Asymmetry Festival 2015 - 01-03.05.2015 - Wrocław
Po roku przerwy, wrocławski festiwal Asymmetry powrócił. Tym razem do klubu Firlej, z szóstą edycją imprezy.
Asymmetry od początku istnienia jest eksperymentalnym i trudnym do zdefiniowania festiwalem. Jak sama nazwa mówi, najlepiej obrazuje go określenie "asymetryczność", która w tym roku była najwyraźniejsza. Weźmy jako przykład post-metalowy monolit Russian Circles, czy japoński noise’owy duet Zeni Geva w zestawieniu z gotyckim country w wykonaniu King Dude, czy bajecznym, akustycznym setem Matta Elliotta. Tym razem, repertuar był w pełni zagraniczny. Oczywiście bardzo mnie to cieszyło, ale chętnie też bym zobaczył kilka polskich zespołów pasujących do atmosfery festu, np. Butterfly Trajectory, Belzebong, Ampacity, czy chociażby Spoiwo.
Dzień pierwszy (piątek 1.05.)
Pierwszy dzień, jak to często bywa na festiwalach, był leniwym preludium do wydarzeń w kolejnych dniach. Był też najlżejszy pod względem stylistycznym. Mimo mało gwiazdorskiego składu, działo się dużo, a nawet bardzo. W szczególności na Esben and the Witch, który wraz solistą o pseudonimie Fennesz, był najciekawszym zespołem dnia pierwszego. Nie można nie wspomnieć też o popowo-alternatywnym Fenster, których twórczość jest trochę bałaganiarska. Mają dużo pomysłów, które wypadałoby uporządkować i wyselekcjonować. To zespół różnorodny, którego rozwój warto śledzić, bo za jakiś czas może nas miło zaskoczyć.
Esben and the Witch to brytyjskie trio, które swą nazwę zaczerpnęło z duńskiej bajki o wiedźmach. Taki właśnie jest Esben. Bajkowy, tajemniczy, a momentami groźny. Nie ukrywam, że to na ich występ dnia pierwszego czekałem najbardziej i nie zawiodłem się. Wypracowali dwa dość kontrastujące ze sobą style. Potrafią w umiejętny sposób z jednej strony zgrabnie balansować między lekkimi melodiami a industrialnym, niekiedy psychodelicznym graniem. Najbardziej charyzmatycznym ogniwem zespołu jest wokalistka Rachel Davies, która śpiewając a cappella, mogła liczyć na absolutną ciszę na sali.
Dzień pierwszy należał do Fennesza, jednego z ważniejszych przedstawicieli muzyki elektronicznej. Austriak zaczarował nas i zahipnotyzował swoim różnorodnym setem. Przy pomocy laptopa, samplera i gitary tworzy wielowarstwowe pejzaże dźwiękowe. Bardzo bogate i pełne skrajnych emocji. W inspirującym rzesze muzyków charakterystycznym dla niego stylu, Fennesz łączy ambient z ciężkimi gitarowymi riffami i hukiem wydobywanym z samplera. Zdecydowanie jeden z lepszych koncertów festiwalu.
Dzień drugi (sobota 2.05.)
Sobota, mimo odwołanego koncertu Anaal Nathrakh była najcięższym dniem festiwalu, a zarazem najbardziej asymetrycznym. Dwa pierwsze zespoły, Lo-Pan oraz Black Pyramid miałem okazję zobaczyć tydzień wcześniej, na Desertfest w Berlinie. Pierwszy - stonerowy, dynamiczny, wzbogacony melodyjnymi wokalami. Black Pyramid to również stoner, jednak jeszcze cięższy, niż Lo-Pan i bardziej galopujący. Bardziej metalowe oblicze ich występu można było doświadczyć w utworach projektu wokalisty i basisty, The Scimitar.
Japoński duet Zeni Geva zaserwował nam trzęsienie ziemi. Na albumach zespół robi bardzo duże wrażenie i słychać wyraźnie, że scena jest dla nich przeznaczona. Na żywo mamy do czynienia z zagładą za sprawą matematycznych, precyzyjnych, i niebywale ciężkich riffów Kazuyuki Kishino oraz jego wokalu, który precyzyjniej można określić jako krzyk. Drugim, wcale nie mniej istotnym członkiem zespołu jest Tatsuya Yoshida, który poprzez potężne uderzenia w minimalistyczny zestaw perkusyjny, trzyma całość w ryzach i nie sieje wcale mniejszego zniszczenia od gitarzysty. Genialny występ zespołu-ciekawostki tegorocznej edycji Asymmetry.
