Czego potrzebuje człowiek, który od bez mała 30 lat zajmuje się nagrywaniem muzyki w kilku zespołach, malowaniem obrazów, pisaniem poezji, projektowaniem okładek, pisaniem książek i reżyserowaniem filmów? Otóż, jak się okazuje, czasu na kolejne wyzwania. Z Tomaszem Budzyńskiem, prawdziwym człowiekiem renesansu, rozmawialiśmy przy okazji premiery nowej płyty "Mor" zespołu Budzy i Trupia Czaszka.
Wiele talentów w jednej osobie. W której roli czuje się Pan najlepiej. Pisarza, muzyka czy malarza?
Tak naprawdę to jestem malarzem. Muzykiem zostałem trochę przez przypadek i dziwię się, że trwa to już prawie 30 lat (śmiech). Jako młody człowiek zawsze wyobrażałem sobie siebie jako malarza. W ten sposób wypowiadam się chyba w możliwie najgłębszy sposób.
Co w takim razie inspiruje Pana do pisania nowych tekstów piosenek czy malowania obrazów?
Tak do jednego jak i drugiego inspiruje mnie moje własne życie. Jednak jako malarz widzę świat obrazami. Moje teksty tak naprawdę są opisem plastycznych wizji. Ja słysząc muzykę widzę pejzaż. Jacaszek nazwał to co robię muzyką ilustracyjną i muszę mu przyznać wiele racji.
Są w takim razie jakieś tematy przewodnie, które pojawiają się w Pana twórczości?
Tak naprawdę to interesuję się głównie miłością i śmiercią.
To dość ciekawe połączenie.
Moim zdaniem miłość jest najważniejszą rzeczą w naszym życiu. Jeżeli człowiek czegoś pragnie to na pewno bycia kochanym i możliwości odwzajemniania tego uczucia. To jest największa siła, która napędza ludzkie życie. Te wszystkie młodzieńcze, romantyczne afekty aż po miłość, która jest mocniejsza niż śmierć. Tam gdzie pojawia się śmierć, pojawia się eschatologia i pytania o sens życia. Czy jest Bóg? Po co żyję? Dlaczego cierpienie, skąd zło? To mnie interesuje w najwyższym stopniu i refleksja nad tym bardzo mi w życiu pomaga. Człowiek tym różni się od małpy, że stać go na te egzystencjalne pytania. Polityka mnie w ogóle nie interesuje i nie uprawiam publicystyki. Na to szkoda mi czasu.
W 2011 roku pojawiła się Pana autobiografia "Soul Side Story" - przeczytamy coś jeszcze Pana pióra dłuższego niż tekst piosenki?
Powoli piszę nową książkę. Bedzie to powieść w stylu realizmu magicznego. Nie wiem kiedy skończę, bo niestety dzień jest dla mnie za krótki żebym mógł zrobić wszystko co bym chciał.
Z wielu sukcesów, które były Pana udziałem, który zapadł najbardziej w pamięć?
Nie zastanawiam się nad takimi sprawami. Nagrałem w życiu wiele płyt, namalowałem jeszcze więcej obrazów, nakręciłem film, napisałem książkę - cieszę się, że w ogóle mogę pracować i robić takie rzeczy. To jest wielkie szczęście dla mnie. Ja staram się nagrywać takie płyty i malować takie obrazy, abym nie musiał się ich później wstydzić. Dla mnie wszystkie moje płyty i obrazy są jak dzieci - nie jestem w stanie powiedzieć, które kocham najbardziej.
To może w takim razie wyszło spod Pana ręki kiedyś coś, z czego nie był Pan do końca zadowolony?
Jeśli chodzi o płyty to na pewno gdzieniegdzie poprawiłbym brzmienie. Nie sądzę jednak, żebym kiedykolwiek zmienił jakieś teksty, które napisałem. Niektóre płyty mogłyby być trochę lepiej nagrane i zmiksowane. Dotyczy to chociażby albumu "Der Prozess" Armii.
Jest jakiś Polski zespół, który przykuł ostatnio Pańską uwagę?
Nie jestem jakoś specjalnie na bieżąco, ale od jakiegoś czasu jestem fanem zespołu Lao Che. Bardzo lubię tez zespół The Soundrops.
Interesuje się Pan chociaż trochę współczesną popkulturą?
Mnie interesuje sztuka a nie popkultura. Więc zupełnie nie jestem zorientowany. Jest na tym świecie mnóstwo ciekawszych rzeczy.
Czy w tym natłoku zajęć doczekamy się kiedyś Pana kolejnego filmu?
Praca nad filmem "Podróż na wschód" była dla mnie nowym i niezwykle ekscytującym doświadczeniem. Film powstawał na stacjach kolejowych i w starej parowozowni w Wolsztynie. To są magiczne miejsca i jako miłośnik kolei czułem się tam wspaniale. Jestem bardzo zadowolony z tego co udało nam sie zrobić w tak krótkim czasie i dysponując bardzo niewielkim budżetem. Piszę właśnie scenariusz do kolejnego filmu pod tytułem "Golem". Mam nadzieję, że uda nam się go zrealizować. Planuję także ekranizację sztuki Samuela Becketta "Czekając na Godota" z aktorami z Teatru Mumio w rolach głównych.
