Pink Floyd

Animals

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Pink Floyd
Recenzje
Konrad Sebastian Morawski
2020-11-05
Pink Floyd - Animals Pink Floyd - Animals
Nasza ocena:
9 /10

Floydowe wariacje na temat Orwella znowu aktualne?

Dzieło ukazało się w tzw. klasycznym okresie twórczości Pink Floyd, pomiędzy albumami „Wish You Were Here” z 1975 roku i „The Wall” z 1979 roku, kiedy to grupa miała już status gwiazdy nie tylko w rockowym środowisku, ale generalnie w muzycznym mainstreamie. To oznacza, iż ludzie, słuchacze i dziennikarze, oczekiwali wówczas nagrań Floydów z wypiekami na twarzy. Pink Floyd był już nie tylko zjawiskiem, ale rodzajem muzycznej marki wpływającej na kształtowanie się wzorców kulturowych. Wokół kultury właśnie, ale tej politycznej, został utrzymany koncept albumu „Animals”.

To dzieło, niemal w całości napisane przez Rogera Watersa, okazało się krytyką brytyjskiej sceny politycznej, którą naówczas na poziomie gabinetu reprezentowała Partia Pracy w osobach premiera Harolda Wilsona i Jamesa Callaghana. To czas wrzenia pod postacią niepodległościowych zapędów Szkotów i Walijczyków, potężnego kryzysu w Irlandii Północnej, nieudolnej polityki zagranicznej Wielkiej Brytanii, a także niestabilnej gospodarki kraju, co przekładało się na fatalne nastroje społeczne. Brytyjczycy wychodzili na ulice.

Nic zatem dziwnego, że „Animals” to także siarczysty opis społeczeństwa brytyjskiego: tych, którzy rządzą i tych, którzy rządzących obdarzają mandatem. W tym krajobrazie ludzie są porównywani do zwierząt, takich jak bojowe nastawione psy, despotyczne i bezwzględne świnie oraz bezmyślne stado owiec. Oczywiste były tu inspiracje „Folwarkiem Zwierzęcym” George'a Orwella z 1945 roku.

Album był nagrywany w okresie od kwietnia do grudnia 1976 roku w północno-londyńskim Britannia Row Studios, będącym wybudowanym w 1975 roku prywatnym studio Pink Floyd. W sumie więc nad krążkiem już w momencie nagrywania unosiła się dziewicza aura debiutu w swoim własnym studio. Tymczasem nad osławioną elektrownią Battersea unosiła się nadmuchiwana różowa świnia, która wkrótce okazała się symbolem „Animals”. Koncepcja tej okładki według pomysłu Rogera Watersa okazała się o wiele bardziej intrygująca, niż propozycja nadwornego grafika Storma Thorgersona, który wyobrażał sobie, że okładkę „Animals” powinna ozdobić kopulująca para, nieświadoma tego, że dostrzega ich dziecko. W - dzięki Bogu! - przeforsowanej koncepcji Watersa motywem przewodnim było angielskie powiedzenie: „Dobrze, że świnie nie potrafią latać”. Sam muzyk miał stwierdzić, że gdyby świnie umiały latać, to świat byłby pokryty gównem. Mocne słowa i takie też odniesienia sprawnie wpisały się w rzeczywistą koncepcję nękanej kryzysami Wielkiej Brytanii.

Co gorsza, jak pokazuje okładka „Animals”, świnie często latają, a świat wydaje się miejscem często pokrytym gównem. Tym w wydaniu politycznym, jak również społecznym. Tak było wówczas w Wielkiej Brytanii, tak często jest dziś w różnych innych miejscach Europy, również nad Wisłą. Warto dodać, że elektrownia Battersea nie była miejscem tak po prostu odkrytym przez Floydów. Już w drugiej połowie lat trzydziestych kręcono tam sceny „Sabotażu” w reżyserii Alfreda Hitchcocka, swoje stopy postawili tam też Beatlesi w 1965 roku, a z współczesnych wydarzeń warto odnotować sceny do „Mrocznego Rycerza” w reżyserii Christophera Nolana.

Pigs On The Wing

W sensie muzycznym „Animals” nie jest długim albumem. To jeden z najkrótszych krążków Pink Floyd, którego czas trwania ledwo przekracza czterdzieści minut, ale w przypadku tego zespołu takie kwestie nie mają znaczenia. Płyta okazała się bowiem dziełem spójnym, tworzącym pełną i dopowiedzianą historię, uchwyconym w dwóch logicznych klamrach składających się na utwór „Pigs On The Wing”. Podobno ta kompozycja miała być deklaracją miłości Rogera Watersa do jego drugiej małżonki Lady Carolyne Christie. Numer w obu częściach niekoniecznie wpisywał się w klimat całego albumu, stanowiąc raczej coś w rodzaju opartego na gitarze akustycznej mało skomplikowanego folk rocka, ale wyznania Watersa zawarte w tekstach okazują się niezwykle subtelną próbą wyrażenia miłości, stojącej przecież w sprzeczności do konceptu „Animals”. Poza tym o wartości obu części „Pigs On The Wind” świadczy to w jaki sposób spina cały album, dając słuchaczom czas na odpowiednie przygotowanie i wystudzenie emocji przed trudnym ciężarem gatunkowym zagranych numerów oraz wyśpiewanych słów.

