Servants of Silence to post-rockowa formacja z Puław, która zadebiutowała bardzo pozytywnie przyjętym krążkiem "Two Billion Seconds".
Z rozmowy z gitarzystami, Maćkiem Hampelem oraz Wojtkiem Raunerem, dowiadujemy się m.in. o tym, że są rozpoznawani nie tylko w kraju i nie zamierzają poprzestać na debiucie.
Niedawno zakończyliście swoją pierwszą trasę koncertową. Jak wrażenia? Czy spełniła Wasze oczekiwania?
Mogę śmiało powiedzieć, że nawet je przerosła. Chcielibyśmy serdecznie podziękować wszystkim, którzy byli na naszych koncertach i mieli swój wkład w organizację całego przedsięwzięcia. Nie spodziewaliśmy się takiego zainteresowania naszą płytą. Moim zdaniem ta trasa koncertowa była jednym z najważniejszych etapów w rozwoju naszego zespołu.
Zanim zaczęliście "służyć ciszy", graliście muzykę progresywną.
Tak, to prawda. Byliśmy wtedy sporo młodsi, bardzo energicznie nastawieni do faktu, że udało nam się stworzyć zespół, w którym możemy grać i tworzyć co nam się tylko podoba. W tamtym czasie w naszym towarzystwie była moda na słuchanie zespołów progresywno metalowych. Graliśmy między innymi utwory Dream Theater, czy Johna 5.
W takim razie dlaczego doszło do transformacji brzmienia na post-rockowe?
W momencie, w którym trafiłem do zespołu zaczęliśmy podświadomie grać coraz bardziej post-rockowe kawałki. Ta transformacja była zupełnie płynna. Nikt z nas tak naprawdę nie zastanawiał się nad jakąś zmianą, to wyszło samo z siebie, a właściwie z naszych pomysłów i instrumentów.
Mogę dodać, że granie utworów trudnych technicznie trochę się wtedy wypaliło. To było dosyć ciekawe obserwując do jakiej zmiany doszło w niecały miesiąc.
U wielu zespołów pomysły na utwory przychodzą podczas wspólnych jam sessions. Jak jest w Waszym przypadku?
Dokładnie tak samo. Według mnie jam sessions to najlepszy sposób na uzyskanie nowych pomysłów, w których możemy przebierać, aby znaleźć te najlepsze. Oprócz tego, sprawia to nam wiele frajdy.
Rzadko ma miejsce sytuacja, gdzie ktoś z nas wymyśli coś w domu i dzieli się tym dopiero na próbie. Krótko mówiąc, bez wspólnego grania nie ma pomysłów, a co za tym idzie - nie ma nowych utworów.
Czy fakt, że nie mieszkacie w tym samym mieście, utrudnia Wam próby oraz pracę nad utworami?
Nie ukrywam, że jest to dla nas sporym utrudnieniem, ale mimo tego dajemy radę i staramy się spotykać najczęściej jak to możliwe.
Zdawaliśmy sobie sprawę, że stopniowo wszyscy będą musieli wyjechać do innych miast, by kontynuować edukację. Szczerze mówiąc niepokoiło mnie to, że próby mogą się ograniczyć do na przykład jednej na pół roku. Jednak obecna sytuacja bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie jesteśmy oddaleni od siebie przesadnie daleko, także z próbami w pełnym składzie nie ma problemu.
Przeważnie
"Two Billion Seconds" zbiera pozytywne recenzje w kraju. Jak jest za granicą? Do których krajów doszła już wieść o Waszym zespole?
Dostaliśmy kilka recenzji z Hiszpanii czy Niemiec. Dzięki Internetowi dotarliśmy do wielu słuchaczy, począwszy od Stanów Zjednoczonych, na Tajwanie skończywszy. Za każdym razem, kiedy widzę w sieci recenzję naszego albumu, jest to dla mnie rewelacyjne uczucie. Podobne uczucie mam kiedy wysyłam płytki za granicę.
Dlaczego zdecydowaliście się nagrać ponownie utwory z EPki na potrzeby longplaya?
Nagrywając EPkę, po głowach chodził nam już longplay. EPka miała być sprawdzianem tego, czy to, co jest na nagraniu, jest tym, o czym naprawdę myślimy. Wszystkie utwory z EPki, które pojawiły się na "Two Billion Seconds", zostały zremasterowane tak, aby pasowały do utworów z płyty. Począwszy od brzmienia instrumentów, a na zmianie formy kończąc.
Już przed wydaniem longplay’a graliśmy większość zawartego na nim materiału na koncertach. To wszystko zostało starannie zaplanowane tak, aby poszczególne utwory pasowały do siebie.
Wasz debiut wydaliście własnym sumptem. Dlaczego zdecydowaliście się na ten krok?
Myślę, że w naszej krwi płynie odrobina niezależności. Bardzo cenimy sobie ideę DIY i myślę, że naszym albumem pokazaliśmy, że wystarczy pomysł, czas, wsparcie fanów i odrobina poświęcenia, aby stworzyć coś swojego. Coś, o czym z dumą możemy powiedzieć, że zostało od początku do końca zrealizowane według naszego pomysłu.
Bardzo byłem zadowolony, że wszystko, co stworzyliśmy było wypracowane tylko przez nas. W ten sposób pokazaliśmy sobie, że daliśmy radę z wszelkimi wyzwaniami i przeciwnościami losu. Jest to niezwykle motywujące.
Czy muzyka, jaką tworzycie, jest taką, którą sami chcielibyście słuchać?
Do tej pory zasłuchuję się we wszystkich utworach z longplaya. Tak, jak powiedziałem wcześniej - dla mnie jest to, coś czym mogę się pochwalić i z satysfakcją tego słuchać.
Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której dzielę się czymkolwiek, co mi się nie podoba. Wersje robocze są starannie dopieszczane na próbach, by wszystkim nam się podobały. Świetnym przykładem jest utwór "Agustin’s Helicopter", przy którym pracowaliśmy długo ponad pół roku.
Czy macie już jakieś pomysły co do nowego krążka?
Coś tam się rodzi, ale jeśli chodzi o konkretny pomysł - tego nie mogę zdradzić.
Wszystko w swoim czasie się wyjaśni.
A plany co do dalszych form promocji "Two Billion Seconds"?
Niedawno udaliśmy się do Wilna, by zagrać na festiwalu Post-Cosmos. Póki co, musimy trochę odpocząć, skupić się na tworzeniu i mam nadzieję, że pojawimy się na wiosnę z nowymi pomysłami.
Podczas naszej trasy poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi oraz zwiedziliśmy kawał Polski. Na pewno zamierzamy to powtórzyć.
Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę sukcesów w podbijania świata Waszą muzyką!
Dzięki wielkie! Pozdrawiamy wszystkich fanów, czytelników magazynu "Gitarzysta" i całą jego ekipę.
Do zobaczenia na koncertach!
Wojciech Margula