Mark Kelly’s Marathon

Mark Kelly’s Marathon

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Mark Kelly’s Marathon
Recenzje
Grzegorz Bryk
2021-01-08
Mark Kelly’s Marathon - Mark Kelly’s Marathon Mark Kelly’s Marathon - Mark Kelly’s Marathon
Nasza ocena:
8 /10

Mark Kelly potrzebował niemal czterech dekad od czasu pierwszego wciśnięcia klawiszy syntezatorów dla uwielbianych w naszym kraju Marillion, by zadebiutować solową, długogrającą płytą.

Do świty pod przywództwem charyzmatycznego, olbrzymiego Szkota Fisha dołączył w 1981 roku w zastępstwo Briana Jellimana, a dwa lata później zespół debiutował albumem „Script for a Jester's Tear”, który okazał się kamieniem milowym rocka neoprogresywnego i ogólnie powrotu do łask rockowej progresji po szturmie nieokrzesanych punk rockowców i ich muzycznej rewolucji. Ale to już zamierzchła historia, Marillion również jest dziś zupełnie innym zespołem, który po tym jak Steve Hogarth przejął mikrofon po Fishu pod koniec lat 80, mocną kreską odcinał się od wpływów twórczości Genesis czasów Petera Gabriela. Ostre zaczepki pomiędzy fanami klasycznego i nowego Marillion trwają zresztą do dziś. Za ostateczny koniec „starego” Marillion trzeba uznać chyba arcydzieło „Brave” z 1994 roku – bodaj najdoskonalszy i najdojrzalszy album zespołu w ogóle.

Tło historyczne jest o tyle ważne, że Mark Kelly na swoim „Marathon” bliższy jest właśnie klasycznemu brzmieniu Marillion, z całym tym kolorytem i baśniowością, niż stylistyce ery hoghartowskiej. Na debiucie klawiszowca słychać echa czasów rodzącej się neoprogresji z Pallas, IQ i Pendragon na czele, ale niejednokrotnie czuć też inspiracje, które towarzyszyły gatunkowi od samego początku, czyli Genesis czy chociażby Camel. Oczywiście bez takiej brawury instrumentalnej, bo jednak „Marathon” nie jest w żadnym wypadku płytą wirtuozerską, wręcz przeciwnie, to album dość prosty w swojej formie i kompozycji, niemniej klimatem i specyficzną, baśniową barwą dźwięków czerpie od klasyki gatunku.

Szczególnie wyraźnie słychać to w podzielonej na trzy części suicie „Amelia”. W drugiej części „Whistling at the Sea” śpiewający perkusista Oliver M Smith brzmi bez mała jak Peter Gabriel, a klawiszowe progresje akordów to przecież czysty Marillion. Z kolei część trzecia to nieco spokojniejsze Genesis – te same barwy, to samo brzmienie! Z drugiej strony utwór „Puppets” zdaje się być napisany specjalnie pod emfatyczny wokal Fisha – tu gitarą czaruje też jak zwykle fantastyczny Steve Rothery dodając kawałkowi jeszcze więcej klasycznej „marillionowatości”. Po drodze mieliśmy jeszcze bardzo przyjemny, soulowy „When I Fell” ze smakowicie wybuchającą solówką na klawiszach i zupełnie obojętny „This Time”.

Wieńcząca album suita „Twenty Fifty One” to ponownie miks Genesis i Marillion, Gabriela i Fisha, wypchany znakomitymi momentami: cześć pod tytułem „Arrival” to świetne, podniosłe linie wokalne; nieco eksperymentalne „Search” gdzie jest i ambient, elektronika, a wreszcie hipnotyczny rock; w ”Trail of Tears” pojawia się przednia pogadanka między gitarami i klawiszami; a „Brie History” jak przystało na finał skrzy się wszystkimi barwami tęczy i budującym klimatem.

Jest na płycie Marka Kelly’ego cała masa fantastycznych fragmentów: doskonałych linii wokalnych, przepięknych solówek gitarowych i odjazdów syntezatorowych. Jest wreszcie magia Marillion ery Fisha i wyraźne wpływy Genesis Petera Gabriela – przede wszystkim zaś baśniowy koloryt tego odłamu progresywnego rocka (nawet okładka jakby nawiązuje do tej stylistyki). Debiut Marka Kelly’ego to plejada smakowitości dla miłośników tego kierunku rockowej progresji!