Wywiady
Mark Knopfler

Mark Knopfler przebył wiele mil i wiele dróg od czasów, kiedy kroczył Telegraph Road. Jego najnowszy album, zatytułowany Tracker, jest swego rodzaju próbą powściągliwej, acz elokwentnej gry - jednak to piosenki oraz ich bohaterowie pozostają w pamięci długo po tym, kiedy muzyka przestaje już grać.

2015-06-12

Spotkaliśmy się z Markiem - jednym z niewielu twardo stąpających po ziemi gwiazd rocka - w jego londyńskim studio, gdzie zgodził się udzielić nam wywiadu. Rozmowa potoczyła się w wielu kierunkach: od sztuki pisania piosenek, przez rodzaje wzmacniaczy i starych Arch Topów, po technikę slide. Dowiedzieliśmy się również dlaczego Les Paul Standard z 1958 roku jest gitarą, na której naprawdę można polegać…

Przyjeżdżamy do dużego, przestronnego studia nagrań, British Groove, należącego do Marka Knopflera i mieszczącego się w zachodnim Londynie w pewien chłodny i rześki ranek. Na zewnątrz ruch uliczny posuwa się powoli i gniewnie w stronę zakorkowanej głównej arterii miasta, jednak w środku, czekając na przybycie Marka odnajdujemy cichą i gościnną przystań. W rogu stoi prawdziwy Les Paul Standard '58 - pomalowany w stylu Sunburst z odcieniem koloru wina sherry. Jest też kominek oraz długi dębowy stół stojący na pięknie utrzymanej drewnianej podłodze. Miejsce nie wyróżnia się niczym specjalnym, ale niewątpliwie czuć tutaj obecność gościa, który sprzedał jedną, czy dwie płyty w życiu.

Wreszcie jest. Wita nas bez zbędnego zamieszania uściskiem dłoni oraz opanowanym i umiarkowanie przyjacielskim spojrzeniem. Wrócił właśnie z sesji Pilatesu - ćwiczeń, które sobie narzucił i które, jak twierdzi, przynoszą mu wiele korzyści. Rozmowa natychmiast wprowadza nas w świat muzyki, a konkretnie tego, w jaki sposób napięcia mięśniowe mogą usztywnić grę na gitarze.

"Ciągle uczę się rozluźniać lewą rękę, kiedy gram" - mówi. "Im lepiej nauczysz się rozluźniać lewą rękę, tym twoja gra stanie się bardziej płynna. Napinając się, zwalniasz. Grałem w ten sposób przez wiele lat i często odczuwałem spory ból w okolicy przedramienia. Na przykład w Sultans Of Swing… Miałem takie przyzwyczajenie. Pośpiech w grze przekłada się na napięcie - tak niestety jest. Jednak rozwiązaniem jest zaprzestanie łączenia emocji z napięciem".

Napięcie. Wydaje się, że spokój studia British Groove, przypominający medytacje Zen, oddalił je i zmniejszył do ledwie słyszalnego szumu ulicy, dzięki czemu Knopfler odczuwa wolność tworzenia w swoim tempie i na swoich warunkach. Olbrzymi sukces albumu Brothers In Arms wydanego w 1987 roku i sprzedanego w ilości trzydziestu milionów egzemplarzy musiał przyprawić o zawrót głowy, a nawet wprowadzić niepokój w życie muzyka, który dziś woli przejść ulicą nierozpoznany przez nikogo. Płyta sprzedawała się i sprzedawała, jakby w nieskończoność, aż refleksyjne teksty i urozmaicona, melodyczna gra Konpflera zostały zredukowane przez sławę do miniaturowych ikonek w zbiorowej popularnej wyobraźni. Sprowadzone do opaski na czole; do riffu ze wstępu w Money For Nothing; do błyszczącej gitary National Style O z 1937 roku, wyrzuconej prosto w niebo przez niewidzialną dłoń na okładce albumu.

Minęło trzydzieści lat. Knopfler wydaje swój dziewiąty solowy album, zatytułowany Tracker. Delikatne i powściągliwe utwory stanowią galerię portretów ludzi i miejsc: rozmaitych zakamarków i zakrętów życia marynarzy i pisarzy, muzyków bez grosza przy duszy oraz cwaniaków jeżdżących Bentleyami. Solowe płyty Knopflera sprzedawały się w milionach egzemplarzy bez pompy i zamieszania towarzyszących albumom Dire Straits. Bez wątpienia dla muzyka, który preferuje całkiem zwykły styl życia, oznaczało to, że jego muzyka wciąż jest doceniana. Będące bystrą obserwacją ludzkich charakterów teksty, które sprawiły, że londyńskie, nocne życie klubowe w Sultans Of Swing zaczynało tętnić i wrzeć, nabrały wraz z upływem czasu szlachetności i głębi, niczym sprawdzony w boju lakier starej gitary.

