Hm... Wydaje mi się, że jedno podejście może być łatwiejsze do zrozumienia od drugiego w ujęciu teoretycznym, ale dla mnie muzyka nie ma znaczenia w ujęciu teoretycznym. Dla mnie muzyka to swoisty język, którego nauczyłem się gdy byłem bardzo młody, więc cokolwiek może teoria powiedzieć na temat tego co gram i jak gram, dla mnie to tylko kwestia jak coś brzmi. Idąc dalej, podejście "derivative" nie mówi Ci nic o tym, jak coś brzmi, tylko skąd pochodzi. Wydaje mi się zatem, że powinno się traktować każdą skalę jako unikalny zestaw dźwięków i interwałów, z własnym charakterem i kolorytem. Jedyne co mnie teraz martwi, to generacje młodych gitarzystów, którzy uczą się całej tej teorii, gdyż uważają, że uczyni ich ona lepszymi gitarzystami. To trochę jak uczenie się alfabetu bardzo, bardzo szybko w nadziei, że staniesz się pisarzem. Dobrze jest znać wszystkie litery alfabetu, ale ważne jest także, aby wiedzieć po co się uczysz teorii i zawsze wiedzieć jak ona brzmi, nie jak się nazywa. W innym wypadku, kiedy będziesz chciał użyć tej teorii zawsze pojawi się dodatkowa faza związana z przełożeniem teorii na praktykę. Idealną sytuacją jest więc, kiedy grając muzykę nie zastanawiasz się nad niczym, tylko grasz to co czujesz. To trochę jak z pasywnym i aktywnym używaniem języka. Pasywne używanie oznacza, że rozumiesz słowa, które są spisane, rozumiesz je, ale nie używasz ich w konwersacji, zaś aktywny zasób słownictwa to te słowa, których swobodnie używasz na okrągło podczas rozmowy. Tak więc, jeśli ktoś zaczyna uczyć się skal, zaczyna rozumieć je pasywnie, jest ich świadomy, wie jak działają, ale nie używa ich jeszcze poprzez instynkt. Kluczowe jest więc, aby z czasem, zamiast dokładać kolejną wiedzę pasywną, użyć całego zasobu swojej wiedzy pasywnej i zacząć przekształcać ją w aktywną, tak aby zacząć ją stosować szybciej, niż pomyślisz o tym, aby ją zastosować... Czy to ma sens?