Decapitated - 29.01.2015 - Wrocław

Relacje
Decapitated - 29.01.2015 - Wrocław

Karawana sunąca pod kryptonimem "Blood Mantra Tour" dotarła do Wrocławia. Nie mogłem opuścić ich wizyty.

Nie wiem, jak to się stało, ale od dobrych sześciu miesięcy nie byłem na porządnym klubowym koncercie. Koleje losu sprawiły, że po rozgrzeszenie musiałem udać się dopiero 29 stycznia do klubu Alibi, w którym sztukę wystawiało Decapitated, wraz z towarzyszącymi kapelami: Thy Disease, The Sixpunder oraz Materią. Wystroiłem się więc jak na wesele, przyciąłem brodę i ruszyłem na drugi koniec Wrocławia.

Że mamy do czynienia z przednią imprezą, przekonałem się przed klubem. Aby wejść do środka, musiałem uważać, by nie podeptać kilku "denatów". Trudny proces przedzierania się poprzez zwłoki umiliły mi dźwięki dobiegające ze środka Alibi - to Thy Disease finiszowało efektowną kanonadą (niestety, nie zdążyłem zobaczyć całego ich koncertu, podobnie jak i The Sixpounder).

Załoga, która popełniła w zeszłym roku bardzo dobry album "Costumes Of Technocracy", jest już jak dobrze wyleżakowane piwo. Przeżarła się, ograła w bojach i gna przed siebie niczym sprawna maszynka do zabijania. Bez żadnego wazeliniarstwa stwierdzam, że obecny skład Thy Disease to najlepsza paczka w historii ekipy Yanuarego.

Chwilę po niej na scenę wyszła Materia. Przyznam szczerze, że nie miałem okazji widzieć tego zespołu na żywo po zmianie stylistyki. Czwórka ziomeczków w kaszkietach i zbyt dużych T-shirtach daje rade. Groove a'la Meshuggah, do tego core'owe wstawki - to świetnie buja na koncertach. Działałoby jeszcze lepiej, gdyby nie - umówmy się - niezbyt przychylne warunki akustyczne w klubie Alibi. Ta miejscówka dopiero kilka lat temu odkryła, że może być czymś więcej, niż bawialnią dla studentów i lokalem, w którym pot będą wylewały metalowe kapele podwórkowe. O ile klimat miejsca możesz zmienić w każdej chwili, o tyle jego architektury - nie za bardzo. W efekcie mimo sprawnej pracy akustyków brzmienie sprawiało wrażenie przyduszonego.

Gdy tylko Materia skończyła grać, wbiłem na backstage, by zbić piątkę z całą ekipą i pogadać z moim ziomkiem Irkiem, który od kilku lat okłada gary w Thy Disease. Pogadaliśmy o trasie, planach muzycznych i osobistych oraz… rzemieślniczym piwie (niech żyje rewolucja!) i dobrym winie.

Rozmowę przerwały pierwsze dźwięki "Exiled In Flesh", którym Decapitated otwarli wrocławski koncert. Bardzo mnie zdziwiło, że ich sound prezentował się tak dobrze, mimo wszelkich niedoróbek miejscówki. Powiem więcej - chyba jeszcze nigdy nie słyszałem tak selektywnego gigu kwartetu! Drugim zaskoczeniem był wygląd Vogga, który przemienił się z Dziada Borowego w poczciwą Kozę. Choć lubię wszystkie wcielenia brody, w obecnym Wackowi najbardziej do twarzy. Zresztą, gitarzysta i lider Decapitated, niezależnie od zarostu, sieje zniszczenie swoimi riffami. Na żywo potwierdza, że jak mało kto w tym kraju wie, co to jest groove. Koledzy Paweł Pasek i Michał Łysejko także nie wypadli sroce spod ogona i dzielnie dotrzymują kroku starszemu koledze.

Głównym punktem programu była oczywiście prezentacja nowych wałków z "Blood Mantra". Numer tytułowy buja równie mocno, co na płycie, solówka z "Nest" porywa za każdym razem, a "The Blasphemous Psalm to the Dummy God Creation" w dwie minuty wyciska wszystkie soki z słuchacza. Jednak wisienką na torcie jest "Instinct" - to obecnie mój ulubiony numer Decapitated, utwór który kosi konkurencję znakomitą rytmizacją, melodyką (o ile w przypadku tego gatunku można o niej mówić) oraz strukturą. Cały klub szalał, przy okazji wydzierając się z Rastą: "Fuck! Fuck for Money! Fuck for Fame!"). Uśmiechnąłem się, jak kudłaty tata ze swoim - na oko jedenastoletnim - długowłosym synkiem klną sobie w najlepsze. I nie było to uśmiech moralizatorski, a w pewnym sensie radosny. Miło widzieć, że dzieciarnia potrafi dobrze się bawić przy tak niełatwej muzyce.

Oczywiście chłopaki sięgnęli po starsze kawałki. Z "Carnival is Forever" usłyszeliśmy trzy numery: tytułowy, "Pest" oraz "Homo Sum". Zabrakło mi jednego z moich ulubieńców: "404", ale przecież nie można mieć wszystkiego. A wcześniejsze płyty? "Post (?) Organic" Rafał zadedykował Covanowi. "Lying and Weak" przypomniało czasy, w których Vader był głównym źródłem inspiracji dla Decapitated. Z kolei koncert zamknął numer "Spheres Of Madness", jak zwykle w rozbudowanej wersji. Mam wrażenie, że Rasta za każdym razem śpiewa go lepiej.

I tak o godzinie 22:45 sztuka dobiegła końca, a ja uradowany pobiegłem na ostatni dzienny tramwaj do mieszkania. O tak, właśnie tego mi było trzeba - porządnego gitarowego kopa, groove'u sekcji rytmicznej i wydarcia ryja. Mam nadzieję, że na kolejny metalowy koncert pójdę wcześniej, niż za pół roku.

A oto set lista Decapitated:
1. Exiled In Flesh
2. The Blasphemous Psalm to the Dummy God Creation
3. Blood Mantra
4. Post (?) Organic
5. Homo Sum
6. Pest
7. Lying and Weak
8. Carnival Is Forever
9. Veins
10. Nest
11. Instinct
--
12. Spheres of Madness

Jurek Gibadło