Odejście Jony Weinhofena z Bring Me The Horizon dla wielu zwiastowało falę zmian w tej brytyjskiej formacji.
Stało się to jednak już po zarejestrowaniu "Sempiternal", więc nawet gdyby ten, skądinąd bardzo dobry kompozytor, gitarzysta i wokalista pozostał w kapeli, wasze opinie pozostałyby bez zmian.
Ja jednak, wbrew wszystkim hejterom i słuchaczom, którzy - poniekąd słusznie - porównują "Sempiternal" do ostatnich dokonań Linkin Park, uważam kolejne dzieło Brytyjczyków za co najmniej dobre, wykraczające poza cały core’owy gatunek, i mniemam, że wkrótce ten band osiągnie kolejny, znacznie wyższy poziom, docierając do bardzo szerokiego (komercyjnego) audytorium. Odciążenie muzyki Bring Me The Horizon nie jest aż tak dużym zaskoczeniem jak można przypuszczać, ale przecież wszyscy wiemy, że panowie przygotowali więcej utworów, bliższych post-rockowo/metalowej konwencji, których wydanie zablokowała wytwórnia. A jak się okazuje, to co trafiło na "Sempiternal" daleko od tamtej wizji nie odbiega.
Największą zaletą nowego dzieła zespołu Oliviera Sykesa jest potężny, epicki nastrój, ot, mrugnięcie okiem w stronę Devil Sold His Soul i im podobnych. Klimat idealnie pasujący do średnio-szybkich temp utworów i wokali Sykesa. Co ciekawe, znak rozpoznawczy BMTH przede wszystkim śpiewa czysto, a kiedy się drze - w charakterystyczny dla niego sposób, zaskakująco dobrze artykułuje wszystkie słowa, przez co każdy tekst jest zrozumiały. Nie jest to już krzyk dla samego krzyku, a zresztą, kto śledzi karierę tego bandu wie, iż Oli’emu głos się wyraźnie… zniszczył. Być może jest to efekt nadmiernego chlania po koncertach, albo po prostu rezultat dziesiątków gigów w ciągu roku, ale screamy Sykesa to nie to samo, co na "Suicide Season", o growlach (bardzo, bardzo okazjonalnych) nie wspominając. W tym miejscu ponownie słychać brak Jony jako dodatkowego gardła. Kontrast między jednym a drugim najlepiej reprezentowały koncerty. Zobaczymy, jak ten zespół będzie się prezentował z - uwaga - byłym basistą Worship w roli klawiszowca i dodatkowego wokalisty. Test w naszym kraju już w maju. Aż dwukrotnie. Bez drugiej gitary.
Wracając do "Sempiternal". Oczywiście, wszystkie zmiany w stylu Brytyjczyków są zauważalne i dla wielu brak ‘’kopa’’ może zwiastować upadek formacji, ale z drugiej strony, jakby nie było, każdy z numerów zawartych na albumie ma ten unikalny szlif tożsamy tylko im: motorykę, brzmienie, rytm i pracę gitar. To, że grupa z Sheffield gra lżej, nie oznacza, że zapomnieli jak solidnie przypieprzyć. Choć najbrutalniejszy na krążku "Anti-Vist" nie jest najjaśniejszym punktem wydawnictwa, z pewnością sprawdzi się jako koncertowy rocker. Podobnie jak singlowe "Shadow Moses" z uzależniającym refrenem. Do koncertowego arsenału utworów robiących nie mniejsze wrażenie jak "Don’t Go" z udziałem Lights na "There is a Hell… (…)", dołączy "Can You Feel My Heart" z co najmniej genialną zwrotką Sykesa zaśpiewaną pięknie czysto i przejmująco (czyli tak jak być powinno). Właściwie, to siłą tego albumu są wszystkie podniosłe i rozczulające fragmenty ("Seen it All Before"). Ten piękny niemetalowy flow i skrupulatnie budowany nastrój. Jak dla mnie, jest to progres - i to w dobrą stronę. Bo głód rozbudzony utworami w stylu "Blessed With a Curse" został wreszcie zaspokojony.
Oby na jak najdłużej.
Grzegorz "Chain" Pindor