I’m With You
Gatunek: Rock i punk
Czy Josh Klinghoffer udźwignie ciężar bycia następcą wielkiego Johna Frusciante? To było podstawowe pytanie, jakie zadawali sobie fani przed premierą albumu "I’m With You". Pięć lat przyszło nam czekać na dziesiąty krążek Red Hot Chili Peppers. Czy było warto? Zdecydowanie tak.
"I’m with You" nie jest rewolucją, jaką zgotowała niegdyś psychodeliczno-metalowa gitara Dave’a Navarro na "One Hot Minute". Jednak nowy styl Papryczek jest bardzo wyczuwalny. Cecha charakterystyczna - brak przebojów. Jest to album zdecydowanie nieradiowy. W nowy krążek Red Hotów trzeba się po prostu dobrze wgryźć, by usłyszeć na nim wszystko co świeże i zaskakujące. Do konsumpcji "I’m with You“ zdecydowanie przydadzą nam się porządne słuchawki. Nie jest to płyta do poskakania ani do trzepania głową w trakcie jazdy samochodem. Pigułkę, jaka widnieje na okładce albumu, warto połknąć siedząc wygodnie w fotelu i popić ulubionym napojem. Potem już Red Hoci zadbają o muzyczny relaks na najwyższym poziomie.
Zaczynają od "Monarchy Of Roses". Bardzo przyjemnie pląsający bas. Jakby nic się nie zmieniło. Czekam na jakąś wspaniale wynikającą z utworu solówkę w stylu Frusciante... i pierwsze zaskoczenie. Josh serwuje nam krotki połamane, trochę nie pasujące do reszty utworu solo. "Factory Of Faith" to kapitalna linia basu Flea, Anthony rapuje zwrotkę, gitara z różnorodnymi efektami śmiga w tle. Trzeci numer "Brendan's Death Song" to klasyczna papryczkowa ballada. Poprawka. Byłoby tak, gdyby nie przyspieszenie w trzech czwartych utworu i bardzo rozbudowana końcówka. Pierwszy i nie ostatni perkusyjny majstersztyk Chada Smitha. Dalej kawałek z afrykańskimi inspiracjami czyli "Ethiopia", jednak nie specjalnie przekonywujący. "Annie Wants A Baby" brzmi trochę jakby wyjęte z "By The Way". Ten kawałek to popis wokalny Antonhy’ego. Rapowana zwrotka "Look Around" nawiązuje do "Purple Stain" z albumu "Californication". Na szczęście lekko płynący refren z funkową gitarą znów tworzy nową jakość. Docieramy do pierwszego singla z "I’m With You", czyli "The Adventures of Rain Dance Maggie". Moim zdaniem świetny wybór, synteza tego co znajdziemy na całym krążku. "Did I Let You Know" to jeden z moich faworytów. Świetna melodia, nagłe wejście trąbki i falsetowe chórki Josha. W "Goodbye Hooray" robi się szybciej i bardziej zadziornie. Świetna robota sekcji rytmicznej Flea - Smith. Klawisze w "Happiness Loves Company" to kolejna oznaka zmian w stylu Red Hotów. Słychać wyraźne beatlesowskie inspiracje. Esencję relaksu odnajduję w "Police Station", gitara Josha w tym utworze chyba najbardziej przypadła mi do gustu. Następny utwór "Even You Brutus?" to mój ulubiony numer na całej płycie. Cudnie bujające zwrotki, trochę w stylu The Roots i refren ze świetnymi klawiszami. "Meet Me at the Corner" to jedna z ładniejszych melodii. Doskonała na jesienne, słoneczne popołudnie. Album zamyka "Dance Dance Dance", moim zdaniem najbardziej nijaka z kompozycji na "I’m with You“.
Podsumowując, nowa płyta Red Hot Chili Peppers trzyma wysoki poziom. Chociaż po cichu liczyłem na bardziej radykalne zmiany. Ten album to przede wszystkim popis Flea i Chada Smitha. Anthony Kiedis na "I’m With You" śpiewa chyba najbardziej dojrzale i różnorodnie w swojej karierze. Natomiast debiutujący w roli gitarzysty Red Hotów Josh Klinghoffer nie zawiódł i myślę, że był to dopiero przedsmak tego, co pokaże nam na następnej płycie.
"Zarobiliśmy już tyle pieniędzy, że do końca życia moglibyśmy siedzieć na plaży i jeść burrito" - powiedział Flea w jednym z wywiadów przed ukazaniem się "I’m With You“. Dobrze, że nadal wolą po prostu grać.
Maciej Pietrzak