Wardruna - 21.11.2019 - Warszawa
Wardruna czuje się w Polsce jak w domu i trudno się temu dziwić, ponieważ zespół przyjmowany jest u nas wyjątkowo gorąco, a kolejne koncerty wyprzedają się na pniu.
Tym razem Norwegowie odwiedzili Gdańsk i Warszawę, a na maj zapowiedzieli już dwa kolejne występy. Jeszcze kilka lat temu Wardruna koncertowała zdecydowanie rzadziej, a dziś Einar Selvik wyraźnie przyjmuje inną strategię, docierając ze swym show wszędzie tam, gdzie po prostu chcą go słuchać. Popyt jest spory i ani myśli zmaleć.
Aktualnie zespół promuje najnowszy album "Runaljod – Ragnarok" (nie liczę tu krążka "Skald", który tak naprawdę jest solowym dziełem Selvika), usłyszeliśmy więc większą część ostatniej odsłony trylogii Runaljod. Choć materiał ten bez dwóch zdań trzyma bardzo wysoki poziom, moim zdaniem jest nieco słabszy od dwóch poprzednich, a przede wszystkim mniej pierwotny i już nie tak tajemniczy. W pewnym stopniu odbiło się to również na treści koncertu, choćby wtedy, gdy zabrzmiały "Wunjo" czy "Raido".
Nie ukrywam, że zdecydowanie preferuję sceniczną prezentację "Runaljod - gap var Ginnunga" i "Runaljod - Yggdrasil", a połączone "Heimta Thurs" i niepokojące "Thurs" podbite białym światłem stroboskopowym to jeden z najlepszych punktów koncertu. Mógłby nim być wspaniały "Algir - Stien klarnar", który dla mnie jest kwintesencją Wardruny, ale tego - wydawałoby się pewniaka - tym razem w setliście niestety zabrakło.
Wracając do świateł, jak zwykle doskonale współgrały one z warstwą muzyczną, dodatkowo podkreślając wyjątkowy klimat. Przez niemal cały set muzycy pozostawali w mroku, w mroku trwała również zahipnotyzowana publiczność, która – co warto podkreślić – sporadycznie, jak na dzisiejsze standardy, sięgała po telefony. Trzeba przyznać, że brak morza wyciągniętych rąk i jarzących się ekranów smartfonów bardzo poprawia odbiór koncertu. Spróbujcie tego sami.
Nieco ponad 90 minut koncertu, zwieńczonego dwoma bisami (wśród nich "Helvegen") upłynęło w mgnieniu oka. Wardruna gra we własnej lidze i nie ma na horyzoncie nikogo, kto mógłby ją zdetronizować. To był kolejny magiczny wieczór, a na tym nie koniec...
Zdjęcia: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka
Tekst: Szymon Kubicki