"Coś takiego można wyczuć z wiekiem, tropiąc i śledząc płynący czas" - mówi Knopfler nawiązując do tytułu albumu [Tracker - tropiciel, przyp. tłum.]. "Przychodzi taki moment, kiedy musisz za czymś podążać do końca. Niekoniecznie zdajesz sobie sprawę z tego, czym jest to, za czym podążasz. Prowadzi cię jakiś instynkt. Ten sam instynkt prowadzi do pisania takich, a nie innych utworów i tekstów. Zaczynasz za nimi podążać i musisz je skończyć. Ty stajesz się kimś, kto wskrzesza i przypomina istotę spraw, kto ją wytropił i uchwycił. A przynajmniej próbował uchwycić".

SZKOŁA CHARAKTERU


Album, którego współproducentem jest były klawiszowiec Dire Straits, Guy Fletcher, prezentuje utwory z górnej półki wykonane przez znakomitych muzyków oraz samego Knopflera, który brzmi, jakby zanurzał się w swoje odosobnione, ale ciepłe krajobrazy brzmień. Kiedy gra solówkę, ogranicza się do kilku rozważnych dźwięków w doskonały sposób umiejscowionych w utworze.

"Jedną z rzeczy, które odkrywasz wraz z upływającym czasem jest to, że jeśli masz do wyboru kilka różnych solówek w jednej piosence, wybierasz tę, która ma mniej nut, mniej dźwięków"
- zauważa. "Taka solówka zazwyczaj ma więcej do przekazania".

Podobnie rzecz ma się z bohaterami piosenek, którzy - począwszy od poety z Newcastle, Basila Buntinga, do spłukanych, ale szczęśliwych muzyków z utworu Laughs And Jokes And Drinks And Smokes - ożywiani są z powściągliwością i rozwagą.

"Postaci, które mnie naprawdę interesują zazwyczaj nie żałują swojego życia" - tłumaczy. - "Jeśli opowiadasz o marynarzu, który przeszedł na emeryturę, lub o młodym mężczyźnie pracującym na barce, spędzającym samotnie święta Bożego Narodzenia w obcym mieście, nie myślisz o nich, jak o ludziach, którym jest żal samych siebie. Musisz uważać, żeby nie stawać się sentymentalnym w swoich opowieściach. Lepiej interesować się prawdą".

Czy, jako autor, zdarza mu się odrzucać wiele piosenek? Czy też magluje materiał w głowie, aż zaczyna działać? "Oczywiście, mam wiele piosenek, które potrzebowały czasu. W takich przypadkach po prostu zaglądam do nich od czasu do czasu - składam im wizytę, wiesz? I sprawdzam, czy mogę sprawić, żeby zaczęły żyć. Albo patrzę, czy w ogóle coś się wydarzy. Czasami coś się wtedy dzieje, a czasami nie".

"Nie jestem nawet pewien, czy to kwestia przyjemności płynącej z pisania piosenek, ale istotna jest tajemnica - wszystko dzieje się w swoim czasie. Sprawy nabierają odpowiednich kształtów i mogą wówczas wyjść na światło dzienne. Zupełnie nie martwi mnie, jeśli piosenka nie chce opuszczać swojego domu. Być może powinienem zwyczajnie skasować takie cholerstwo, ale tego nie robię [śmiech]".

TROPIĄC TROPICIELA


Album obfituje nie tylko w ciekawe postaci, ale również brzmienia. Większość dźwięków żyje w strefie, gdzie utrzymana jest jasność i czystość brzmienia, ale z dodatkiem ciepła i ziarna, które nadają charakteru każdej frazie, a szczególnie w wyjątkowym Basil. Jest tu barwa, którą niektórzy znają ze wstępu do Brothers In Arms - to niemal sygnowane brzmienie. Jakich wzmacniaczy używał podczas sesji nagraniowych?

