Agnostic Front to ojcowie chrzestni hardcore’a. Ich debiut, wydany w roku 1984 "Victims Of Pain" to absolutny klasyk gatunku. Minęło 27 lat od ukazania się tego materiału. Przez zespół przewinęło się morze muzyków. Pojawiły się opinie, że powinni byli dać sobie spokój już pod koniec lat '90. Oskarżano ich o koniunkturalizm, że zatracili swą tożsamość muzyczną i że podążają za tym, co obecnie modne w hardcorze.
Szczerze mówiąc, nową płytą powinni zamknąć usta malkontentom. Lada dzień (4 marca) pojawi się prawdziwa perełka. "My Life, My Way" to zestaw hardcorowych hitów, numer po numerze. Aż dziw bierze, kiedy się pomyśli, ile energii wykrzesali z siebie ci weterani. Ile pomysłów, po tylu latach obecności na scenie. Ta płyta to esencja nowojorskiego hardcore'a z pozytywnym przesłaniem.
W rejestracji i produkcji albumu wzięli udział Erik Rutan i Freddy Cricien (Madball). Ciekawe, że Madball z ostatnią płytą również zgłosił się do Rutana, który wcześniej nie miał nic wspólnego z hardcore'm. Jednak jego kooperacja z Madball zdała egzamin, a w przypadku Agnostic Front zdała wręcz z wyróżnieniem.
Sound na tej płycie jest wręcz perfekcyjny dla tego typu grania. Dynamiczny, ze świetnie nagranymi gitarami i perkusją. Każdy z tych instrumentów uderza w słuchacza z odpowiednią mocą. Znakomite selektywne brzmienie. Muzycznie, jak już mówiłem, to zestaw hardcorowych hiciorów. Jest klimat retro, mamy rwące hardcorowe riffy, sporo przestrzeni, trochę thrashowych zagrywek, i nieco punkującego grania. Wszystkie te elementy poskładane bardzo zgrabnie, bez przestojów; muzyka swobodnie płynie, od numeru do numeru, a każdy kolejny atakuje jakimś świetnym, prostym tematem gitarowym.
Bardzo dobrą pracę wykonuje również bębniarz Pokey Mo, z innego legendarnego nowojorskiego bandu - Leeway. Znakomicie podbija gitarowe tematy, sprawiając, że płyta ma świetną dynamikę. Całości dopełniają bardzo charakterystyczne wokalizy Rogera Mireta. Przyznam, że nigdy nie byłem fanem jego stylu, ale na "My Life, My Way" wokale w naturalny sposób komponują się z muzyką i ciężko wyobrazić tu sobie jakiś inny głos.
To spore zaskoczenie; po ubiegłorocznym Sick Of It All, mamy kolejny materiał weteranów nowojorskiej sceny hc, który brzmi świeżo i spontanicznie. Pozostaje włączyć płytę, usiąść wygodnie, wyluzować i płynąć z prądem. Świetny, pozytywny, prosty hardcore.
Sebastian Urbańczyk