Koncert King Dude był ukojeniem po Zeni Geva. Artysta w swojej muzyce łączy delikatność z darkfolkiem oraz hipnotyzującą głębią brzmienia charakterystyczną dla gothic country. King Dude, a właściwie Thomas Jefferson Cowgill to autentyczny artysta-songwriter. Na scenie on, jego gitara i sporadycznie klawisz. Spośród wykonawców tegorocznej edycji to właśnie Cowgill miał najlepszy kontakt z publicznością, opowiadając historie z podróży do Wrocławia i dowcipy, w międzyczasie popijając whisky, czy po występie grając mini-koncert przed klubem, nie szczędząc autografów, wspólnych zdjęć z fanami oraz pogawędek.
Dzień trzeci (niedziela 3.05.)
Niedziela była najbliższa brzmieniom Asymmetry. Punktualnie o godzinie 18, trzeci dzień rozpoczął młody, debiutujący post-rockowy Sleeping Bear. Mimo, że grają szablonowo i przewidywalnie, to w ich grze jest coś, dzięki czemu chce ich się słuchać. Mogli zagrać nieco dłużej, bowiem zainteresowanie ich koncertem było niemałe wśród dość tłumnie, jak na pierwszy koncert dnia zgromadzonej publiki. Helms Alee to damsko-męskie trio z Seattle, które łączy ciężki rock z odrobiną popu, co owocuje dość łatwo wpadającymi w ucho utworami. Każdy z członków zespołu pełni obowiązki wokalne. Większość setu obejmowały utwory z ostatniego albumu "Sleepwalking Sailors". Słucha się ich bardzo przyjemnie. Pewnie dlatego, że tak pomysłowych zespołów jest niewiele.
The Ocean tym razem zagrał nietypowy set, bez wokalu z racji tego, iż promują nowe wydawnictwo "Pelagial", które jest w pełni instrumentalne. Ich koncerty, podobnie jak twórczość są pełne głębi, rozmachu i patosu. Swoje występy wzbogacają materiałami filmowymi, obrazującymi podwodny świat oceanu. Na scenie czują się bardzo swobodnie, czerpią z tego radość i oddają energię, jaką daje im publiczność, a ta dopisała w wypełnionej po brzegi sali.
Z wypełnionej po brzegi sali, mogli cieszyć się również Amerykanie z Russian Circles, którzy byli najbardziej wyczekiwanym zespołem tegorocznej edycji Asymmetry. Post-metalowy monolit to bardzo często używane, ale nadzwyczajnie trafne określenie, charakteryzujące twórczość trio. Bez wątpienia zasłużyli na miano headlinera festiwalu. Repertuar był przekrojowy, bazujący na największych utworach formacji. Z albumu "Memorial", na wstępie wybrzmiał potężny "Deficit", natomiast na zakończenie - "Mladek" z "Empros". Nie mogło zabraknąć też wizytówki zespołu, czyli dwóch szlagierów ze "Station" w postaci "Harper Lewis" oraz "Station". Spokojnym akcentem było genialne wykonanie "1777". Setlista - marzenie, jednak nie ukrywam, że chętnie usłyszałbym coś spokojniejszego, na wyciszenie z debiutanckiego "Enter". Cóż, nie można mieć wszystkiego, zwłaszcza, że koncert był przykrótki, ale za to niesłychanie potężny i spójny.
W tym roku, mimo niezbyt gwiazdorskiego line-upu usłyszeliśmy bardzo dużo dobrych wykonawców na wysokim poziomie. W przypadku debiutantów, czy początkujących składów, mieliśmy do czynienia z mającymi potencjał zespołami. W obecnej sytuacji, czyli po rocznej przerwie, festiwal budzi się i trzyma bardzo dobrze. Organizatorzy zrobili co się dało. Dzięki sprawnej organizacji, charakterystycznej dla Asymmetry atmosferze, a przede wszystkim muzyce, miło spędziłem majowy weekend we Wrocławiu. Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku Asymmetry zaskoczy nas jeszcze bardziej, niż tym razem i powróci ze zdwojoną siłą. Trzymam kciuki!
Wojciech Margula