Swallow The Sun - 04.12.2010 - Warszawa
Ledwie osiem miesięcy minęło od ostatniej wizyty Swallow the Sun w Polsce u boku Katatonia, a tu kapela ponownie wpadła do naszego grajdołka, tym razem jako headliner trasy.
Towarzystwo dobrała sobie (albo jej dobrano) całkiem interesujące, a przy okazji mocno geograficznie zróżnicowane. Finlandia, Islandia i Chile, a wszystko to w jeden sobotni wieczór w warszawskiej Progresji. Prawie jak w National Geographic.
Fajnie, że nad Wisłę docierają coraz to bardziej niszowe zespoły. Jeszcze parę lat temu nie przypuszczałbym, że uda mi się tu zobaczyć na żywo takie choćby Mar de Grises. Reprezentantom Ameryki Południowej, o urodzie zdradzającej indiańskich przodków przypadło w udziale zadanie rozgrzania publiczności. Z początku niezbyt licznej, bo kiedy zespół startował (punktualnie!), pod małą sceną, która tego wieczoru była areną głównych wydarzeń stało dokładnie 12 osób. Policzyłem. Szybko jednak liczba widzów zwiększyła się zauważalnie. Zresztą, jak na tego typu koncert i niesprzyjającą aurę, do klubu pofatygowało się całkiem sporo osób. Podopieczni Season of Mist nie są może na scenie szczególnie spektakularni, ale melancholijny doom w ich wykonaniu zdecydowanie nie nudzi. Trzeba jednak przyznać, że na żywo lepiej sprawdzają się ich starsze dokonania. Chilijczycy z płyty na płytę łagodnieją i widać to było również na opisywanym koncercie. Na szczęście, nie przeszkadzało to aż tak bardzo, jak na krążkach studyjnych, a zwłaszcza na ostatnim "Streams Inwards", gdzie zespół zapuścił się już w raczej niebezpieczne rejony. Juan Escobar bardzo dobrze radzi sobie z czystymi wokalizami, dysponuje jednak jeszcze lepszym growlingiem i to właśnie ten sposób śpiewania najlepiej komponuje się z muzą Mar de Grises.
Wydawać by się mogło, że Solstafir średnio pasuje do reszty składu, w końcu to zupełnie inna stylistyka. Okazało się jednak, że Islandczycy świetnie odnaleźli się w tym zestawie i zaoferowali coś zupełnie innego, całkiem świeżego. Wzrok przyciągał już sam wygląd muzyków. Basista z indiańskimi warkoczykami i melonikiem, wysoki na jakieś cztery metry wokalista, wystylizowany na miks cowboya i gwiazdy rocka oraz gitarzysta, który wyglądał, jakby właśnie ktoś oderwał go od zaganiania krów gdzieś w Teksasie. Jak to się ma do ich muzy, nie wiem, ale faktem jest, że Solstafir wypadł naprawdę dobrze. Trudno było rzecz jasna oczekiwać blackowego grania, charakterystycznego dla ich debiutu sprzed ośmiu lat; w końcu dwa ostatnie materiały ukazały zupełnie inne, nowe oblicze Solstafir. Panowie zaoferowali bardzo transowe, psychodeliczne dźwięki, bliższe choćby Pink Floyd niż ich metalowym korzeniom. Punktem kulminacyjnym koncertu był "Ritual of Fire" wykonany, mam wrażenie, w wersji dłuższej aniżeli studyjne 14 minut. Nie można nie wspomnieć o doskonale chodzącej gitarze basowej, która grała główną rolę w utrzymaniu specyficznego klimatu gigu. Było świetnie, z niewielkimi tylko zgrzytami wywołanymi histeryczno-fałszującą manierą wokalisty. No i przede wszystkim za krótko.
Swallow the Sun nie wywołuje we mnie większych emocji. Zawsze uważałem ich za przedstawiciela drugiej ligi death/doom metalu, mającego spore kłopoty z wyróżnieniem się w tłumie setek podobnych im kapel. Tego wieczoru ważniejsze były więc dla mnie supporty, czego nie można jednak powiedzieć o zdecydowanej większości zgromadzonej publiczności, która przyjęła Finów nadspodziewanie dobrze. Nie przypuszczałem, że zespół ten jest w Polsce aż tak lubiany. Jak na płytach, tak i na żywo brak mi tu iskry w graniu, odrobiny indywidualnego stylu. Utwory, niemal co do jednego, zbudowane według tego samego schematu zlewały się w jedną, nierozróżnialną całość. Niby wszystko było na swoim miejscu, a jednak czegoś brakowało. Tak czy owak, zakładam, że jestem raczej odosobniony w takich ocenach. Zadowolony z przyjęcia zespół zaserwował aż dwa bisy, które sprawiały wrażenie nieplanowanych.
Setlista Swallow the Sun:
These Woods Breathe Evil
Hold This Woe
Falling World
These Hours of Despair
Sleepless Swans
Out of this Gloomy Light
Plague of Butterflies
The Morning Never Came
New Moon
The Giant
Swallow
The Justice of Suffering
Descending Winters
Tekst: Szymon Kubicki
Zdjęcia: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka