Joe Bonamassa
Wywiady
2014-11-06
Jest blues-rockowym artystą, o którym nie sposób ostatnio nie usłyszeć, ale pierwszy przyznaje, że radzenie sobie z ciągłymi głosami ‚krytykantów’ jest już nieodłączną częścią tego zawodu.
Z nowym albumem pełnym własnych utworów, Joe Bonamassa uzbroił się w Telecastera i jest gotów przystąpić do ataku z najbardziej odważnym i kreatywnym graniem w karierze. Spotkaliśmy się z nim również, by udzielił nam osobistej lekcji jak grać ognistego bluesa z większą wolnością i oryginalnością oraz dowiedzieć się, dlaczego brązowe Fendery Deluxe są najbardziej skrywanym sekretem brzmieniowym...
"Zawsze byłem takim nieszablonowym gościem o otwartym umyśle, który miał bardzo liberalne spojrzenie na to czym jest blues," rozważa Joe Bonamassa. Rozmowa miała miejsce w Londynie zaraz po koncercie Joe na Download Festival. Zgodnie z jego słowami, nie był to najbardziej satysfakcjonujący występ w ostatnim czasie. Wynajęty backline był całkiem przyzwoity od strony brzmieniowej, jednak nie tak inspirujący w porównaniu do zestawu sprzętowego, którego Joe używa normalnie w trasie; na domiar złego jedna z metalowych kapel testowała za sceną potwornie głośne wzmacniacze, i to podczas jego występu. Ale nie ma to znaczenia, i tak ma on mnóstwo powodów do zadowolenia. Nowy album studyjny, Different Shades Of Blue zapowiadany jest jako jego pierwsze nagranie z własnymi utworami (nie do końca może, jako że rozpoczyna się dosyć niejasnym coverem Hendrixa). Jednak co bardziej istotne, jest tu mniej jego stalowej, nieco sztywnej pozy, dzięki której zdobył armię fanów, ale zyskał również całe zastępy krytyków. Zamiast tego widzimy bardziej ryzykującego, szczerego i odsłaniającego swoje serce Joe’a: diabelnie zdolnego gitarzystę z piorunującymi zagrywkami i niespokojnym duchem. Napisany wraz z zespołem muzycznych weteranów z Nashville, występujących jako liryczni sparing-partnerzy i współkompozytorzy, Different Shades Of Blue jest bardzo zróżnicowany stylistycznie, również od strony gitarowej.
"To było kluczem do otwarcia tego bluesowego albumu," mówi Joe. "Jest tu zarówno tradycyjny blues jak i rzeczy, które naprawdę ciężko nazwać bluesem. I w taki sposób zawsze grałem, pisząc trochę piosenek należących do gatunku, trochę wychodzących z tego stylu i trochę rzeczy ‚pomiędzy’, które można interpretować jako utwór country, pop lub cokolwiek innego." Usadowiwszy się wygodnie porozmawialiśmy z Joe o wszystkim od magii Stratów z klonowymi gryfami do kwestii dlaczego uważa on, że wielu gitarzystów jest za bardzo uzależnionych od pedałów drive. Po konwersacji przeszliśmy do głównej części: prywatnej lekcji gitarowej, w której Joe pokazuje nam, jak zagrać niektóre z jego dewastujących zagrywek - całość możecie znaleźć kilka stron dalej. Więc zaczynamy...
