Aż pięć lat przyszło nam czekać na kolejny, szósty krążek jednego z liderów - obok Neurosis i nieistniejącego już Isis - post metalowego grania.
Te trzy zespoły wyznaczały kierunek dla całego gatunku i stanowiły (dwa z nich wciąż stanowią) drogowskaz dla lepszych i gorszych naśladowców. Przyznam, że "Vertikal" była jedną z bardziej wyczekiwanych przeze mnie premier w ostatnim czasie. Po ubiegłorocznym, nieco rozczarowującym, albumie Neurosis, miałem obawy, czy drugi faworyt mnie nie zawiedzie. Szwedzi nie splamili się jeszcze słabą produkcją i, szczęśliwie dla słuchaczy, podtrzymują dobrą passę wydawniczą.
Co wydarzyło się w obozie Cult Of Luna od wydania "Eternal Kingdom"? Całkiem sporo, przede wszystkim zmiana wytwórni płytowej jest pewną niespodzianką, zwłaszcza że od początku kariery byli związani z Earache Records. Ponadto ekipa z Umea straciła wokalistę Klasa Rydberga, który dysponował potężnym rykiem i stanowił znakomite uzupełnienie dla bardziej szorstkiego wokalu Johannesa Perssona.
Już jakiś czas przed premierą muzycy opowiadali w wywiadach, że inspiracją przy komponowaniu nowego krążka było "Metropolis", ekspresjonistyczne dzieło Fritza Langa oraz okres modernizmu w architekturze. Wertykalizm dominował w architekturze gotyku, wydaje się jednak, że tytuł pozostaje do swobodnej interpretacji odbiorcy i nie wiąże się z architekturą. Przyznam, że dla mnie równie dobrze inspiracją mógł być "Blade Runner" Ridleya Scotta. Zwłaszcza kiedy słucham otwierającego "The One" zbudowanego na sztucznym bicie i analogowym brzmieniu syntezatora, które przypomina muzykę ze wspomnianego filmu. Zresztą takich dźwięków jest więcej. Szwedzi proponują ponad siedemdziesięcio minutową podróż przez futurystyczną metropolię. Podróż przez wielkie miasto spowite mrokiem nocy, nad którym płacze niebo. Podróż człowieka przytłoczonego otaczającą go rzeczywistością, otępiałego. Człowieka, w którym emocje zostały pogrzebane gdzieś głęboko. Ten album ma zimny, futurystyczny klimat. Przywodzi na myśl obraz do utworu "Leave Me Here" z 'Salvation". I właście do "Salvation" "Vertikal" ma najbliżej, przynajmniej w kontekście brzmienia.
Muzyka Cult Of Luna może kojarzyć się z modernizmem. Weźmy choćby projekty naszego modernisty Romualda Gutta. Duże, płaskie przestrzenie. Proste, funkcjonalne formy. Kubiczne bryły, dbałość o detal, wszystkie elementy harmonijnie komponujące się ze sobą. Gutt najczęściej korzystał z szarej cegły cementowej, niekiedy wzbogacając kompozycję ułożeniem jej tak, by tworzyła naprzemienne wysunięte i cofnięte pasy, co pozwalało na grę światłocienia. Podobnie jest z twórczością Cult Of Luna. Składa się z prostych dźwięków znakomicie, z mistrzowskim wyczuciem aranżacji, poskładanych. Szwedzi w doskonały sposób operują nastrojami i brzmieniami. Żaden dźwięk nie jest zbędny, i żadnego nie brakuje. Wszystko, choć nieskomplikowane w formie, współgra ze sobą tworząc liczne niuanse. Jak zawsze, tak też na "Vertikal", utwory napędza sekcja rytmiczna. Styl Thomasa Hedlunda (również w Khoma, The Perishers czy Phoenix) jest rozpoznawalny już na pierwszy rzut ucha. Jego rytmiczna, równa, niemal mechaniczna gra jest nie do podrobienia.
"Vertikal" wypełniają długie, rozbudowane kompozycje o otwartej strukturze. Numery ewoluują, następują powtarzalne tematy w obrębie danego utworu, ale tak naprawdę nigdy nie wiadomo dokąd nas zaprowadzą. Cała filmowo-architektoniczna otoczka ma swoje odbicie zarówno w klimacie krążka, jak i jego strukturze kompozycyjnej. Stąd między innymi większa rola klawiszy niż na wcześniejszych produkcjach. Mechaniczne rytmy, powtarzalne, zapętlone riffy i intrygujące brzmienia elektroniczne tworzą doskonałe muzyczne konstrukcje. Choć znajdują się tu kolosy jak 18 minutowy "Vicarious Redemption", nie ma ani jednego nużącego momentu. Muzycy z wyczuciem prowadzą słuchacza przez kreowany przez siebie świat zbudowany z dźwięków. Zimny, przygnębiający, niepokojący i smutny.
Świetnie rozpoczął się ten rok od "Vertikal" i "Har Nevo" The Black Heart Rebellion. Takich krążków nie było w ubiegłym roku. "Vertikal" dowodzi, że Szwedzi nie stoją w miejscu, wciąż na bazie wypracowanego stylu potrafią zrobić krok do przodu, a jeśli nie do przodu to przynajmniej w innym kierunku. Nagrać sześć znakomitych krążków to nie lada sztuka. Cult Of Luna to jeden z najbardziej utalentowanych kolektywów, co muzycy udowadniają w swoich licznych pobocznych projektach, ale przede wszystkim właśnie w tym zespole. "Vertikal" odkrywa się za każdym razem na nowo, zdzierając warstwa po warstwie. Doskonałe, monumentalne dzieło dojrzałych muzyków o sprecyzowanej, imponującej wizji tego, co chcą osiągnąć. W moim odczuciu, dzieło ponadczasowe. Jestem pewien, że Philip K. Dick dziś słuchałby Cult Of Luna.
Sebastian Urbańczyk