Na którym z Pana projektów/zespołów skupia się Pan dzisiaj najbardziej?
Niedawno miała miejsce premiera najnowszej płyty Trupiej Czaszki i to właśnie ten projekt jest teraz w centrum moich zainteresowań. To chyba najostrzejsza płyta jaką nagrałem w całym swoim życiu i jestem z niej bardzo zadowolony. Najciekawsze jest to, że wcale nie miałem w planach tworzenia aż tak ostrej muzyki (śmiech). Ja mam 51 lat i planowałem grać jazz, a wyszła mi muzyka ekstremalna.
Skąd pomysł na zainicjowanie takiego zespołu jak 2Tm2,3?
To się wzięło z wewnętrznej potrzeby śpiewania psalmów. Okazało się, że w naszym środowisku jest wielu chrześcijan, którzy mają podobne pragnienia. Powstał swojego rodzaju artystyczny kolektyw, który już od 17 lat nagrywa płyty czerpiąc inspiracje z Biblii. Przez 2Tm2,3 przewinęło się wielu wybitnych muzyków. Granie z nimi to wielka przyjemność i zaszczyt. Bardzo lubię koncertować z tym zespołem, bo śpiewanie psalmów egzorcyzmuje moje życie. To mi jest bardzo na codzień potrzebne.
Płyta
"Mor" to drugi krążek wydany pod szyldem
Trupiej Czaszki. Czego możemy się spodziewać tym razem? Wiemy już, że jest ostra, ale czy ten jeden przymiotnik w tym wypadku wystarczy?
Pierwsza płyta powstała 10 lat temu i to był prosty punk rock, który idealnie nadawał się do interpretacji turpistycznej poezji osiemnastowiecznego jezuity, księdza Józefa Baki. Ten pomysł podsunął mi poeta Krzysztof Koehler. Wyszła z tego niesamowita i piorunująca mieszanka, z której jestem bardzo zadowolony, bo taka adaptacja generalnie nie mieści się w głowie i jesteśmy niejako pionierami w tym względzie. Na nowej płycie śpiewam własne teksty a muzyka jest jeszcze mocniejsza. Jest to w jakimś sensie kontynuacja mojej solowej płyty "Osobliwości".
Czym zatem jest nasz tytułowy Mor?
Mor przywołuje mnóstwo dość nieprzyjemnych skojarzeń. Jest słowem staropolskim oznaczającym zarazę. Generalnie ciągnie ze sobą śmierć i zniszczenie. Na tej płycie jest bardzo dużo różnego rodzaju neologizmów, którymi posługuję się z pełną premedytacją. To jest nowość dla mnie, bo do tej pory nigdy nie używałem neologizmów na tak dużą skalę. Przypomina mi to trochę eksperymenty literackie Białoszewskiego czy Jamesa Joyce w książce "Finnegans Wake". Wymyślone przeze mnie słowa posiadają olbrzymią ekspresję, bo chodziło mi o wykorzystanie pierwotnej siły języka. W połączeniu z bardzo brutalną i agresywną muzyką daje wprost niesamowity efekt.
Skąd pomysł na taką okładkę? Uśmiechnięta dziewczyna na leżaku ma się nijak do takiej muzyki.
Już samo surrealistyczne zestawienie uśmiechniętej pin-up girl z nazwą zespołu i tytułem płyty budzi niepokój. I o to mi chodziło.
Czy Trupia Czaszka nie jest trochę jak poligon testowy dla rzeczy, na które nie może sobie Pan pozwolić chociażby w Armii?
Ja tak nie myślę o muzyce. To jest po prostu projekt artystyczny, w którym mogę się wypowiedzieć. To nie jest tak, że gdzieś tam mogę sobie na coś pozwolić czy nie. Ja nie mam ochoty zamykać się w ciasnych ramach jakiejś stylistyki. Granie muzyki rockowej mnie nudzi. Widać to doskonale właśnie w zespole Armia. Nasza ostatnia płyta "Freak" zawiera muzykę zupełnie odmienną niż na poprzednim albumie. Mnie interesuje teraz granie muzyki improwizowanej i w tę stronę zamierzam iść z zespołem Armia. Nie chcę tkwić w jakiejś wygodnej szufladce. Sztuka jest czymś niezwykle ciekawym, dlatego nagrywam bardzo różne rzeczy.
Jak będzie zatem wyglądać promocja tego krążka. Zobaczymy Pana na jakiejś trasie koncertowej?
Mam nadzieję, że zagramy kilka koncertów. Osobiście wyobrażam sobie nasze występy jako widowiska parateatralne, a nie koncerty zespołu rockowego. To ma być multimedialna turpistyczna opera. Do tego potrzebne są odpowiednie warunki, dlatego chętnie grałbym koncerty w teatrach. Nie widzę naszej muzyki w klubach z barem piwnym.
rozmawiał Michał Lis