"Zawsze byłem takim nieszablonowym gościem o otwartym umyśle, który miał bardzo liberalne spojrzenie na to czym jest blues," rozważa Joe Bonamassa. Rozmowa miała miejsce w Londynie zaraz po koncercie Joe na Download Festival. Zgodnie z jego słowami, nie był to najbardziej satysfakcjonujący występ w ostatnim czasie. Wynajęty backline był całkiem przyzwoity od strony brzmieniowej, jednak nie tak inspirujący w porównaniu do zestawu sprzętowego, którego Joe używa normalnie w trasie; na domiar złego jedna z metalowych kapel testowała za sceną potwornie głośne wzmacniacze, i to podczas jego występu. Ale nie ma to znaczenia, i tak ma on mnóstwo powodów do zadowolenia. Nowy album studyjny, Different Shades Of Blue zapowiadany jest jako jego pierwsze nagranie z własnymi utworami (nie do końca może, jako że rozpoczyna się dosyć niejasnym coverem Hendrixa). Jednak co bardziej istotne, jest tu mniej jego stalowej, nieco sztywnej pozy, dzięki której zdobył armię fanów, ale zyskał również całe zastępy krytyków. Zamiast tego widzimy bardziej ryzykującego, szczerego i odsłaniającego swoje serce Joe’a: diabelnie zdolnego gitarzystę z piorunującymi zagrywkami i niespokojnym duchem. Napisany wraz z zespołem muzycznych weteranów z Nashville, występujących jako liryczni sparing-partnerzy i współkompozytorzy, Different Shades Of Blue jest bardzo zróżnicowany stylistycznie, również od strony gitarowej.
"To było kluczem do otwarcia tego bluesowego albumu," mówi Joe. "Jest tu zarówno tradycyjny blues jak i rzeczy, które naprawdę ciężko nazwać bluesem. I w taki sposób zawsze grałem, pisząc trochę piosenek należących do gatunku, trochę wychodzących z tego stylu i trochę rzeczy ‚pomiędzy’, które można interpretować jako utwór country, pop lub cokolwiek innego." Usadowiwszy się wygodnie porozmawialiśmy z Joe o wszystkim od magii Stratów z klonowymi gryfami do kwestii dlaczego uważa on, że wielu gitarzystów jest za bardzo uzależnionych od pedałów drive. Po konwersacji przeszliśmy do głównej części: prywatnej lekcji gitarowej, w której Joe pokazuje nam, jak zagrać niektóre z jego dewastujących zagrywek - całość możecie znaleźć kilka stron dalej. Więc zaczynamy...
Dlaczego zdecydowałeś się rozpocząć ten album utworem Hendrixa?
Z dwóch powodów: Kevin [Shirley, producent] puścił mi bardzo interesujący numer zatytułowany Hey Baby, którego nigdy wcześniej nie słyszałem. Słyszałem Jimiego grającego trochę z tego na Woodstock, ale pomyślałem, że to takie odjazdowe rzeczy, ponieważ całe zakończenie w Voodoo Child, które zagrał na Woodstock, wydawało mi się takie wyciągnięte z rękawa. Nie wiedziałem, że ta część była oddzielnym, skomponowanym przez niego utworem, i musieliśmy zapytać Eddiego Kramera o tytuł, ponieważ był właśnie w Electric Lady, kiedy Jimi z tym przyszedł. To bardzo luźna forma, ale ma ładną melodię i pomyślałem, że byłoby fajnie otworzyć album z moimi oryginalnymi utworami coverem Hendrixa [śmiech]. Dodatkowo miałem też zabawę z tymi wszystkimi krytykami, ponieważ co można zrobić w tym momencie? Nie możesz tego brać osobiście, ciągle powtarza się ‚on tylko gra covery i bla, bla, bla’, więc pomyślałem, że może zamiast przekrzykiwania się z nimi dam na początek w pełni autorskiego albumu krótką, trwającą minutę i 25 sekund wersję Hey Baby. Jestem chyba trochę dziecinny.
Więc wróciłeś do grania na Stratach?