"Właściwie kilku różnych. Brzmienie, o którym mowa, zawdzięczam Les Paulowi podłączonemu do czegoś takiego, jak Reinhardt Talyn - wspaniałego wzmacniacza, który Bob Reinhardt zbudował specjalnie dla mnie. Ken Fischer, który konstruował wzmacniacze Trainwreck, zanim zmarł zrobił dla mnie wspaniały Komet. To fantastyczny sprzęt, który ochrzcił imieniem "Linda". Myślę, że nie był do końca zadowolony z tego, jaką jakość miały wówczas wzmacniacze Komet, ale tym egzemplarzem zajął się osobiście. Jest niezwykle głośny, więc na scenie trzeba go ściszać i uspokajać. To prawdziwa bestia. Jednak w studio możesz mu pozwolić na szaleństwo. Brzmi cudownie". "Przy nagrywaniu czystych brzmień sporo korzystałem z Tone Kinga Imperial. Przy czym wpinałem się w kanał rytmiczny, a nie solowy. Zawsze tak robię - gram solówki wpięty do kanału rytmicznego. Brzmienie jest wówczas bardzo, bardzo wyraźne. Kiedy chodziło mi o takie brzmienie - na przykład w Beryl, gdzie gram na Stratocasterze - zawsze musiałem wybierać między wzmacniaczem Tone King, a moim starym, pokrytym brązowym Tolexem Vibroluxem".


"W trasę zabrałem jednak Tone Kinga - świetnie na nim słychać slide. A kiedy grałem z Bobem [Dylanem] podczas jego setów, wpinałem się bezpośrednio w mały Tone King. Ten wzmacniacz miażdży. Mark Bartel zrobił nową wersję [Mk II], którą miałem okazję wczoraj wypróbować - fantastyczna rzecz. Powiedziałbym, że dorównuje mojemu staremu. Będzie więc jeździł ze mną w trasy. Przypuszczam, że również Richard [Bennet, gitarzysta w zespole Knopflera] weźmie taki sam, ponieważ to absolutnie fantastyczne wzmacniacze".

REGUŁY SLIDE'U


Kolejną uderzającą cechą albumu jest to, jak często pojawia się w nim slide. To coś, co sprawia coraz więcej radości Knopflerowi, który - jak sam mówi - podczas sesji nagraniowych do płyty Tracker zrobił kilka kroków naprzód w tej technice. "Do slide'u używałem swojego białego Strata ['64] - tłumaczy. "Pięknie się na nim grało. Zdałem sobie również sprawę z tego, że mogę grać dźwięki lekko przed slidem. Wszystko do siebie pasowało i układało się w dobrze brzmiącą całość. Nigdy nie przypuszczałem, że będę w stanie grać w ten sposób".

Pomimo swoich powiązań z klasycznymi Stratocasterami Knopfler twierdzi, że nie przywiązuje szczególnie wielkiej wagi do detali i potrafi zadowolić się grą na przyzwoitym Stratocasterze z kilkoma ulubionymi rozwiązaniami. "Myślę, że wolę palisandrowe podstrunnice. Chociaż, po chwili namysłu, muszę przyznać, że bardzo lubię też grubsze struny w mojej starej gitarze z 1954 roku: uderzam je kostką i używam wajchy tremolo do tego stylu gry. Nie gram w ten sposób często. Uważam, żeby nie przesadzić, żeby nie było wszystkiego za dużo. Myślę, że to nie jest najważniejsze i wcale nie ma tak wielkiego znaczenia. Co jeszcze? Egzemplarze z początku lat sześćdziesiątych są świetne i, moim zdaniem, od tamtego czasu nie stały się wcale lepsze. Moje sygnowane Straty zawsze zdawały egzamin i właśnie dlatego na nich gram. Wydaje mi się, że tak naprawdę udało im się znaleźć odpowiednią kombinację części, z których je składali, bo przecież nie wkładają w nie niczego szczególnego".

Spytaliśmy także o to, czy Mark gra slide w standardowym strojeniu? "Nie, nigdy. Chciałbym i właściwie powinienem tak grać, ponieważ niesłychanie podobają mi się możliwości, jakie się wówczas otwierają przed muzykiem. Normalnie jednak gram w otwartym G lub E. Slide w standardowym strojeniu jest tą rzeczą, którą bardzo chciałbym się zająć, ale jak widać zawsze robię coś innego [śmiech]".

Cóż, człowiek zaczyna odczuwać satysfakcję, kiedy słyszy, że jeden z najlepszych gitarzystów na świecie nie może - jak większość z nas - znaleźć czasu w ciągu dnia na ulepszanie techniki swojej gry. Trzeba jednak przyznać, że jak dotąd Mark Knopfler daje sobie radę mimo wszystko.

