Artur Grassmann (Squash Bowels)
Wywiady
2014-01-23
Minęło prawie 20 lat, od kiedy białostocki Squash Bowels zaczął praktykować grindcore’ową profesję. Co lepsze, robi to nadal i nic nie wskazuje na to, że miałoby być inaczej.
Kilka miesięcy temu mieliśmy okazję nacieszyć się najnowszym materiałem grupy zatytułowanym "Grindcoholism", potwierdzającym dobrą passę Squash Bowels oraz nieprzerwaną chęć do tworzenia i masakrowania umysłu słuchaczy falą brutalnego hałasu. Na temat najnowszego dokonania zespołu oraz o tym, jak przebiegała wieloletnia ewolucja muzyki SB, opowiedział wokalista i basista Artur Grassmann.
Adam Piętak
Artur, to już prawie 20 lat istnienia Squash Bowels. Przez ten czas bez wątpienia staliście się jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek polskiej sceny grindcore’owej. Jak, przez pryzmat tylu lat tworzenia pod szyldem Squash Bowels, oceniasz ewolucję zespołu? Co się najbardziej zmieniło w twoim nastawieniu do grania?
Tak... Już dwadzieścia lat hałasu (śmiech). Jak na tyle lat młócki to nie czuję się jeszcze spełniony, dlatego słychać i będzie to na pewno widoczne z płyty na płytę. Jesteśmy już starszymi ludźmi, którzy bardzo obiektywnie patrzą na scenę, nie staramy się na pewno trzymać w ryzach standardowego grindu, dorzucamy i wklejamy też dziś inne elementy lub rozwiązania muzyczne. Będziemy to robić i jak słychać po ostatniej "Grindcoholism" nawet zaczęliśmy. Słuchamy na co dzień tyle przeróżnej muzyki, że nie wiem czy już na grind mamy miejsce w głowach. Oczywiście, że nie chcemy się tak odcinać od naszego rodzimego kierunku, staramy się tylko połączyć scenę, pokazać, że nie są nam obce inne klimaty muzyczne i lubimy wszystko, do czego nam nóżka tupie. Jest tyle interesującej muzy dookoła, że naprawdę warto się zainteresować, poszukać i ostatecznie "zmielić" wszystko razem...
Minęły lata, a grupa wciąż jest w świetnej kondycji. Co najbardziej inspiruje cię do tworzenia? Skąd czerpiesz pomysły, by SB ciągle prężnie się rozwijał?
Tak jak już mówiłem, słucham wszystkiego i nawet nie wiem ile jeszcze mogę znaleźć przeróżnej muzy. Z upływem latami i postępem muzyka rozwija się i prze z ogromną prędkością na rynki. Dziś mamy wiele możliwości jak FB, Myspace itd... wystarczy tylko odrobina czasu i zawsze można coś fajnego wygrzebać. Doszło do tego, przyznam to ze wstydem, że można odświeżyć starocie i nawet zawiesić ucho na czymś, co kiedyś było nie do ogarnięcia. Mając 20 lat nie dopuszczałem do siebie istnienia muzyki poważnej, jazzu, folku itp, a przecież bez takich gatunków nie istniały by dziś takie kierunki jak black, death, doom czy inne. Przyznaję się, że byłem mały i gówno wiedziałem o muzyce. Do tworzenia w SB inspiruje mnie wiele, chyba nawet bardziej życie i miks przeróżnej muzy i doznań z nią związanych. Zapisując riffy nie zastanawiam się dziś nad tym w jakim stylu to zagramy, czy będzie szybko czy wolno. Ma kopać i, w połączeniu z naszym brzmieniem, miażdżyć.
"Grindcoholism" to świetny krążek, szybki, spójny, dobrze brzmiący i, co najważniejsze, z pomysłem. Co was zainspirowało do stworzenia tego materiału? No i przede wszystkim, co według ciebie oznacza tytułowy "Grindcoholism"? Jesteście uzależnieni od grindcore’a? Jak to stwierdzenie przekłada się na rzeczywistość?
W sumie nie zastanawiamy się wcześniej nad muzyką, czy riffami. Rozmawiamy dużo o tym, jaki ma być nowy album, jaka ma być produkcja, szereg rzeczy robimy celowo, ale nie muzykę - ona powstaje z biegu, z głowy, z ręki. Grindcoholism to swoista kontynuacja poprzedniego tytułu, w prostych słowach - od choroby, którą można rozsiać, do uzależnienia dla pasji i szybkości, miażdżących brzmień, walcowatych zwolnień i chorych wokali.
