Cult Of Luna, God Seed - 30.04.2014 - Kraków

Relacje
Cult Of Luna, God Seed - 30.04.2014 - Kraków

W środę 30 kwietnia w krakowskim klubie Fabryka zagrały Cult Of Luna i God Seed. Była to ostatnia przed zapowiadaną przerwą w działalności, trasa Cult Of Luna.

Hejtujcie sobie, ile chcecie - poszłam zobaczyć Gaahla. I mam w dupie z kim sypia, fakt, że jego pseudonim przypomina dźwięk wydawany przy zachłyśnięciu się jedzeniem, a prawdziwe nazwisko z miejsca wskazuje na orientację seksualną. Uwielbiam gościa od czasów koncertu w krakowskim studiu telewizyjnym na Krzemionkach (pamiętna akcja z gołymi babami przybitymi do krzyży, na scenie udekorowanej jagnięcymi łbami pozatykanymi na pale).

Część fanów została przy nim, twierdząc, że homoseksualizm to największa potwarz dla chrześcijaństwa. Inni spalili wszystkie płyty Gorgoroth, Trelldom i Sigfader. Reszta, która nie chciała opowiadać się po żadnej ze stron, zaczęła słuchać Burzum czy Mayhem. Moim zdaniem God Seed opiera się na talencie Kinga, dobrego basisty i zdolnego kompozytora i przede wszystkim na prezencji i charyzmie Gaahla.

Dodam, że Gaahl w 2009 roku został sklasyfikowany na 32. miejscu listy 50 najlepszych heavymetalowych frontmanów wszech czasów według Roadrunner Records, więc jak niejednokrotnie pisałam przed koncertem: shut up and dance!

Natomiast Cult Of Luna gra ten zupełnie niezrozumiały dla mnie rodzaj muzyki, który tworzą metalowi hipsterzy, gitarowi onaniści i absolwenci konserwatoriów muzycznych, którym znudziło się granie Pendereckiego czy innego Brucknera. Pewnie jestem prostakiem (z gustem muzycznym prostym jak konstrukcja cepa) i nie rozumiem, że coś, co dla mnie jest kakofonią, nie jest przerostem formy nad treścią, tylko aktem wyrafinowanej sztuki. Technicznie zabijają i powalają na kolana, niemniej jednak to nie jest muzyka, przy której Makówka zaczyna podrygi i bieganie w lewo.

Cult Of Luna liczy siedmiu muzyków, a w tym dwóch odpowiadających za perkusje i trzech za gitary elektryczne. Trzeba przyznać, że każdy z nich jest mistrzem w swojej dziedzinie (świetne riffy, pełna detali sekcja rytmiczna, piękne okraszanie wszystkiego klawiszem), ale wszystko na raz strasznie maltretuje. Do tego klimatyczna gra szarych świateł i dymu, podczas, której widz nie odróżnia głowy od dupy i nigdy nie wiadomo czy muzyk stoi przodem czy tyłem do publiki.

Cult Of Luna w zasadzie zaczął od długiego intro z ostatniej EP-ki zespołu, "Vertikal II" - "Light Chaser". Hipnotyczne riffy, ogromna przestrzeń i sludge’owy ciężar kompozycji w mariażu z elektroniką zrobił swoje - z miejsca poczułam się jakbym od rana przewalała łopatą węgiel. Potem Persson dał głos, a właściwie zawrzeszczał, bo ani to growling ani śpiewanie. I tak przez kolejne 10 utworów. Oczywiście, jeśli ktoś potrzebuje katartycznych doświadczeń duchowych, proszę bardzo, Cult Of Luna będzie dla niego strzałem w dziesiątkę.

Promowany na trasie album "Vertikal", inspirowany filmem "Metropolis", zbierał najwyższe oceny i został uznany za opus magnum zespołu. Połowa setlisty pochodziła właśnie z niego - monumentalne gitary, przytłaczająca ciężarem sekcja rytmiczna, potężne ściany dźwięku - "The Sweep", The Weapon", "Passing Through", "Disharmonia", "Vicarious Redemption" - numery trwające przeciętnie po 10 minut, poza tym ostatnim, na którym można było spokojnie skoczyć do domu, wziąć ciepłą kąpiel i wrócić z powrotem.

Walcowaty post-metal jest dla mnie nie do strawienia. Może i duszny, ciężki klimat idealnie pasował do "Fabryki", ale w tym przypadku nic nie było w stanie przebić God Seed.

God Seed

Cult Of Luna

zdjęcia i tekst: Romana Makówka