecnie jednak, Larry przemierza świat grając swoją własną muzykę. W swojej karierze nagrał ponad 30 solowych płyt, podróżując jakby luksusową, muzyczną limuzyną poprzez bezmiar własnego dorobku, zmieniając biegi z nastrojowego bluesa na energetyczne fusion, gdy tylko najdzie go na to ochota. "Gram utwory, które robiłem przez ostatnie 5-6 lat, coś na kształt składanki" - mówi - "Jest tutaj trochę bluesa, trochę jazzu, a także trochę fusion. To jest chyba trzecia lub czwarta trasa z tymi muzykami: Klaus Fischer na basie, Jesse Milliner na klawiszach i Hardy Fischötter na perkusji."

Podczas soundchecku dostajemy próbkę możliwości tego bandu. Razem, muzycy ci tworzą niespotykane połączenie muzycznego kunsztu z lekkością gry, a partie Carltona na tym tle wypadają bardziej efektownie i smacznie niż zazwyczaj. Ma się wrażenie, że finezja wręcz wypływa z jego głośnika. Co ciekawe, zauważamy, że dolne palce jego prawej dłoni wydobywają dźwięk ze strun równie często co kostka. "Jak przystało na gitarzystę wywodzącego się z kręgów jazzowych, gram podkłady używając kostki oraz dwóch kolejnych palców" - mówi Larry - "Czasami w ogóle chowam kostkę w dłoni, aby skorzystać z innego brzmienia, jakie dają mi same palce w bluesowych frazach. Kiedy szarpnę nimi nieco mocniej, daje mi to inny rodzaj ataku."

Dalej dodaje, że ważną rolę w dobrej muzyce pełnią oddechy pomiędzy frazami, które należy traktować jak szansę, a nie jak przepaść, która może nas pochłonąć, jeśli tylko nie wypełnimy jej szybko dźwiękami. "Z upływem lat zacząłem rozumieć, że trzeba zrobić pauzy pomiędzy frazami" - mówi - "W czasie przerwy wydarzyć się mogą różne rzeczy. Na przykład może ci wpaść do głowy jakiś nowy, świetny pomysł. Ktoś z twojego zespołu może też w tym czasie zagrać coś, co cię zainspiruje, albo po prostu będzie samo w sobie tak dobre, że stanie się dopełnieniem tego co grałeś wcześniej. A być może po prostu zdecydujesz się zagrać to samo jeszcze raz, zmieniając tylko odrobinę końcówkę. Pauza jest szansą, by w muzyce wydarzyło się coś fajnego."

LEKCJE HARMONII


Prawdziwym trademarkiem Carltona jest łatwość, z jaką łączy charakterystyczne dla jazzowej gitary harmonie z żywiołową artykulacją typową dla bluesa i rocka - umiejętność, co zaskakujące, którą zdobył nie pobierając formalnych lekcji. "Wszystko zaczęło się dla mnie od nauki standardów jazzowych" - wspomina - "Pamiętam, że kiedy uczyłem się czterotaktowej frazy z płyty Joe Passa, zaraz potem wracałem do tego samego momentu i wyławiałem ze słuchu akordy, kryjące się w tle. Nie zaspokajała mnie sama solówka. Dzięki temu w mojej głowie zachodził proces analizy: 'Dlaczego on zagrał akurat te nuty do tego akordu?' Myślę, że to ważne, aby po opanowaniu jakiejś frazy nauczyć się też harmonii i zastanowić, dlaczego to ze sobą współgra."

W przeszłości Larry wspominał o konstruowaniu solówek nie ze skal, a z prostych zbiorów dźwięków, które mogą się zmieniać i ewoluować wzdłuż gryfu. Czy nadal stosuje w improwizacji takie podejście? "To jest strategia operowania prostymi motywami, które można potem rozwijać" - mówi - "Takie rzeczy są nadal obecne w moim graniu, ale stały się już całkowicie nieświadome. W tej chwili postrzegam to po prostu jako muzykalność, która znajduje swoje ujście poprzez dźwięki. Zagraj coś i poczekaj chwilkę - jeśli w głowie nie pojawi się nic innego, powtórz tę samą frazę. To kwestia cierpliwości."

Sugerujemy, że gitarzyści mają szczególne problemy z pilnowaniem oddechów w swoich solówkach - czy ma na to jakiś sposób? "To jest tak naprawdę kwestia bycia muzykiem, a nie tylko gitarzystą" - zauważa - "Przykładowo, saksofoniści są zmuszeni do brania oddechu, nie mogą ot tak grać zdania za zdaniem, jak robimy to my, gitarzyści. Tak więc: starajcie się oddychać."