Dogs

Ta trudność to już siedemnaście minut kompozycji „Dogs”. Utwór napisany w 1974 roku przez Davida Gilmoura i Rogera Watersa, będący rozbudowaną wersją „You've Got to Be Crazy”, nie opiera się hard rockowym patentom, a zespół wydaje się bardziej wściekły niż kiedykolwiek - to wszystko dzieje się w prog rockowej przestrzeni. Klimat utworu, tak zresztą jak całej płyty, prezentuje się w unikatowych z dzisiejszej perspektywy ponuractwach. Gdzieś w tle pobrzmiewają syntezatory, numer jednak sprawia wrażenie prowadzonego na gitarach i wokalach, którymi wymieniają się Gilmour i Waters. Kapela przedstawia tu psy - słyszymy ich szczekanie w różnych momentach kompozycji - będące odzwierciedleniem krwiożerczych biznesmenów, pozbawionych zasad i jakiejkolwiek moralności wyzyskiwaczy, a także tępych karierowiczów, których niby istnienie obliczone jest tylko na wyzysk.

Pigs (Three Different Ones)

Kolejna kompozycja to „Pigs (Three Different Ones)”. Utwór krytykuje ludzi nazywanych świniami tyranami, tych, co wiedzą lepiej od innych, a innym odbierają prawo do wypowiadania się. W tekście pojawiają się Mary Whitehouse, franca z przystanku autobusowego i popieprzona starucha, czyli, jak piszą Mark Blake i Wiesław Weiss, panie będące symbolicznym uosobieniem owych świń. Choć tylko symbolicznym, reprezentującym konkretne szersze warstwy społeczeństwa. Tak jak w „Dogs”, tak w „Pigs (Thee Different Ones)” można usłyszeć prawdziwe odgłosy zwierząt, w tym przypadku porykiwanie świń.

Sam utwór - w wersji promocyjnej skrócony o przeszło siedem minut! - nie jest już tak rozbudowany, jak poprzednik. W wersji instrumentalnej o wiele bardziej czerpie z blues rocka, niż z klimatów hard, a jego pulsujący klimat okazuje się niezwykle charakterystyczny, być może najbardziej zapadający w pamięć w zawartości „Animals”. Na uwagę zasługują tu liczne wypuszczenia gitarowe Gilmoura, trzymającego w niektórych momentach bas, a także gitara prowadząca... tym razem w rękach Watersa. Taki jest właśnie ten utwór. Nieco przewrotny, pełen (aktualnej) krytyki społeczeństwa i oparty na zapadających w pamięć nieco przygnębiających motywach.

Sheep

W każdym razie dzieło ma swój pozytywny finał w kompozycji „Sheep”, oryginalnie zatytułowanej „Raving and Drooling”, zaś zarejestrowanej w pierwotnej wersji w 1974 roku, kiedy to kapela prezentowała ten utwór na żywo podczas trasy we Francji i w Wielkiej Brytanii. Numer, będący częściowo parodią biblijnego Psalmu 23, stanowi ilustrację buntu pozornie bezmyślnych owiec, które okazują się na tyle odważne, aby po latach ucisku zaatakować psy. To ciekawy finał „Animals”, nad wyraz pozytywny, choć w sensie muzycznym album wcale pozytywnego przesłania nie niesie. Wiesław Weiss napisał, że „Sheep” był zapowiedzią „Run Like Hell” z „The Wall” pod względem prostoty, ostrości i pewnego rodzaju punkowego klimatu numeru. Trudno w jakikolwiek sposób podważać to porównanie. Tym bardziej, że to czasy, gdy Johnny Rotten nosił koszulkę z napisem „I hate Pink Floyd”, a media określają album jako dzieło zespołu „Punk Floyd”. Wymownym fragmentem „Sheep” są znowu głosy zwierząt, tu: owiec, ale jakby tych bardzo szlachetnych i pewnych siebie. A może to aura grupy o tym zadecydowała?

Bo jaki zespół nagrał „Animals”? Zespół, jak sądzę, będący najlepszym ilustratorem swoich czasów. Czyniący to o wiele mniej agresywnie i nachalnie, niż Sex Pistols, ale w o wiele bardziej wyrafinowany sposób. Zresztą Mark Blake napisał, iż płyta „Animals” pasowała lepiej do swoich czasów, niż można było się spodziewać. Brytyjskie ulice były podburzane przez różne rozruchy, młodzież poszukiwała jakiejś formy buntu i wyrażenia siebie, ale dziś o wiele bardziej aktualny niż „Never Mind the Bollocks, Here's the Sex Pistols” jest właśnie „Animals”.

Ten pierwszy, niekwestionowany symbol punka, pokazuje ducha konkretnego wycinka czasu. Ten drugi, jakże wybitne dzieło Pink Floyd, pokazuje ducha czasów w sposób uniwersalny. Nieprzemijający. Muzycy Pink Floyd (głównie Roger Waters) tworząc opowieść w orwellowskim klimacie, wykreowali historię, która dobrze sprawdza się na współczesnym gruncie, szczególnie wśród młodych demokracji. I będzie się sprawdzać w przyszłości. Na tym polega wielkość „Animals”. Poza tym wszystkim to piękny przykład rocka progresywnego z wpływami hard rocka i blues rocka. To Pink Floyd może w najbardziej surowym wydaniu w swoich dziejach. To także nieustające wrażenie, że te świnie jednak na nas, zwykłych ludzi, nieustannie srają ciężkim gównem.