Bring Me The Horizon - 21.05.2013 - Kraków
Rodacy Bring Me The Horizon nazywają ich największym angielskim zespołem metalowym od czasów Iron Maiden. Brytyjscy dziennikarze zazwyczaj przesadzają, ale w tym wypadku mają rację.
Kapela z Sheffield na żywo udowodnia, że wszelkie ochy i achy wypowiadane pod ich adresem nie są wcale wyolbrzymione, o czym przekonałem się osobiście podczas koncertu w pękającym w szwach krakowskim klubie Kwadrat, który odbył się 21 maja. Tak jak Iron Maiden wynieśli na stadiony (i listy przebojów) nową falę heavy metalu, jak Metallica wydarła z podziemia thrash, tak Bring Me The Horizon już niedługo będą zapełniać wielkie obiekty przy użyciu muzyki wychodzącej od metalcore'a.
Skąd ten wniosek? Wystarczy zobaczyć co dzieje się w klubie, w którym się pojawiają. W Kwadracie, w momencie wyjścia zespołu na scenę, podniósł się niewyobrażalny wrzask, ręce powędrowały w górę, poczucie wyjątkowości chwili towarzyszyło dosłownie każdemu - od widza w pierwszym rzędzie po ochroniarzy. Czegoś takiego jeszcze w krakowskich obiektach zamkniętych jeszcze nie widziałem!
Bring Me The Horizon ni stąd, ni zowąd stali się głosem pokolenia: nie tylko dzieciaków (choć ci stanowią większość), ale i dwudziestolatków chcących ubierać się oryginalnie, tnących grzywę a la emo, wytatuowanych po kostki, obwieszonych kolczykami, jak również ludzi, którzy szukają w metalu powiewu świeżości, liczą na znalezienie nowych idoli atakujących brudnymi riffami. Załoga Olivera Sykesa daje im to, czego chcą.
Oli to fantastyczny wodzirej. Nie mówi zbyt wiele, ale gdy tylko zagai do publiczności, ta je mu z ręki. Poprosił o "ścianę śmierci" - zaraz ją zobaczył, zachęcił do nakręcenia "circle pit"' - publika w mig ruszyła do szaleńczego tańca, zarządził konkurs: "chcesz dostać ode mnie tę koszulkę?" - pytał unosząc biały t-shirt w górę - "wskakuj na crowd surfing i ją sobie weź!" - po czym rozdał kilka ciuchów szczęśliwcom, którzy jako pierwsi zdołali przypłynąć na rękach tłumu pod scenę (jedynie ochroniarze mający pełne ręce roboty nie byli zachwyceni).
Zresztą nie tylko Sykes okazał się sceniczną bestią, co tarza się po podłodze i skacze po całym dostępnym kawałku podłogi. Również klawiszowiec Jordan Fish, najmłodszy stażem w Bring Me The Horizon, szarżował za swoim zestawem, uderzał w kotły, pokrzykiwał razem z liderem, by wreszcie podczas "Antivist" rzucić się w publikę. Wyczyny głównych bohaterów widowiska jeszcze podgrzały atmosferę, choć i bez owych setki ściśniętych jak sardynki w puszce widzów skakałyby w metalowym amoku.
Bo ciężko ustać w miejscu, kiedy zespół zaczyna od hitu, jakim bez wątpienia jest "Shadow Moses", gdy poprawiają hardcore'owym "Chelsea Smile" (to cudowne unisono gitar i basu!), a dalej serwują swoje najważniejsze piosenki z poprzednich dwóch krążków (debiut, słusznie, omijają) - jak choćby "It Never Ends" czy "Blessed With A Curse" - oraz killery z promowanego, genialnego "Sempiternal" (m.in. "Go To Hell, For Heaven's Sake", "Empire", "Antivist"), kończąc przebojowym "Sleepwalking". W sumie bawią nas jedynie godzinę, ale to czas tak intensywnie spędzony, że nie można mówić o niedosycie.
Winszuję nam-widzom i zespołowi, by za kilka lat (miesięcy?) okazało się, że uczestniczyliśmy w czymś wyjątkowym - w koncercie klubowym Bring Me The Horizon. Przytulne muzyczne miejscówki zrobiły się wyraźnie za małe dla Brytyjczyków, spodziewam się więc, że następny występ w Krakowie (oby nastąpił jak najszybciej!) odbędzie się np. w nowo powstającej hali sportowej na Czyżynach. Pojemność przewidziana na koncerty: ponad 15 tysięcy miejsc…
Setlista:
1. Shadow Moses
2. Chelsea Smile
3. Alligator Blood
4. Go To Hell, For Heaven's Sake
5. The House Of Wolves
6. It Never Ends
7. And The Snakes Start To Sing
8. Diamonds Aren't Forever
9. Empire (Let Them Sing)
10. Blessed With A Curse
11. Antivist
12. Sleepwalking
Your Demise
Bring Me The Horizon
Tekst: Jurek Gibadło
Foto: Romana Makówka