Wspomniana już cierpliwość opłaciła mu się także w fachu muzyka sesyjnego. "Wielu gitarzystów gra od razu, przy pierwszym podejściu do nagrywanego tracka, w nadziei znalezienia czegoś, dzięki czemu będzie słychać ich głos. Ale ja robię inaczej. Często w ogóle nie dotykam gitary podczas pierwszego odsłuchu - po prostu skupiam się na utworze. Mamy przecież czas."

Jedną z głównych cnót Carltona jako gitarzysty jest zdolność do zagrania za pierwszym razem tak dobrych improwizowanych fraz, że kiedy wracamy do nich dekady później, nadal zdają próbę czasu. Przykładem tego są jego partie gitary zagrane na płytach Steely Dan i Joni Mitchell. W przypadku Steely, na płycie The Royal Scam, w utworach takich jak "Kid Charlemagne" - partie solowe grane przez Larry'ego zdecydowanie wyprzedzają swoje czasy. "Mieliśmy już nagrany cały kawałek i rozpiskę akordów z podkładu" - przypomina sobie - "Nie jestem pewien czy przygotowywaliśmy to tygodnie czy miesiące wcześniej. W każdym razie kiedy przyszedł czas i poprosili mnie o zagranie solówki, po prostu odpaliłem swojego Tweeda Deluxe, do którego podpiąłem ES-335 i ten zestaw stał się moim typowym rozwiązaniem w Steely Dan."

"Kiedy tylko znaleźliśmy brzmienie, które podobało się wszystkim, a Donald Fagen i Walter Becker powiedzieli 'Tak, to jest spoko!', zaraz proponowali mi próbne podejście. Mówiłem 'OK', a oni wciskali guzik 'rec'. I wtedy, niespodziewanie, nagle zaczynała dziać się magia. To było niesamowite, bo nie naciskali na mnie, ani nie sugerowali fraz. Wszystko wyszło naturalnie."

Pierwsze solo w "Kid Charlemagne" jest przykładem mistrzostwa w spokojnym rozgrywaniu smakowitej improwizacji, a końcowa solówka, dla kontrastu, zawiera energetyczne, blues-rockowe frazy, grane aż do wyciszenia. "Z tego co pamiętam, zagrałem tę improwizację w dwóch częściach. Z jakiegoś powodu za pierwszym razem przerwali mi i powiedzieli: 'Zacznij jeszcze raz od tego miejsca.' Wtedy dograłem drugą połowę i poleciałem od razu po tej końcowej solówce."

Niemniej podczas innych sesji nagraniowych do płyty "The Royal Scam", zespół nie był już tak jednomyślny, a drobne sugestie innych muzyków pozwalały wyjść cało z trudniejszych momentów. Przykładem może być utwór 'Don’t Take Me Alive', rozpoczynający się od solówki Carltona. Okazało się, że zwiększenie od początku obrotów do maksimum nie brzmiało tu najlepiej. Wówczas Donald Fagen zasugerował zagranie akordu poprzedzającego piosenkę. "Na początku nie było tam żadnego akordu i próbowaliśmy wielu różnych patentów na rozpoczęcie tego kawałka. Wreszcie Donald powiedział: 'Czemu nie damy tam po prostu jakiegoś grubego akordu?'. Wziąłem więc gitarę do ręki, podszedłem do wzmacniacza i ukręciłem barwę, jaka wydawała mi się odpowiednia. Zagrałem pięć czy sześć takich szerokich akordów, gdzie wszystkie dźwięki dzwonią i przechodzą w sprzężenie. Oni wybrali jeden z nich - szerokie G7 - ustawili odpowiednią kompresję i wszystko zaczęło się zgadzać. Donald miał rację."

Z kolei przygoda Larry'ego z muzyką Joni Mitchell z lat 70. - The Hissing Of Summer Lawns oraz Hejira - miała związek z jej ulubionymi, enigmatycznymi otwartymi strojami. "Jeśli o nią chodzi, to było to zupełnie jak granie z jazzowym muzykiem, używającym różnych układów akordów. Nadal słyszę co to za akord, nawet jeśli jego brzmienie jest unikalne i piękne, dzięki tym niezwykłym sposobom strojenia gitar, jakich Joni używała. Ale nie było to dla mnie szczególnie trudnym wyzwaniem. Pamiętam dokładnie jak rejestrowaliśmy płytę Hejira, na której jest 'Strange Boy' - grałem tam z Jaco Pastoriusem. Miała już nagrane te swoje gitary i wstępnie wokal. Byłem sam w studio, a ona powiedziała: 'Po prostu graj, Larry'. Nagrywałem pięć czy sześć różnych wersji, a ona wybierała z tego te rodzynki, na które akurat miała najbardziej ochotę. Było to dość swobodne."