"Grindcoholism" to chyba najbardziej dojrzały, ale i świeży materiał grupy. Więcej w tym klasycznego grindcore’a niż goregrindowego plugastwa. Z podobną sytuacją spotkałem się już na "Grindvirus" z 2009. Co sprawiło, że tak radykalnie różnią się one od poprzednich materiałów?
"Grindvirus" nagrywaliśmy z dużo mniejszym budżetem, nie było za dużo czasu na emisję instrumentów. Staraliśmy się zrealizować to co powstało podczas prób i w samym studio - ponieważ nasz materiał powstaje w dużej części w studio - i nie mieliśmy za dużo czasu, żeby grzebać i wyciągać smaczki. Poza tym nagranie podobało nam się takie jakie jest, proste, ostre, trochę brudne i walące w pysk. Dopiero po wydaniu płyty rozmawialiśmy o tym czego nie powtórzymy na następnej i co zrobimy lepiej, co możemy z naszej strony poprawić. Wszystko robimy naturalnie, uwzględniając to co z nas wychodzi. Zdarzają się oczywiście drobne sprzeczki, nie da się bowiem wydobyć tego samego z trzech różnych głów, ale szukamy kompromisu i staramy się być zgodni. Może dlatego bliżej nam do core niż gore, istnieją też przypuszczenia, że zapakują nas do wspólnego worka z death-grind lub po następnej płycie tylko death (śmiech). Tak naprawdę, nie chciałbym, żeby nas gdziekolwiek "szufladkowano", chciałbym grać to co dziś czuję i lubię, to co jest we mnie i umysłach moich współtowarzyszy.
Najnowszy album, choć zachowany w klasycznej dla grindcore’a stylistyce, sprawia wrażenie pozbawionego barier i nie bojącego się eksperymentowania z innymi gatunkami. Co w twoim muzycznym świecie, prócz grindcore’a oczywiście, daje natchnienie tobie i Squash Bowels? Czego słuchasz szukając iskry inspiracji?
Ależ oczywiście!!! Bez ceregieli odpowiem, że po 20 latach muzycznej edukacji słuchamy dziś wszystkiego co znajdziemy, wygrzebiemy, odświeżymy i zostanie nam polecone. Z niecierpliwością czekam na nową muzę, wskazywaną mi też przez moich muzycznych "mentorów" - czytając to będą wiedzieli, że to o nich mowa - którzy dostarczają mi świeżych porcji doznań.
W naszej muzyce pojawiają się nowe elementy, których nigdy nie łączyliśmy razem. Staramy się to robić powoli, mniej agresywnie, delikatnie uświadamiać słuchaczy o naszych zamiarach. Tworząc dla SB nie szukam inspiracji. To raczej przychodzi automatycznie i wcale o tym nie wiem. Zawieszam się nad muzą i analizuję jej fragmenty, lubię słuchać płyt i odstawiam je na chwilę na bok dopiero rozumiejąc całość. Dziś nie zrażam się po pierwszym songu lub innym-dziwniejszym riffie, staram się dotrzeć do samego początku. Mam też już swoiste "zboczenie", ponieważ nie słucham muzyki od razu w całości, staram się wyłapać każdy instrument z osobna i dopiero wiedząc "co jest grane" mogę mówić, że słyszę już wszystko. Najbardziej lubię dolne, ciężkie partie basowe, które suną i, w połączeniu z idealnie brzmiącymi "kotłami", miażdżą kości i system.
W naszej muzyce pojawiają się nowe elementy, których nigdy nie łączyliśmy razem. Staramy się to robić powoli, mniej agresywnie, delikatnie uświadamiać słuchaczy o naszych zamiarach. Tworząc dla SB nie szukam inspiracji. To raczej przychodzi automatycznie i wcale o tym nie wiem. Zawieszam się nad muzą i analizuję jej fragmenty, lubię słuchać płyt i odstawiam je na chwilę na bok dopiero rozumiejąc całość. Dziś nie zrażam się po pierwszym songu lub innym-dziwniejszym riffie, staram się dotrzeć do samego początku. Mam też już swoiste "zboczenie", ponieważ nie słucham muzyki od razu w całości, staram się wyłapać każdy instrument z osobna i dopiero wiedząc "co jest grane" mogę mówić, że słyszę już wszystko. Najbardziej lubię dolne, ciężkie partie basowe, które suną i, w połączeniu z idealnie brzmiącymi "kotłami", miażdżą kości i system.
