Heilung - 22.10.2019 - Warszawa
W warszawskim Palladium na wyprzedanym koncercie wystąpiła formacja Heilung.
Heilung nareszcie dotarł do Polski, a fakt, że zaplanowany w Palladium koncert wyprzedał się w mgnieniu oka dowodzi niezbicie, że zespół dorobił się już u nas sporej rzeszy fanów. Szybka kariera tego międzynarodowego kolektywu nikogo chyba nie dziwi. Nie ulega wątpliwości, że na muzykę w takim stylu jest dziś niemałe zapotrzebowanie. Sukces seriali typu Wikingowie albo przypadek Wardruny, która od kilku lat z powodzeniem podbija świat (i właśnie podpisała deal z gigantem Sony), pokazuje, że wciąż jest miejsce na koncepty i mniej lub bardziej folkowe dźwięki odwołujące się wprost do przedchrześcijańskiej spuścizny Europy. Padła nazwa Wardruna, zakładam jednak, że każdy kto miał do czynienia z muzyką Heilung przyzna, że nie ma między tymi zespołami zbyt wielu punktów wspólnych. Na żywo dzielące je różnice są jeszcze bardziej oczywiste.
Kiedy zobaczyłem Heilung na żywo po raz pierwszy, czyli na ubiegłorocznej edycji Hellfest (2018), zrobili na mnie (oraz na tłumie szczelnie wypełniającym festiwalowy namiot) spore i jak najbardziej pozytywne wrażenie. Choć efekt zaskoczenia mam już dawno za sobą i tym razem wiedziałem, czego oczekiwać, okazało się, że zespół rozwinął swój show. Muzyka wywołuje podobne emocje, jest totalnie pierwotna i plemienna, wręcz transowa, oparta na rytmie. Rytm, wybijany przez wszelkiego rodzaju instrumenty perkusyjne towarzyszy człowiekowi od zawsze i tu również odgrywa kluczową rolę. Heilung to atawizm. To dźwięki, których słuchacz nie analizuje, a poddaje się im instynktownie. Przekonałem się o tym, obserwując na koncercie małą, może trzyletnią dziewczynkę, trzymaną przez ojca „na barana”, która małymi rączkami, na tyle synchronicznie, na ile potrafiła, wybijała w powietrzu rytm nadawany przez bębniarza zespołu.
Jednocześnie Heilung wyraźnie dopracował sceniczną prezencję. Bez zmian pozostały stroje z epoki, tworzące klimat rekwizyty i różnorakie instrumenty, ale tym razem przez scenę przewinął się jeszcze większy tłum. Pojawiły się dwie nowe tańczące wokalistki, a także wojowniczka czy raczej tarczowniczka (hasło „shield-maiden” oddaje to najlepiej), a wraz z nimi nowe elementy osobliwego muzycznego teatru. Z czarnym szamanem i białą szamanką w rolach głównych.
Był to pierwszy koncert zespołu na tej trasie, ale perfekcyjnie dopracowane detale nakazują sądzić, że spędzono długie godziny na dopięciu całości na ostatni guzik. Celowo nie opisuję w szczegółach, jak to wszystko wyglądało; zdecydowanie lepiej przekonać się o tym samemu. W porównaniu z ubiegłorocznym koncertem nowością był również sam materiał - w międzyczasie zespół dorobił się bowiem drugiego albumu "Futha". Płyta kontynuuje obrany kierunek i styl, dzięki czemu show zachował koncepcyjną spójność. Heilung to niewątpliwie interesujące zjawisko na muzycznej scenie, a warszawski występ tylko w pełni to potwierdził. Sprawdźcie ich, jeżeli tylko będziecie mieć okazję.
Zdjęcia: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka
Tekst: Szymon Kubicki