Od dawna jestem wiernym użytkownikiem i fanem Gibsona, ale grałem tu dużo więcej na Stracie, między innymi dlatego, że ponownie odkryłem piękno Stratocastera z klonowym gryfem. Przez lata był to popularny wybór, Strat z klonowym gryfem to Buddy Holly, gryf z grubszą, palisandrową podstrunnicą Rory Gallagher, a cieńsza, profilowana nakładka to Stevie Ray Vaughan - mówią, że to rocznik ’59, ale tak nie jest, ponieważ łatwo można rozpoznać taką zaokrągloną na dole podstrunnicę. Kupiłem pięknego, jesionowego blond-Strata ’56 - niemalże jak gitara Gene Vincenta i Blue Caps, i od razu pomyślałem, że jest w niej coś magicznego. Ma naprawdę wspaniałe brzmienie jakiego nie słyszałem przez długi czas z żadnego innego Strata. Mam inne Stratocastery z lat 50., około 9 czy 10, ale ten skłonił mnie do ponownego odkrycia gitar z przykręcanymi gryfami. Ale wiesz, wszystko zależy: gram na koncercie jeden numer na Stratocasterze i próbowałem podczas próby dźwiękowej zagrać na Stracie, tak dla zabawy, inne utwory, które brzmiały znakomicie na Les Paulu z humbuckerem. I brzmiało to cienko, niezależnie od tego ile kręcisz gałkami korekcji czy jak mocno dopalisz barwę. Brakowało mi trochę tego ziarna. Ale przy pewnych numerach Strat sprawdza się perfekcyjnie. Dlatego jest tak popularny - jest idealny do odpowiednich rzeczy. Tak samo jest z Les Paulem: nie zagrasz na nim bardzo dobrze Sultans Of Swing.
Używasz sporo mostka tremolo w Get Back My Tomorrow - ale brzmienie wydaje się bardziej tłuste niż w Stracie...
To akurat jest Bigsby, mam kilka nowych Stratów, których używam do rzeczy w stylu Jeffa Becka, ponieważ nie chciałbym uszkodzić tremola w moich starych Stratach. Ale szczerze mówiąc, jednym z najfajniejszych i niedocenianych mostków tremolo jest właśnie Bigsby. Gitarzyści mówią, że mają problemy z utrzymaniem stroju, ale możesz zastosować preparat Big Bends Nut Sauce, który w odpowiedniej ilości trzeba zaaplikować do mostka i wtedy wraca on do tej samej pozycji - to samo tyczy się Stratów. Jeśli się tym zainteresujesz i ustawisz mostek, bez problemu uzyskasz mnóstwo fajnych efektów typu wibrato. Możesz nawet odciągać ramię do tyłu, trzeba tylko uważać, żeby nie zrobić tego za mocno, bo może wyskoczyć sprężyna i całość się rozleci! Kilka razy mi się to przydarzyło. Tak, ta gitara w Get Back My Tomorrow to Goldtop ’58 z Bigsby. Mam do niej oryginalny paragon: 224 dolary plus 47,50 za futerał z czterema zatrzaskami! Ale biorąc pod uwagę inflację w tamtych latach teraz byłoby to pewnie około czterech tysięcy.
Interesującym numerem jest Oh Beautiful - brzmi jak zawodzenie bluesa z Delty, któremu towarzyszy psychodeliczny, rockowy odjazd...
Od dawna chciałem zrobić zwrotkę a cappella. I napisałem słowa z moim przyjacielem, Jamesem House. Powiedziałem, ’mam taki riff i chcę go zastopować i zaśpiewać zwrotkę.’ On zapytał, ’W porządku, czy będzie tu refren?’ Odpowiedziałem ’Nie. Będzie zwrotka, kolejne riffy i następna zwrotka.’ James zapytał czy będzie środkowa sekcja bridge. Odpowiedziałem, że nie a on powiedział, ‚Wow, to będzie naprawdę ciekawe.’ W międzyczasie zastanawiałem się jaka jest moja ulubiona zwrotka a cappella i padło na Oh Well [Fleetwood Mac], więc jest tu taki sam układ jak w tamtym utworze - po prostu melodia śpiewana bez podkładu, a sekcję środkową tworzą cięższe dźwięki. Nagraliśmy to w trzech wersjach, gdzie ostatnia była grana na Tele. Kevin powiedział, że gram tu sporo ’moich’ własnych riffów, za co mu podziękowałem, ale faktycznie miał rację. Stwierdził, że kiedy gram na gitarze mam już takie ‚domyślne’ ustawienia. Mam kilka rzeczy w stylu Erica Johnsona i kilka innych, które są właśnie takimi ‚domyślnymi ustawieniami’.