"Slide'y, których używam są wykonane z kompozytu szklanego" - kontynuuje. "Są najlepsze, jakich kiedykolwiek używałem. Miałem jeden, który był naprawdę piękny. Niestety upuściłem go i potłukł się w kawałeczki. Mam jednak inne, równie dobre. Moje ulubione slide'y lekko się zwężają; otwór jest odrobinę nierówny, dzięki czemu mogą być różnej grubości. Nigdy jednak nie przywiązuję do tego aż tak wielkiej wagi - po prostu zakładam slide i gram". "Miałem też okazję wypróbować slide'y typu bottleneck firmy Coricidin. Są naprawdę dobre, ale trochę lżejsze. Na początku zaczynałem od stalowych i mosiężnych slide'ów, i mój tata - niech go Bóg błogosławi - zrobił dla mnie kilka z mosiężnych rurek. Tak, to właśnie mój tata wykonał dla mnie moje pierwsze slide'y. Biorąc to pod uwagę, cóż - od czasu do czasu - kawałek stali wystarczy. Wolę jednak slide'y, które wykonuje firma Diamond Bottleneck".

MIŁOŚNIK ARCH TOPÓW


Od slide'ów gładko przeszliśmy do pytania o to, czy słynna gitara National Style O Resonator, którą Knopfler posiada od czasów kształtowania się jego osobowości muzycznej i grania bluesa z Stevem Phillipsem w Leeds, również zawitała na nowym krążku. "Prawie zawsze jest obecna. Nie pamiętam czy tym razem również, ale w kilku utworach grałem na moim D'Angelico z połowy lat trzydziestych i muszę przyznać, że to był świetny wybór. To niesamowity instrument o bogatym brzmieniu. Tak, National zawsze ma swoje miejsce na moich płytach. Czasem po prostu zajmuje przestrzeń między pianinem, a gitarą".

"Uwielbiam nagrywać na Arch Topach. Brzmią tak dobrze. Sięgnąłem po D'Angelico do piosenki zatytułowanej Silver Eagle i brzmi, jak flat top z kostką - a jednak to przemawia stary dobry D'Angelico. Użyłem go również w River Towns. Gitary z lat trzydziestych są nie do zatrzymania - są dobre na wszystko".


Jego pochwały wygłaszane na temat Arch Topów, nie używanych zbyt często w roli stricte akustycznej, wynikają częściowo z podziwu, jakim darzy mistrzów lutników ze starej włoskiej szkoły budowania Arch Topów. Jednym z nich jest z pewnością Nowojorczyk, John Monteleone, którego cierpliwość i umiejętności Knopfler opisał w piosence Monteleone z albumu Get Lucky wydanego w 2009 roku. W dzisiejszych czasach - jak tłumaczy Knopfler - sztuka lutnictwa jest tak rygorystyczna i wymagająca, że może wygasnąć z powodu braku świeżej krwi.

"To wstyd. John Monteleone jest doskonałym lutnikiem, a nie ma swojego ucznia. D'Angelico miał ucznia w osobie D'Aquisto" - opowiada o dwóch najsłynniejszych twórcach gitar Arch Top w historii. "D'Aquisto zajmował się naprawami, dzięki czemu D'Angelico mógł skoncentrować się na swoich pomysłach. Taka sama rzecz stała się z D'Aquisto: kiedy on chciał zająć się własnymi pomysłami, oddał naprawy w ręce ucznia, Johna Monteleone, który - jako jedyny - potrafił zrobić to właściwie, zgodnie z jego wskazówkami". "Pytałem o tę sprawę Johna. Spytałem go kto jest jego uczniem. Odpowiedział, że nigdy takiego nie znalazł. Kilka lat temu pytałem o to samo Stefana Sobella [lutnika] mieszkającego w hrabstwie Northumberland. W jego warsztacie był wówczas młody mężczyzna pracujący nad gitarami i spytałem go, czy to jego uczeń. Odpowiedział, że to bardzo sympatyczny młody człowiek, ale ucznia nigdy nie znalazł. Myślę, że to opowieść o czasach współczesnych: można jeszcze spotkać mistrzów, dochodzących do perfekcji, ale oni sami mają ogromny problem ze znalezieniem młodych następców, zdolnych do przyjęcia ogromnej dawki dyscypliny w nauce i dochodzeniu do poziomu swoich mistrzów".

