Kreator, Morbid Angel, Nile - 02.12.2012 - Warszawa

Relacje
Kreator, Morbid Angel, Nile - 02.12.2012 - Warszawa

Nieopisany ścisk, tropikalne temperatury w klubie, smród potu i solidna porcja hałasu ze sceny. To był prawdziwie metalowy wieczór.

Zestaw Nile, Morbid Angel i Kreator od początku przedstawiał się bardzo atrakcyjnie, ale przyznam, że nie spodziewałem się w Progresji aż takiego tłumu. Jest to o tyle zaskakujące, że niemal dokładnie rok wcześniej Morbid Angel odwiedził ten sam klub, przyciągając znacznie mniejszą publiczność. Tym razem, koncert został wyprzedany i należy przypuszczać, że to weterani z Kreator poważnie przyczynili się do tego, że ludzie zostali upakowani jak sardynki, a część osób oglądała show nie w głównej sali, a z drugiego pomieszczenia. W klubie szybko zrobiło się piekielnie gorąco, ochroniarze serwowali kubki z wodą fanom z pierwszego rzędu (brawa za niezły pomysł), mimo chłodu na zewnątrz, w szatni pootwierano na oścież wszystkie okna, a wychodząc z klubu można było zauważyć, że plastikowe drzwi wejściowe były całkowicie pokryte skraplającą się parą wodną.

Taki afrykański klimat jak ulał pasuje do Nile. Zespół kończył próbę w momencie, gdy wreszcie wraz z częścią tłumu udało nam się dostać do środka. Tym sposobem, ominął nas set Fueled by Fire, który musiał grać (jeśli grał, bo pewności co do tego nie mam) dla mocno okrojonej publiki. Szczerze mówiąc, widziane tu i ówdzie gigi Nile, traktowałem zazwyczaj jako okazję do chwili relaksu, tym razem jednak koncert zapowiadał się naprawdę potężnie. Kapela zaczęła mocno od "Sacrifice Unto Sebek", "Defiling the Gates of Ishtar" oraz "Kafir". Od razu w uszy rzuciło się eleganckie, choć bardzo głośne, brzmienie, z którym w przeszłości dźwiękowcy, skonfrontowani z gęstymi partiami Nile, nie zawsze potrafili sobie poradzić. Świetnie wypadały potrójne wokale i oczywiście szalejący, choć niemal całkowicie schowany za ogromnym czarnym zestawem Pearl, George Kollias. Niestety, w momencie, gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki "Hittite Dung Incantation", w klubie siadł prąd, a usunięcie awarii trwało przeszło 20 minut. To wyraźnie podcięło skrzydła zespołowi, który nie mógł, albo nie chciał przedłużyć setu i wrócił na dwa tylko kawałki - majestatyczny "Sarcophagus" oraz "Black Seeds of Vengeance". Szkoda.

Smutki na bok, bo na deskach już Morbid Angel. Podobnie, jak przed rokiem, i tym razem formacja pokazała, że w klubach wypada wprost fenomenalnie. Setlista w zdecydowanej większości pokrywała się z dobrze znaną z wcześniejszych koncertów. Miały być stare hity i były, z zestawienia wypadł nawet skoczny reprezentant najnowszego krążka "I Am Morbid". Amerykanie dysponują całym szeregiem nieśmiertelnych, deathmetalowych klasyków i przy odpowiedniej formie wykonawczej i dobrym nagłośnieniu, o złym koncercie nie może być mowy. David Vincent i Trey Azagthoth perfekcyjnie robili swoje, ale i tym razem show skradł wszystkim Tim Yeung ('pokaż cycki' - krzyknął ktoś z przodu, gdy perkusista, jeszcze w koszulce, swoim zwyczajem - na powitanie - powstał ze stołka). Podczas, gdy 99,9 procent ekstremalnych bębniarzy skupia się wyłącznie na tym, by odpowiednio odegrać swoje połamane partie, młody Yeung, dbając także o ten aspekt, nigdy nie zapomina o istocie show. Jego gra jest tak widowiskowa, że mniejszą uwagę zwraca się na resztę składu i, choć może zabrzmi to jak herezja, szczerze mówiąc wcale nie brak mi Sandovala w szeregach Morbidów.

Setlista Morbid Angel:
Immortal Rites
Fall From Grace
Rapture
Pain Divine
Maze of Torment
Existo Vulgoré
Nevermore
Lord of All Fevers and Plague
Chapel of Ghouls
Dawn of the Angry
Where the Slime Live
Bil Ur-Sag
God of Emptiness
World of Shit (The Promised Land)



Początki Kreator datują się na rok 1982, a prócz tego Niemcy mają na tapecie nowy, wydany w tym roku album. Nic więc dziwnego, że aktualne tour zespół potraktował jako połączenie jubileuszu i promocji ostatniego krążka. W istocie, niewiele różniło się to od zwyczajowej praktyki obudowywania kawałków z aktualnie promowanej płyty starymi hitami. Niemniej, na sam początek gigu, na białej płachcie rozwieszonej przy krawędzi sceny, przy dźwiękach "Personal Jesus" w wykonaniu Johnny'ego Casha, wyświetlono krótką prezentację streszczającą historię formacji, prezentując okładki wszystkich albumów Kreator, zdjęcia i fragmenty teledysków, oraz wprowadzając publiczność w koncept najnowszej płyty, zatytułowanej "Jurassic Park". O, przepraszam, tytuł to oczywiście "Phantom Antichrist", wszystko przez te plastikowe dinozaury na scenie.

Na żywo Kreator wykazuje tendencje do przynudzania, które wzmacnia dodatkowo pogłębiająca się na starość inklinacja do przesładzania, mocnych z pozoru, kompozycji. W Progresji usłyszeliśmy więc takie potworki, jak m.in. "From Flood Into Fire" (który nie powinien w ogóle znaleźć się na, niezbyt zresztą udanym, nowym albumie) czy niemal równie słabe "Death to the World" i "Voices of the Dead". Tym razem jednak te melodyjne suchary zostały dobrze ukryte wśród tego, co najlepsze - m.in. "Phobia", "Extreme Aggression", "People of the Lie", "Flag of Hate" czy zagrany na zakończenie "Tormentor". Mille Petrozza, metalowiec z krwi i kości, trzyma świetną formę, choć sugerowałbym odświeżenie konferansjerki, bowiem namawianie do największych mosh pitów ever i nawoływanie do czerpania przyjemności z zabijania, powtarzają się za każdym razem. Generalnie jednak Niemcy zagrali mocniej i bardziej agresywnie, niż się spodziewałem. Bardzo udany wieczór, choć tym razem jego zwycięzca nie wystąpił jako gwiazda.

Setlista Kreator:
Mars Mantra
Phantom Antichrist
From Flood Into Fire
Enemy of God
Phobia
Hordes of Chaos (A Necrologue for the Elite)
Civilization Collapse
Voices of the Dead
Extreme Aggression
People of the Lie
Death to the World
Endless Pain
Pleasure to Kill
The Patriarch
Violent Revolution
United in Hate
Betrayer
Flag of Hate
Tormentor

Szymon Kubicki