Kiedy łapiesz się na tym, że grasz właśnie te ‚domyślne’ frazy?
Dzieje się tak kiedy głowa stara się dogonić moje dźwięki. Ale Kevin chciał, by ten album cechował się emocjonalnym, bezpośrednim i takim niewydumanym graniem. I to było kluczem do uzyskania tego surowego klimatu. Jestem mu za to bardzo wdzięczny, ponieważ musiał ciągle nad tym czuwać. Zwykle mam wizję w głowie jak powinno wyglądać solo i wiele razy w studio po prostu to robię, ewentualnie coś lekko zmieniając. Ale większość partii solowych na tym albumie jest granych na żywo. Więc wziąłem spontanicznie Telecastera i grałem trzecią wersję Oh Beautiful, nagrywając solo przez cały numer. Jak tylko to zrobiliśmy, stało się to jedną z głównych części albumu.
Uzyskałeś naprawdę dzikie brzmienie Telecastera w tym utworze. Jak to zrobiłeś?
To Tele z efektem EHX POG. Riff grany jest właśnie brzmieniem POG.
Ten sposób grania przywołuje trochę klimat Jimmy’ego Page’a...
Cóż, jest on w mojej pierwszej piątce - a na pewno w pierwszej piątce brytyjskich, bluesowych gitarzystów. Graliśmy cover utworu Tea For One [z albumu Presence Zepów], a także No Quarter. I kiedy uczyłem się tych piosenek, wydawały się naturalnie proste - myślisz, to banalne - ale później grasz to... mam na myśli, że jest on już na gitarowej Górze Rushmore, ponieważ to Jimmy Page, ale jest też dużo większym muzykiem niż się wielu ludziom wydaje. Jego gra może wydawać się mniej przemyślana, ale jest bardzo odkrywcza i oryginalna. Jimmy nie potrzebuje mojego wsparcia, ale zdecydowanie jest jednym z moich idoli.
Jaki sprzęt zabrałeś do studia? Wiem, że ostatnio zmieniłeś trochę swój zestaw koncertowy...
Tak, rok temu zdecydowałem się na Marshalle - stare Marshalle - i mechaniczny, sprężynowy pogłos. Później chciałem jednak wrócić do mojego oryginalnego, wcześniejszego brzmienia. Więc w studio - i nie żałujcie mnie - mieliśmy cztery wzmacniacze Dumble, z których trzy są moją własnością i jeden pożyczyłem od przyjaciela. Były dwa mocne, tweedowe Twiny, jeden ‚blackface’ i jeden ‚blackface’ Vibroverb oraz pełny stack Marshall 1966 Super PA. Miałem jeszcze dwa modele Jubilee, jeden brązowy Deluxe i brązowy pogłos Fendera.
Jak wybierałeś pomiędzy wzmacniaczami Dumble, Fenderami i Marshallami przy nagrywaniu poszczególnych tracków?
Rzeczy w stylu shuffle to zawsze Twin o dużej mocy, bardziej ‚bagienne’ numery jak Trouble Town i Livin’ On The Moon to brązowy Deluxe - bardzo solidny wzmacniacz do podkładów, każdy powinien mieć ten model w swojej kolekcji. Kosztuje mniej niż tweed, ale wystarczy postawić mikrofon z przodu i od razu wszystko się zgadza. Więc jest tu cała kombinacja sprzętowa - w Oh Beautiful jest na przykład POG i EV: taki mocny i zwarty dół jest zasługą głośników EV. Ostatnio na występach w Donington [Download] przekonałem się, że POG nie współpracuje dobrze z Celestionami. EV były bardzo istotne dla uzyskania tego brzmienia. Podłączyłem je do dwóch Marshalli, lub z jednym Jubilee i dwoma Dumble, co daje dużo szersze brzmienie, które bardzo mi odpowiada. Pożyczyłem combo Bluesbreaker z 1966 - model z szerokim panelem, którego używałem razem z zewnętrznym reverbem w Never Give All Your Heart.
