Jeden z najbardziej niesamowitych - dosłownie i w przenośni - polskich debiutów dekady w kręgach muzyki niezależnej? Być może tak egzaltowane i lekko wytarte już stwierdzenie nie zachęca, ale w przypadku The White Kites i ich pierwszego albumu "Missing" ciężko mówić inaczej.
Grupa powstała w roku 2012, a już serwuje słuchaczom płytę z gatunku nieprzeciętnie dojrzałych, stylowych, a przy tym niezwykłych gatunkowo, bo odnoszących się wprawdzie do psychodelicznego rocka lat sześćdziesiątych, ale zaserwowanych tak przyjaźnie dla odbiorcy, że
The White Kites zaproszono do ogólnopolskiej telewizji. Zagrali już kilka koncertów w Anglii, gdzie przyjęto ich bardzo ciepło. Teraz czas na Polskę. O zespole, jego nagłym pojawieniu się na scenie, muzycznych inspiracjach i stylistycznych nawiązaniach rozmawiałem z
Kubą Lenarczykiem.
Dość żywo interesuję się progresywnym półświatkiem w Polsce, tymczasem wyście pojawili się tak niespodziewanie. Nie jesteście przecież zespołem, który wyrósł spod ziemi, ot tak, przybył znikąd i zaserwował tak interesujący materiał. Opowiedz o korzeniach The White Kites.
Dziękujemy za komplement, już lubimy redaktora, zaraz przygotujemy płytę z dedykacją. Nie wiem, czy warto opowiadać, jak zespół się sformował, bo to długa saga. W zasadzie żaden z nas, a gramy w septecie, nie funkcjonował wcześniej w kręgach muzyki stricte rockowej, więc nasze nazwiska nic nikomu raczej nie powiedzą. Działaliśmy wcześniej na niwie rozmaitych gatunków, a w The White Kites połączyła nas fascynacja muzyką z końca lat sześćdziesiątych.
Słychać tę rozmaitość gatunkową, bo instrumentarium macie nieliche. Prócz podstawowego, dla każdej grupy rockowej, zestawu podgrywają u was flety, klarnety czy ukulele. Gitary, perkusja i klawisze to dla Was zbyt mały wachlarz środków wyrazu?
Piosenki, które napisaliśmy na album
"Missing" wręcz domagały się kunsztownej aranżacji. Mogliśmy też skorzystać z uprzejmości kilku świetnych muzyków, którzy zgodzili się wesprzeć nas przy okazji nagrań na płytę. Praca w studio otworzyła również możliwości eksperymentów, niemożliwych do zrealizowania na koncertach. Właściwie zespół ma dwie twarze - koncertową i studyjną. Na koncertach odkrywamy drugą, bardziej rockową naturę. Można powiedzieć, że na płycie oblicze zespołu jest bardziej popowe, na koncertach zaś wyraźniej idzie to w stronę cyrku teatralno-rockowego.
Jesteście młodą grupą, do tego grającą niezwykle mało popularne dźwięki (powiedźmy, że niezależne), a już zdążyliście zanotować występ w TVN, co jest jakby przełamaniem pewnego stereotypu, że zespołów progresywnych czy psychodelicznych telewizja nie gra. Jakim cudem się tam znaleźliście?
TVN chyba do końca nie wiedział, co gramy. Ale strasznie im się spodobało. Gdy wychodziliśmy ze studia pytali, kiedy znów wpadniemy, i czy nie znamy jakichś kapel black-metalowych albo grindcore, bo chcą otworzyć się na nowych widzów (smutny, zrezygnowany śmiech).
No właśnie, czujecie się bardziej progresywni, bardziej psychodeliczni czy może jeszcze coś innego? Bliższy wam jest Pink Floyd Barretta czy Genesis Gabriela?
Oj, to słuchacze muszą nam powiedzieć, gdzie się lokujemy. Tworząc naprawdę nie myśli się o takich rzeczach. Wyznaczyliśmy sobie dosyć szerokie ramy, staramy się nie ograniczać. Ale tak jak wcześniej mówiłem - obstawiam, że studyjnie jesteśmy bliżej Floydów z Barrettem, a na koncertach Genesis z czasów Gabriela.
Album "Missing" swoją premierę sklepową miał w czerwcu, jednak był dostępny już wcześniej. Jak to było?
Po prostu tak wyszło. Płyta była wydana przez niezależną wytwórnię Deep Field Records i na początku nie miała regularnej dystrybucji poza profilem na bandcamp.com. Odezwał się do nas Sonic Records, który jest polskim oddziałem Beggars Group i dzięki temu aktualnie płytę można nabyć w sklepach. Poza tym jest dostępna na serwisach streamingowych oraz iTunes.
Jesteście zadowoleni z odbioru płyty przez słuchaczy i krytykę?
Jak najbardziej! Wiem, że jesteśmy traktowani ulgowo jako debiutanci, ale entuzjazm, z jakim płyta została przyjęta bardzo nas zaskoczył. Dosyć ciekawe są reakcje młodszych słuchaczy, którzy często nie zetknęli się z klasyką art rocka i zestawiają nas ze współczesnymi zespołami, o których istnieniu nie mamy kompletnie pojęcia.
Gdy po raz pierwszy z moich głośników popłynęła muzyka z "Missing" pomyślałem, że to w sumie nic nowego. Dopiero później przypomniałem sobie, że mamy rok 2014. Inspirujecie się starociami?
