Anathema

Falling Deeper

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Anathema
Recenzje
2011-09-14
Anathema - Falling Deeper Anathema - Falling Deeper
Nasza ocena:
6 /10

Podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Podobno. Anathema nie tylko zrobiła to ponownie, ale nawet jeszcze głębiej zanurzyła się w jej nurcie. Rzeki bywają jednak zdradliwe i nie dla każdego śmiałka takie spotkanie kończy się szczęśliwie. Czasem warto pozostać na brzegu.

Porównania narzucają się same, zresztą sugeruje je już nawet sama wytwórnia Kscope. "Falling Deeper" na być swoistą kontynuacją półakustycznego "Hindsight" sprzed trzech lat. Swego czasu, pisząc recenzję tamtego, skądinąd dobrego albumu, dopatrywałem się symbolicznego zamknięcia pewnego okresu w działalności kapeli, dość mocno pogubionej po wydaniu studyjnego, świetnego "A Natural Disaster". W zeszłym roku światło dzienne ujrzał "We’re Here Because We’re Here", który muzycznie nie sprostał moim oczekiwaniom, ale przynajmniej świadczył o tym, że Anathema nie drepcze już w miejscu, że wreszcie robi coś nowego i powoli zaczyna łapać wiatr w żagle. W tym momencie wydawanie takiej płyty, jak "Falling Deeper" wydaje się być... no właśnie, czym? Złośliwi powiedzą, że braciom Cavanagh znów zabrakło pomysłów, inni przytoczą może argument, że w głębi duszy niemal każdego rockowca kwitnie pragnienie nagrania krążka z towarzyszeniem orkiestry (albo przynajmniej z orkiestracjami). Koncepty można jednak odgrzać lepiej lub gorzej, a tym razem Brytyjczykom wyraźnie zabrakło muzycznej intuicji.

"Falling Deeper" zasadniczo różni się od "Hindsight". Nie tylko, co oczywiste, ze względu na inny repertuar. Tym razem, zespół sięgnął po materiał pochodzący z epek "Crestfallen" i "Pentecost III" oraz dwóch pierwszych długograjów, to jest "Serenades" i "The Silent Enigma". Wiadomo, że kapela grała wtedy diametralnie inaczej niż dziś, uchodząc za jednego z czołowych przedstawicieli, a zarazem współtwórcę święcącej tryumfy brytyjskiej fali death/doom metalu. Dlatego też  akustyczne i orkiestrowe wersje tych kawałków wymagały innego podejścia niż późniejsze, przerobione na "Hindsight". Bracia Cavanagh poszli jednak jeszcze dalej, tworząc płytę zaskakująco ascetyczną, która momentami sprawia wrażenie  krótkich, minimalistycznych wprawek, nie zaś skończonych kompozycji.

Przyznaję, nie rozumiem porywania się na kawałki w rodzaju "Crestfallen", "They Die" czy "We, The Gods", trwające w oryginale po 8-10 minut i robienie z nich dwu- czy trzyminutowych  miniaturek. Zdaję sobie sprawę, że ich wierne odtworzenie w akustycznej aranżacji mogłoby być cholernie nudne, ale co właściwie świeżego wnoszą dwuminutowy (!) "They Die" czy  trzyminutowy (!!) "We, The Gods", poza krótkimi tematami na fortepian i skrzypce, przelatującymi przez głośniki tak szybko, że trudno je nawet zauważyć? To nieporozumienie przekłada się też na czas trwania materiału, który zamyka się w niespełna 40 minutach. Większość utworów,  stworzonych wg jednego schematu, zlewa się ze sobą, a wybijające się na pierwszy plan skrzypcowe aranżacje niewiele się od siebie różnią. Jest to tym bardziej odczuwalne, że nie tylko partie gitary stanowią tu jedynie tło, ale również wokale Vincenta zostały zredukowane do całkowitego minimum. Siłą rzeczy, słuchacz skazany jest więc na niemal instrumentalne kompozycje. Takie, jak na przykład pięknie wkomponowany w "Serenades" "J'ai Fait Une Promesse", który w zaproponowanej przez zespół nowej, pozbawionej wokalu wersji (zabrakło francuskojęzycznej wokalistki?), rozczarowuje.

Na "Falling Deeper" bronią się jedynie dwa utwory: "Everwake", fachowo zaśpiewany przez rozchwytywaną ostatnio Anneke van Giersbergen, która swym głosem nawet głazy narzutowe przemienia w plastelinę, oraz zamykający album, znakomity "Sunset of Age". Ten ostatni, najlepszy w całym zestawieniu, pokazuje, jak mógłby brzmieć cały krążek. Vincent nareszcie śpiewa, skrzypce grają z pomysłem i rozmachem (chwilami nawet zbyt bombastycznie) i, inaczej niż wcześniej, znalazło się nawet miejsce na długą, fantastyczną solówkę (wiem, wiem, że to nie akustyczne). Szkoda, że kapela nie poszła właśnie w tym kierunku, przeplatając spokojne, wyciszone kawałki takimi właśnie pełniejszymi, bardziej kolorowymi kompozycjami. Wizja zespołu była inna; ja jej nie kupuję.

Szymon Kubicki