Tuż przed koncertem Terror w Katowicach postanowiłem, że zapoznam się z twórczością support actów. Decyzja ta była co najmniej dobra i intuicyjnie uzasadniona chęcią obcowania z dobrym hc/metalem. Lionheart, jeden z bezpośrednich supportów, to bezkompromisowy nowoczesny hardcore oparty na mocno thrash metalowej podbudowie, co może wywołać skojarzenia ze Sworn Enemy a nawet i Merauder
W zalewie metalcore'owej papki, z dodatkami śpiewu i autotune'a, dwójka Lionheart jawi się jako idealnie podsumowanie kolaboracji pomiędzy metalem a sceną hardcore lat 90, a nawet i początku nowego millenium. Wszystko to w niszczycielskiej oprawie brzmieniowej (hardcore'owi puryści nie mają czego tu szukać - a obskurnego punka przede wszystkim), morderczej i nieustannej pracy podwójnej stopy, dziesiątkach zabójczych riffów, nieprzeciętnych wokalach (w tym zaproszonych gości: Brandan Schiepatti - Bleeding Through, Danny Diablo czy Karl Buechner z Earth Crisis), kilku partiach solowych będących wisienką na tym ciężkim, kalorycznym torciku (piąteczka dla Dave'a z Suicidal Tendencies) wraz z klasycznymi już (życiowymi) lirykami.
Album otwiera trwający niecałe dwie minuty ''Relentless'', który doskonale oddaje obraz tego, z czym mamy do czynienia przez prawie czterdzieści minut mówiąc brzydko: rozpierdolu. ''Built on Struggle'' to trzynaście petard, utrzymanych w głównej mierze w szybkim tempie, zmuszającym zarówno do biegania w circle pit jak i aktywnego moshu pod sceną. Solennie dawkowane breakdowny wymagają pracy mięśni słuchaczy i coś czuję, że na koncercie nietrudno będzie o przysłowiową fackę w ryj. Ale biorąc pod uwagę fakt, iż są to tak energiczne dźwięki - trochę walki i agresji w picie nie zaszkodzi. Z drugiej jednak strony, idąc na gig Lionheart trzeba być świadomym tego, że ci panowie, rodem ze słonecznej Kalifornii, nie będą chcieli spuszczać z tonu, a i jeńców brać też nie będą. Dlatego też, jeśli jesteś a) facetem nielubiącym ostrej zabawy pod sceną, b) facetem ważącym mniej niż 80 kg (śmiech), c) kobietą - na gigu Lionheart musisz bardzo poważnie na siebie uważać. Zwłaszcza, jeśli własne receptory i zmysły jednak wymuszą na tobie aktywność fizyczną - bo gwarantuję, że ustać w miejscu będzie trudno.
Najlepszym na to dowodem może być rozpędzony ''Pure Anger'', bezlitosny chyba najbardziej thrashowy ze wszystkich ''The Hand That Feeds'' z mocarnym breakdownem w końcowej części utworu (beatdown jak nic) czy porażający groove ''The Bend Before The Break''. Co prawda, po odsłuchu ''Built on Struggle'' niewiele z tej płyty pamiętam, a album sam w sobie może wydawać się mimo wszystko monotonny i nużący (za mało oddechu, jak choćby w melodyjnym ''Reprisal''), pewien jestem tego, że gdy będę chciał się odchamić dwójka Lionheart spuści mi łomot nie mniejszy jak zmrożone 0,7 Wyborowej na solo. Puszczać głośno, ''spożywać'' często, a co najważniejsze - robić to choćby po to, by sobie przypomnieć jaki metalcore królował na deskach klubów dziesięć czy tam piętnaście lat temu. Zero gejozy, zero słodkości - siła i masa. Jak by to powiedział Robert Bruneika, czas iść pompować na siłkę, bo na koncercie Lionheart nie ma opierdalania się!
Grzegorz ''Chain'' Pindor