Oczywiście, ale też słuchamy przeróżnych rzeczy i właściwie nie wiemy, co przenika do naszego stylu. Etykiety bardzo przeszkadzają w tworzeniu i w odbiorze muzyki. Zawsze są artyści, którzy przekraczają granice. Jeśli zwracasz uwagę na gatunek, do którego są przypisani zamiast po prostu posłuchać, możesz ich łatwo przeoczyć.
Gatunkowość to oczywiście próba pewnej schematyzacji muzyki, w celu jej opisania. Ale w przypadku The White Kites myślę, że sporym niedopatrzeniem jest mówienie, że brzmicie jak psychodelia lat siedemdziesiątych, albo twierdzenie, że jesteście retro, z tego względu, że muzyka jakiej jesteście reprezentantami istnieje trochę poza czasem, również poza gatunkami - nie starzeje się w naturalny sposób. Jesteście bajkowi, trzymacie się z dala od rzeczywistości - nie można więc was oceniać przez pryzmat czasu. Skąd wasze zainteresowanie tą mało pragmatyczną formą sztuki?
Tworzymy muzykę, której sami chcielibyśmy słuchać. Podstawa to dobra opowieść zespolona z muzyką. Myślę, że pod tym względem nie wiele się zmienia. Kiedyś byli Beatlesi, dziś jest James Blake, albo Adele. Jeśli muzyka jest szczera, nie ma znaczenia, w jakim entourageu jest podana.
Czy teksty, te opowieści o których wspomniałeś, w jakimś stopniu odpowiadają temu, co prezentujecie na scenie podczas koncertów? Słyszałem, że dzieją się tam rzeczy z lekka... dziwaczne.
Nie wydawało mi się, że robimy dziwaczne rzeczy na koncertach. Sean biega w kostiumie kościotrupa z koroną na głowie, reszta jest poprzebierana za piratów, Kuba demoluje zestaw perkusyjny. Normalny, rockowy koncert.
No tak, sztampa jak się patrzy. W Polsce co drugi band robi takie rzeczy (śmiech). Braliście już udział w zagranicznych koncertowych eskapadach. Jak was poza naszym krajem odebrano?
Graliśmy trasę w Anglii, gdzie muzyka którą uprawiamy ma wielką tradycję, więc mieliśmy tremę, zwłaszcza, że wystąpiliśmy między innymi w legendarnym The Cavern Club. Na szczęście publiczność wszędzie była bardzo bezpośrednia i kontaktowa, więc grało się cudownie.
A polska publiczność dopisuje?
Nie graliśmy zbyt wielu koncertów w Polsce, mamy nadzieję nadrobić te zaległości jesienią. Ale na pewno chcielibyśmy podziękować naszym fanom, którzy śledzą i wspierają nasze działania i promują naszą muzykę. Podobnie dużo zawdzięczamy niezależnym mediom, fanzinom, serwisom internetowym, które powodują, że powoli, na ile to możliwe poza mainstreamem, wydeptujemy sobie ścieżki do nowych słuchaczy.
Polska to swego rodzaju zagłębia grup progresywnych/artowych, wybacz, że wciąż próbuję was tak zaszufladkować (śmiech), na pęczki powstaje zespołów z olbrzymimi umiejętnościami i fantastycznymi pomysłami, ale w pewnym momencie, niejako w odpowiedzi na ciszę ze strony publiczności oraz brak zainteresowania wytwórni oraz mediów, dość szybko zawieszają działalność. Jak z perspektywy młodej grupy oceniacie nasz rynek muzyki niezależnej? Dał już wam w kość?
Prawdę mówiąc, nie czujemy się częścią jakiejś większej sceny, ruchu muzycznego. Scena progresywna jest zdominowana przez zespoły, które są na antypodach tego, co robimy. Ale problem, o którym mówisz jest szerszy i dotyczy całej sceny niezależnej. Na razie dostajemy w kość jako fani, rzeczywiście brak perspektyw zmiótł ze sceny kilka świetnie zapowiadających się zespołów, którym kibicowaliśmy.
Nie tylko wyście kibicowali, ale i wam się kibicuje, bo "Missing" zostało przyjęte wręcz entuzjastycznie przez środowisko. Myśleliście już nad tym co dalej? Pomysły na nowy krążek już kotłują się w głowie? Nie boicie się nieco, że po takim a nie innym charakterze "Missing" zostaniecie uwięzieni w szufladce stylistyki, bardzo przecież charakterystycznej?
Właśnie piszemy nowy materiał, który będzie się znacznie różnił od tego, co zaprezentowaliśmy na "Missing". Ale mam też poczucie, że fani nie poczują się zdradzeni, po prostu zabierzmy ich w kolejną podróż.
Oby! A na dzień dzisiejszy czego możemy się spodziewać po The White Kites i co The White Kites ma do zaoferowania słuchaczom?
Zapraszamy na nasze profile na FB oraz
www.thewhitekites.bandcamp.com, gdzie można posłuchać i ściągnąć nasze utwory. Polecamy zwłaszcza zakładkę "merch". Jesienią chcemy zagrać kilka koncertów w Polsce, śledźcie więc nasz fanpage. Do zobaczenia i do usłyszenia!
Grzegorz Bryk