Twoje brzmienie solowe jest bardzo tłuste i ma znakomity sustain. Czy używasz pedału kompresji dla uzyskania takiego sustainu?
Jeśli kiedykolwiek użyłbym kompresora, byłoby to przy czymś w stylu nagrań Beth Hart, kiedy potrzebujesz naprawdę czystego brzmienia Tele - taki prawdziwy sound Jamesa Burtona. W studio odpowiednio wyciąga to gitarę do przodu. Nie wierzę w zewnętrzną kompresję przy barwie overdrive, ponieważ wzmacniacz powinien mieć własną, naturalną kompresję. Wiele razy nie zgadzam się z ustawieniami niektórych gitarzystów w ich pedalboardach: kończą często używając pięknych, starych wzmacniaczy jako tylko końcówek mocy. Ponieważ cały ich przester pochodzi z tych kostek i jeśli potrzebują go zmiękczyć, dodają jeszcze kompresor. Jak im nie pasuje brzmienie overdrive mówią: "Ok, sprawdźmy kolejny pedał, o którym internetowe forum mówi, że trzeba go mieć," lub, "Cóż, ten efekt nie brzmi, jest kiepski..." Ale wszystko co muszą zrobić, to tylko wypiąć się i wpiąć do tych wzmacniaczy. Każdy dynamiczny dźwięk, którego szukasz jest tutaj, naturalnie. Jeśli wiesz, jak ustawić dobrze głośność. Spotkałem wielu gitarzystów, którzy próbowali mój sprzęt i dziwili się, że stosuję takie proste rozwiązania. Niezależnie czy grasz koncert wymagający 5-watowego wzmacniacza lub 50-watowego, czy 500 W lampowej mocy, wszystko musi mieć swoje proporcje, gdzie masz wystarczający headroom przy skręceniu gałki oraz soczystą kompresję po zwiększeniu gainu, która brzmi znacznie lepiej niż kompresor z pedalboardu. Więc do niektórych rzeczy kompresja się przydaje, ale w większości przy czystych barwach.
A co z gitarami - ile ich zabrałeś do studia?
Nie tak wiele jak zazwyczaj. Wziąłem po prostu to, co wiedziałem, że się sprawdzi: parę Telecasterów - model ’52 i ’53 Tele - Strata ’56, Strata ’63 i Strata ’65. Normalnie na nich nie gram, kupiłem je w Vegas [gdzie nagrywany był album] i zabrałem później do domu. Do studia wziąłem też Gibsona ’58 Goldtop z Bigsby, dwa modele ’59 oraz ‚dot-neck’ 335, i kolejny z ‚64, ES-350 ’57, ’57 Special i dwugryfowy EDS-1275 ’58. Jeśli chodzi o akustyki - miałem jakieś sześć czy siedem gitar... kilka Martinów, mój Grammer Johnny Cash i 12-strunówka.
Jakich opinii spodziewasz się o twoim pierwszym, pełnym albumie z autorskimi kompozycjami?
Zawsze kiedy piszę utwory na nową płytę ciężko jest mi przewidywać przyszłość lub oglądać się wstecz. Z braku lepszego określenia, po prostu czasem czuję, że wszystko co robię to takie wykrawanie albumu w tym stylu, powiedziałbym blues fusion i łączenie tego w całość. I niektórzy wybierają swoje ulubione utwory i odrzucają te, które im się nie podobają - dlatego każdy ma iPada lub iPoda, ale mam nadzieję, że przesłuchają ten album i będą później do niego wracać. To największy komplement: kiedy chcesz słuchać tego znowu i znowu. Jeśli posłuchasz tylko jeden raz i koniec, nigdy nie odkryjesz czegoś więcej w tej muzyce.