Czy jesteś zadowolony z efektu końcowego "Grindcoholism"? Czy o to Wam właśnie chodziło?
Po części tak, ale jak zwykle drążę temat i staram się doszukiwać lepszych rozwiązań i korzystając z doświadczenia dołożyć wszelkich starań, żeby kolejna płyta byłą jeszcze lepsza. Sama produkcja jest świetna, gitary brzmią potężnie, siedzą w szerokiej panoramie, bas jest dobrze złożony z całością, wokale - samokrytyka - siedzą, ale... na następnej dołożę więcej starań, żeby miały lepszego kopa. W dużej całości ta płyta brzmi jak powinna, możemy śmiało powiedzieć, że jesteśmy z niej zadowoleni.
Muzyka Squash Bowels, choć niestroniąca od tematyki gore, zawsze znajduje miejsce na wiele ciekawych form ekspresji lirycznej i muzycznej. Numerem, który momentalnie wzbudził uśmiech na mej twarzy to "La Mienta". Powiedz, czym tak naprawdę jest Squash Bowels dla ciebie i twojej potrzeby tworzenia? Bo jak dla mnie różnorodność tematyczna, jaką znajdziemy na "Grindcoholism", począwszy od tekstów z przymrużeniem oka, po budzące grozę wersy, jest elementem charakterystycznym zespołu. Bawicie się tą muzyką, czy traktujecie ją jak najbardziej poważnie? Czy może jedno i drugie?
I jedno i drugie. Na co dzień jesteśmy normalnymi facetami, raz śmiejemy się z tego co widzimy, raz rzucamy mięchem i mocno wyrażamy nasze niezadowolenie. To tak jak w życiu, nic na siłę, nie staramy się być sztuczni, nie zmienimy naszego otoczenia, czekamy tylko na to co jeszcze ma być. Sama tematyka gore już dawno się nam znudziła. To było dobrą inspiracją 20 lat temu. Dziś jesteśmy bardziej wrażliwi na hipokryzję, brutalne niszowe zachowania i żarty. Te ostatnie cenimy sobie bardzo, jesteśmy wesołą ekipą i uwielbiamy dobrą atmosferę, a banan na facjacie towarzyszy nam cały czas.
Przez Squash Bowels przewinęło się już wiele osób, jednak tyko ty zostałeś na swoim miejscu od samego początku. Jak udaje Ci się zachować porządek w tym wszystkim, aby nie naruszać pierwotnego stylu formacji?
No właśnie, nie udaje mi się to do końca ... i też dobrze! Jestem bardziej kompromisowy, niż to by się wydawało. Biorę pod uwagę różne uwagi i propozycję, nie zapominajmy, że dzisiejsze 2/3 składu do byli nadworni Damnable i oni też mają swoje doświadczenie i głowy na karku. Wytrwałem, bo kocham to co robię i myślę, że jeszcze długo będę to kontynuować. Bardzo bym chciał działać jeszcze przez wiele jeszcze z tą właśnie ekipą, bezstresowo i bez żadnej gwiazdorki. Wiele razy słyszałem już słowa zwątpienia, pojawiające się między nami pod wpływem emocji, sytuacji. Za każdym razem dochodzimy jednaki do wniosku, że tak naprawdę lubimy wyjść na scenę, grać próby i to jest najlepsze spędzanie wolnego czasu. Nie żyjemy z muzyki, więc zamiast zbierać znaczki wolimy granie i tak właśnie to traktujemy, jako swoiste hobby, typowy dla nas model - obok kilku innych wariantów - spędzania czasu.
Zmieniacie swoich wydawców jak rękawiczki. Czy to oznacza, że brakuje Wam stabilizacji? Co sprawiło, że w ostateczności wybraliście rodzime Selfmadegod Records?
Po ostatnich doświadczeniach z Willowtip doszliśmy do wniosku, że nie warto liczyć na puste obiecanki i mydlenie oczu. Podjęliśmy więc trudną, ale dorosłą decyzję i powróciliśmy do domowych pieleszy. Dosyć tułaczki, dosyć ściemy i orania dla kłamców. Znamy Karola z Selfmadegod już bardzo długo i cenimy jego wkład włożony w pracę dla sceny. Nie chcemy zarabiać na życie przez muzykę, ale nie chcemy też dokładać z własnej kieszeni. Myślę, że nasza współpraca będzie się układała pomyślnie dla obu stron i pozostaniemy już w tej wytwórni aż do końca.
