Lento - 17.10.2012 - Warszawa
Równo rok po ostatniej wizycie w Warszawie, Włosi z Lento powrócili promować nowy album, który oficjalnie światło dzienne ujrzy za nieco ponad tydzień.
Przed gwiazdą wieczoru na scenie pojawiły się jeszcze supporty w postaci Merkabah oraz Formy. Szczerze mówiąc, chytrym manewrem zamierzałem odpowiednio się spóźnić, jednak dziwnym zrządzeniem losu, połączonym z tradycyjnym poślizgiem w starcie imprezy, zdążyłem na jeden i drugi... Tak jak przypuszczałem, obydwie ekipy, a zwłaszcza Forma (dobra rada panowie - mniej śpiewu i mniej gadania), są zupełnie nie z mojej bajki, lepiej więc będzie, jeśli wrażenia z ich występów zachowam dla siebie. Powiem tylko, że wolna kanapa całkiem blisko sceny okazała się istnym błogosławieństwem.
Rok temu w Fonobarze Lento promowało znakomity krążek "Icon", tym razem większą część setlisty wypełniły kawałki z niewydanej jeszcze (choć dostępnej już do nabycia w klubie) nowej płyty zatytułowanej "Anxiety Despair Languish". Włosi zdecydowanie nie lubią się powtarzać, tak więc i ten materiał różni się od wcześniejszych. O ile "Icon" prezentował dość ascetyczne oblicze formacji, co wyrażało się nawet w prostych tytułach utworów, składających się z jednego krótkiego słowa, tak "Anxiety Despair Languish", z długimi tytułami kawałków, jest znacznie bardziej połamany, a zarazem bogatszy muzycznie. Nic więc dziwnego, że koncert zauważalnie różnił się od ubiegłorocznego (o tym z Asymmetry nie wspominając).
Przede wszystkim, sceniczny skład kapeli rozszerzył się o klawiszowca. Nie oznacza to oczywiście, że muza Lento została przytłumiona jakimś beznadziejnym, przesłodzonym, klawiszowym sosem. Nic z tych rzeczy, zespół wciąż opiera swe brzmienie na potężnej pracy sekcji rytmicznej i gitarowego hałasu, jednak klawiszowe tło było chwilami nieźle słyszalne, dodając całości przestrzeni i klimatu. Bo i klimatu jest więcej w kompozycjach kapeli (a także na scenie, na której panowały całkowite ciemności, rozświetlane jedynie niewielkimi światełkami, instalowanymi przez muzyków). Już samo rozpoczęcie gigu od spokojnego "Blackness" było interesującym zabiegiem, a chwile wytchnienia zdarzały się i później, nie tylko w postaci ambientowych przerywników pomiędzy kompozycjami. Przeważnie jednak Włosi z furią niszczyli bębenki w uszach zgromadzonych - tu nic się nie zmieniło.
Truizmem jest stwierdzenie, że zespoły grają zazwyczaj mocniej i głośniej na żywo aniżeli na płytach. Jednak Lento ponownie udowodnili, że tę zasadę podciągnęli o kilka poziomów wyżej. Koncertowe wersje kawałków, pod względem agresji i mocy sonicznego ataku, nijak nie dają się zestawić z brzmieniem albumów. To tak, jakby porównać dźwięk startującego odrzutowca z odgłosem czajnika elektrycznego (przy całym szacunku dla soundu studyjnych materiałów formacji). Co więcej, owa agresja dodatkowo zbrutalizowała przekaz zespołu, do tego stopnia, że chwilami Lento brzmiało jak zespół stricte metalowy. I to metalowy na antymelodyjną, matematyczną nutę, gdzie każdy rozwijający się pomysł szybko przecinany jest jakimś łamańcem. Nie ma lekko w muzycznym świecie Lento. Zgodnie z oczekiwaniami - świetny koncert.
Setlista:
Blackness
Anxiety, Despair and Languish
Glorification of the Chosen One
A Necessary Leap
Icon
Blind Idiot God
Questions and Answers
Underbelly
Hadrons
Need
My Utmost for His Highest
Szymon Kubicki