TWÓRCA PIOSENEK


Występy Knopflera przywołują na myśl jego dawne koncerty z początków kariery, kiedy grał tradycyjnego bluesa na twardych akustykach w pubach północnej Anglii. Knopfler jest z natury leworęczny, ale dorastał grając, jako praworęczny. Już samo to ukształtowało jego styl i warsztat, a żadna klasyczna gitara, która wymaga więcej wysiłku od grającego, nie potrafi go zniechęcić. "Tak…, niewątpliwie granie na tanich akustykach i gitarach National odegrało istotną rolę w mojej technice" - mówi. "Miały bardzo twarde struny, do których potrzeba sporo siły w palcach. Kiedy byłem mały udawałem, że gram lewą ręką na rakiecie tenisowej, jak na gitarze. Moja starsza siostra, Ruth, odwracała wtedy rakietę i kazała grać, jak praworęczny. Sprawa została jednak przesądzona podczas kilku nieudanych lekcji gry na skrzypcach, choć trzeba przyznać, że były bardzo udane, jeśli chodzi o wypracowanie przyzwyczajenia do gry prawą ręką na gitarze. To bardzo pomaga wypracować styl, w którym lewa ręka jest bardzo silna. Potrafię uzyskać vibrato na trzech strunach jednocześnie, i tym podobne rzeczy".

Reputacja gitarowego bohatera, jaką zdobył w czasach Dire Straits pozostanie z nim na zawsze - niektórzy będą myśleli o nim jedynie przez pryzmat tamtych dni. Knopfler jednak twierdzi, że teraz jest najbliżej czystej akustycznej sztuki tworzenia piosenek z czasów swojej młodości. "Myślę, że są we mnie dwa różne podejścia do tworzenia piosenek. Większość czasu używam gitary, jako instrumentu, który wspomaga pisanie utworów" - tłumaczy. "Nie jest to z reguły coś wymagającego. Jednak od czasu do czasu siadam i próbuję nauczyć się czegoś, posunąć się o krok naprzód, zdać sobie sprawę z głębi, jaka tkwi w tworzeniu - a to ma już więcej wspólnego z byciem muzykiem".

"Bycie muzykiem to zupełnie inna rzecz, niż bycie gitarzystą. Gdybym miał zarabiać na życie, jako gitarzysta, myślę, że poświęciłbym więcej czasu na osiągnięcie właściwej pozycji, przy której mógłbym więcej osiągnąć w samej grze. Widocznie jednak ktoś dawno temu rzucił na mnie zaklęcie i zdałem sobie sprawę z tego, że muszę zrobić coś innego. Musiałem rozwijać inne narzędzia właśnie ze względu na to, że oprócz grania zajmowałem się tworzeniem muzyki".

"Kiedy dochodzisz do bardziej wyrafinowanych akordów, nie masz już wyjścia - musisz to rozwijać, musisz się tego uczyć. Dokładnie tak samo, jak wtedy kiedy byłeś nastolatkiem. A potem zaczynasz składać ze sobą coraz bardziej skomplikowane konstrukcje - w moim przypadku przyzwyczajałem się do brzmienia tych konstrukcji. Właściwie to bardzo podobne do nauki języka - to moment, kiedy zaczynasz używać coraz dłuższych wyrazów. Mistyka i tajemniczość języka obcego zaczyna pomału się przed tobą odkrywać".

NAJWAŻNIEJSZE WARTOŚCI


Kwestia rozróżnienia między muzykiem, a gitarzystą, jaką Mark Knopfler poruszył jest interesująca. Większość ludzi zakłada, że jeśli ktoś jest gitarzystą, to automatycznie oznacza, że jest muzykiem. Z drugiej strony to, jaki ktoś wybiera instrument nie jest aż tak istotne, jak cnota muzykalności, którą każdy z nas posiada, jednak w mniejszym lub większym stopniu: umiejętność słuchania z uwagą i wyczuciem, grania tylko tego, co jest właściwe, wydobywania dźwięków, które mają w sobie magię. To bardzo różne stopnie muzykalności.

Mark Knopfler nie szczędzi pochwał w kierunku muzyków, którzy uczestniczyli w nagraniu albumu Tracker. Według niego wszyscy posiadają ten wysoki stopień muzykalności, włącznie z niezwykłą wokalistką kanadyjską, Ruth Moody, z którą wystąpił w duecie na ścieżce zamykającej album, zatytułowanej Wherever I Go. "To prawdziwa radość mieć wokół siebie wspaniałych muzyków" - dodaje po chwili. "Przymykają oczy na moje błędy i nigdy ich nie komentują. Przeprosiłem kiedyś Richarda za jakąś swoją wpadkę. Powiedział mi wtedy, że wokalista ma zawsze rację! Wszystko mi uchodzi na sucho" - podsumowuje z uśmiechem na twarzy.

Jamie Dickson
Zdjęcia: Joby Session