Jaki wpływ na waszą twórczość miało Selfmadegod Records? Antigama także zdecydowała się wydawać pod tym szyldem. Co takiego przyciąga zespoły do wydawania właśnie tam?
Wydaje mi się, że uczciwe podejście Karola pracuje na jego wytwórnię. Czasy mamy bardzo ciężkie, coraz mniej ludzi kupuje wydania na nośnikach CD lub LP i jest naprawdę coraz gorzej. Karol umie dziś przedstawić sytuację w realiach i nie obiecuje nic, co by stanowiło problem. Dla nas jest to bardzo ważne i nawet najważniejsze - szczera rozmowa, zaangażowanie na miarę swoich możliwości, bez kłamstw i obiecanek. Zdrowe męskie podejście. Wpływ na naszą twórczość polega oczywiście na możliwościach jakimi dysponuje wytwórnia, czyli recenzje w dużych magazynach, dystrybucja na całym świecie i dzięki temu propozycje grania w różnych nowych miejscach.
A co słychać u chłopaków z Exit Wounds? Możemy kiedyś spodziewać się jakichś konkretów z ich strony?
Jesteś dobrze poinformowany. Bardzo lubiłem ten zespół, był to najbardziej oryginalny band fast-grind jaki słyszałem w naszym kraju. Specyficzna gra Wojtka i bardzo chore wokale Mirka w połączeniu z ich pomysłami dawały niezły rezultat. Lubiłem ich towarzystwo, nawet nie wiem do końca czemu się rozpadli. Nie wiem, nie byłem aż tak zaangażowany w ten zespół, żeby to wszystko zrozumieć, a szkoda. Raczej nie wierzę w powrót tej ekipy, choć było by to genialne.
Pewnie już wiele nasłuchałeś się narzekań dotyczących deficytu koncertów SB w Polsce. We wrześniu mieliśmy okazję zobaczyć was na dwóch imprezach z cyklu "Grind'em All Fest". Czy frekwencja dopisała? Co wpływa na tak rzadkie koncertowanie grupy w Polsce?
Ha! Moje ulubione pytanie. Bardzo byśmy chcieli, ale nie gramy i nie będziemy grać z prostych powodów - koszty naszego przyjazdu nie przekładają się na frekwencję publiczności. Są oczywiście takie miejsca w Polsce, gdzie możemy grać za każdym razem i przychodzi zawsze minimum wystarczające na pokrycie naszych kosztów, ale są też miejsca, gdzie organizatorzy nie mają kasy, żeby nam zwrócić za paliwo. Nie mamy wysokich honorariów, nie jest tajemnicą że gramy w Polsce za 800 - 1000 zł. Bardzo byśmy chcieli grać wszędzie i dużo, mieć zajebistą produkcję pokierowaną przez naszego akustyka, świetnie brzmiącą scenę i grzmiące przody, ale nie możemy płacić za to z własnej kieszeni, kiedy ludzie pasą dupska przed komputerem i p****lą o tym jak i co im się podoba na FB. Bilet na koncert kosztuje dziś od 10 do 20 zł, piwo w knajpie 7-8 zł. No właśnie, zamiast darmowego piwa wolę się przelecieć i zagrać próbę z kolegami niż męczyć się jeszcze w samochodzie 20 godzin, żeby dojechać na gig dla 5 osób i wrócić. Nie wiem sam, może przesadzam, ale taka jest chora rzeczywistość.
"Grindvirus", "Grindcoholism"… Co dalej? Jakie są plany na przyszłość Squash Bowels? Czy jest szansa na kolejny "Grind" w tytule?
Zamknęliśmy ten temat na ostatnim albumie. Teraz przejdziemy do następnego. Jaki będzie następny materiał? Nie zdradzę jeszcze. Nie jest to aż taka tajemnica, ale chcę w spokoju skończyć nowy materiał, zdradzę tylko, że będzie to mega szybki stuff.
Czego zatem mogę Ci życzyć, by Squash Bowels mogło nadal zaskakiwać słuchaczy?
Jak największej frekwencji na koncertach. Zespół aby istnieć musi grać, nie tylko festiwale, ale mniejsze i fajne koncerty w małych klubach, w waszych miastach i miasteczkach. Zapraszamy do rekreacji, czyli na spacer na koncert i z powrotem. My na tym wyrośliśmy i trzymamy się świetnie jak widać!
Adam Piętak