BRZMIENIE W TRASIE


Brzmienie wielu klasycznych nagrań Carltona z lat 70. mogło mieć związek z niskonapięciowym sercem Tweeda z lat 50., z biasem regulowanym w katodzie, ale jego aktualny rig, oparty o głowę Bludotone Bludo-Drive 100/50 z zamkniętą kolumną uzbrojoną w 12-calowy głośnik EVM12L, jest znacznie mocniejszy. "Mam jednego Bludotone'a, którego zwykle zostawiam w Londynie. Na europejskie koncerty zabieram jeszcze mały pedalboard z reverbem, delayem, wah-wah i pedałem głośności. [patrz zdjęcie] Jest jednak kilka państw, gdzie lot małym samolotem wyklucza możliwość zabrania wzmacniacza. Tam jestem skazany na wypożyczony backline. Nie jestem fanem Twin Reverbów, ale zwykle jestem w stanie spędzić całkiem sympatyczny wieczór w towarzystwie Fendera Blues Deluxe."

Larry jest jednym z tych gitarzystów, których barwa jest zawsze lekko złamana przez crunch. Aby to osiągnąć, precyzyjnie dostraja sygnał na wejściu, dzięki czemu wzmacniacz zawsze jest idealnie zestrojony z jego ES-335. "Wysterowanie jest szczególnie ważne dla mnie, zarówno w moim wzmacniaczu Dumble, jak i Bludotone, który jest w zasadzie kopią tego pierwszego. Głośność preampu ustawiam zazwyczaj na 4, a TONE i MID lekko przycinam. Zauważyłem, że Bludotone brzmi najlepiej z głośnością 4 na wejściu i 4 na wyjściu. Ale obecnie jest to dla mnie stanowczo za głośne, dlatego mam zamiar pogadać z gościem, który robi te wzmacniacze - Brandonem Montgomerym - żeby go przerobił tak, aby wzmacniacz oddychał przy 2 tak samo jak przy 4.

Kolejnym kluczowym elementem stylu Carltona jest balans pomiędzy jego czystym i przesterowanym brzmieniem. Jego wzmacniacz jest do tego dobrze dostosowany. "Nie lubię, kiedy poziom głośności się zmienia wraz ze zmianą barwy. Dostrajałem zarówno Dumble'a jak i Bludotone'a, aby to osiągnąć. Jest tam taki zielony przełącznik, którym dopala się preamp. Oryginalnie dawało to skok około 3 dB, więc poprosiłem o modyfikację. Nie chcę być głośniej - podoba mi się tak jak jest teraz. Chcę tylko trochę inną barwę, delikatnie bardziej agresywną w charakterze, ale o tej samej głośności."

Dodatkową warstwą dźwiękową, a czasem alternatywą dla przesteru wzmacniacza z wypożyczonego backline'u jest umieszczony w jego pedalboardzie Tanabe Zenkudo Overdrive. "Ten drive, na moje ucho, współpracuje idealnie z ES-335. Próbowałem też Zen Drive, ale nie dogadywał się z moją gitarą. Zawsze szukam w tym tego samego: ciepłego i słodkiego brzmienia typu distortion, które nie jest aż tak bardzo przesterowane, by przestało być muzykalne."

335: TAŃCZY I ŚPIEWA


Nieodłącznym elementem, który od lat się nie zmienił, jest oczywiście jego legendarne ES- 335 z 1969 roku. To właśnie tej gitary Larry używał na większości swoich nagrań. Instrument nigdy się nie zepsuł i nie musiał być naprawiany. Jedyna zmiana to mostek, który z latami stracił funkcjonalność i klucze, wymienione na maszynki Schallera. "Oczywiście na przestrzeni prawie czterech dekad musieliśmy dokonywać drobnych korekt związanych z progami, które są najszybciej zużywającym się elementem gitary. Próbowałem przy okazji wsadzać tu grubsze i wyższe progi, ale w końcu powróciłem do tego, co Gibson montuje fabrycznie w 335. O ile dobrze pamiętam, gdzieś w latach 80. zmieniłem jeszcze siodełko na grafitowe. Pickupów nie zmieniałem nigdy."

Kiedy zbliża się koncert, poruszamy ostatnią z intrygujących nas kwestii, pytając co sądzi o rzeszy wirtuozów, którzy wydostają się na świat nie przez prawdziwą scenę, a przez kanały na YouTube. Czy ten przyciągający uwagę aspekt techniczny jest naprawdę tak istotny? "Myślę, że dobra technika musi być częścią składową muzyki, ale nie powinna być końcowym produktem tego procesu. W życiu każdego gitarzysty jest taki okres kiedy gra szybko tylko dlatego, że przychodzi mu to z łatwością. Ale nie to powinno być fundamentem muzyki."