Citizens of Boomtown
Gatunek: Rock i punk
Charyzmatyczny Bob Geldof, jak przystało na wolne elektrony muzyki pop, daje o sobie znać rzadko. Ze swojej nieobecności wychyla się raz na kilkanaście lat – wypuszcza płytę, bądź organizuje największy na świecie festiwal muzyczny, po czym ponownie zapada się pod ziemię.
Przecież ostatnie wieści od twórcy legendarnej imprezy Live Aid pochodzą sprzed prawie dekady, gdy ukazał się solowy album „How to Compose Popular Songs That Will Sell” (2011), a jeszcze wcześniejsza porcja muzyki to kolejne dziesięć lat wstecz i krążek „Sex, Age & Death” (2001). Natomiast jeśli chodzi o jego rodzimy zespół The Boomtown Rats, to tu mamy do czynienia z epoką, bo ostatnie wydawnictwo „In the Long Grass” (1984) pochodzi sprzed niemal 40 lat. Zresztą o ile solowe krążki Geldofa, choć pobrzmiewa w nich new wave lat 80, brzmią jednak współcześnie, natomiast dla The Boomtown Rats najwyraźniej czas się zatrzymał dawno temu.
Gdy słucha się „Citizens of Boomtown” można odnieść wrażenie, że oto jest zmierzch lat siedemdziesiątych, Sex Pistols już nie szaleją w podziemiach undergroundowych klubów, ale mają kontynuatorów swojego dziedzictwa, a nowa fala w najlepsze brata się z punk rockiem za przykładem grupy Iana Curtisa albo mieniąc się twarzą Iggy Popa.
Natomiast pośród całej tej zawieruchy irlandzki The Boomtown Rats wpisując się w garażowy, mocno nowofalowo-punkowy styl epoki jednocześnie starają się przemycać do utworów melodię (w asyście zazwyczaj wysoko śpiewającego chórku) wzięte jakby z radiowych przebojów sprzed lat siedemdziesiątych („Trash Glam Baby”, „Sweet Thing”, „Here’s a Postcard”), ale również blues („She Said No”), rock („Rock 'n' Roll Yé Yé”) i oszczędną, nowofalową elektronikę („Monster Monkeys” dodatkowo podkolorowany harmonijką i napędzany marszowym bitem). Za ciekawostkę mogą robić nieomal retro-dyskotekowe numery jak „Get a Grip” i tytułowy „The Boomtown Rats”, ba w tym drugim pojawia się nawet fragment jakby jakiś podróżnik w czasie z lat osiemdziesiątych próbował robić dubstep.
„Passing Throught” to z kolei nisko melorecytowana ballada na fortepian (końcowa solówka to naprawdę bardzo ładna rzecz!) i gitarę akustyczną będąca połączeniem klawiszy Duran Duran z mroczno-narkotyczną atmosferą Lou Reeda. Prawdziwym dziwadłem jest „K.I.S.S.” bo jest tu i rap, są The Beatles, jest retro-pop i kicz pastelowych lat 80. Bez wątpienia to numer kolorowy i trochę przaśny. Niektórzy mogą go nawet nazwać kiczowatym szkaradztwem.
„Citizens of Boomtown” to nonszalancki, na punkowo chropowaty wokal Geldofa, gdzie indziej znowu bawiącego się w zbzikowanego proroka, ale i potrafiącego sprzedać jakiś skoczny refren. To naprawdę dobre momenty fortepianu i kilka zadziornych gitarowych riffów na tle mocno nowofalowych bitów Simona Crowe’a. Całość uatrakcyjniają gościnne harmonijka, dość prymitywna elektronika i chórki wzięte z klasycznych numerów pop. Całość wyprodukowano tak, by brzmiała jak z epoki największej popularności nowej fali. The Boomtown Rats wrócili więc po niemal 40 latach z krążkiem, na którym może nie wszystko się udało, ale który potrafi przykuć uwagę i ma w sobie coś nieoczywistego.