Ozzy Osbourne

Ordinary Man

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Ozzy Osbourne
Recenzje
Grzegorz Bryk
2020-03-20
Ozzy Osbourne - Ordinary Man Ozzy Osbourne - Ordinary Man
Nasza ocena:
6 /10

Premiera jedenastego krążka w solowej dyskografii Ozzy’ego Osbourne’a odbyła się w cieniu informacji o pogarszającym się stanie zdrowia wokalisty legendarnego Black Sabbath.

Na chwilę obecną wiadomo już, że choroba Parkinsona pokrzyżowała plany trasy koncertowej, która miała odbyć się w 2019 roku, jednak przesunięto ją na 2020, ale i tu ostatecznie temat zakończono wyłącznie na zapowiedziach. 71 letni dziś Książę Ciemności w najbliższym czasie nie podoła takiemu wysiłkowi. I mimo że „Ordinary Man” to album naznaczony piętnem rozliczeń z przeszłością i zadumy nad przyszłością (w tytułowym kawałku Ozzy śpiewa: „Nie wiem dlaczego jeszcze żyję // Lecz prawdą jest, że nie chciałbym umrzeć jako przeciętny człowiek”), to nie powinno się go oceniać jedynie przez pryzmat krążka stworzonego przez człowieka chorego. Bo niestety podczas odsłuchu „Ordinary Man” można zatracić osąd nad muzyczną zawartością na rzecz litości i ckliwości wobec schorowanego starszego pana. Ale taryfa ulgowa dla Ozzy’ego? Brzmi to jak kiepski żart.

Sam fakt poruszenia tematu „litości” dla chorego może nasunąć myśl, że z „Ordinary Man” nie jest najlepiej. Cóż, plus jest taki, że płyta przy kolejnych odsłuchach zyskuje na atrakcyjności, staje się dużo ciekawsza. Minus, że nawet mimo tego album wciąż jest mocno przeciętny. Niewiele wnoszą nawet tak ekscytujące nazwiska jak Chad Smith (Red Hot Chili Peppers) za zestawem, Duff MacKagan (Guns N’Roses) na basie czy nagrana ponoć w pierwszym podejściu solówka Slasha w „Straight to Hell”, duet z Eltonem Johnem w „Ordinary Man” albo gitary Toma Morello w mocno punkowym „It’s a Raid” (z tekstem odnoszącym się do zapewne znanej fanom Black Sabbath historii o tym, jak Ozzy podczas nagrywek „Vol 4” nasłał sam na siebie policję – oczywiście w studiu były kilogramy narkotyków).

Natomiast nagrany w kooperacji z Post Malonem i Travisem Scottem numer „Take What You Want” nie powinien się na tym krążku w ogóle znaleźć, nawet jako bonus i mimo tego, że sam Ozzy mówi, że jest "zajebisty". Nie jest. To policzek wymierzony w twarz każdego fana muzycznego dziedzictwa Ozzy’ego Osbourne‘a i jego statusu nonkonformisty i outsidera branży. Jasne, Osbourne nieraz rozszarpywał na strzępy swój wizerunek, ale „Take What You Want” jest już zdecydowanie za mocne.

Na pewno solidnymi momentami są ciągnięty rozpędzonym riffem „Straight To Hell”, mroczny, trafiający w Sabbathowo-grunge’owe tony „Goodbye” czy imponujący mocnymi uderzeniami gitar i świetnymi partiami basu „Eat Me” (choć przyznajmy, że śmieszek Phila Collinsa w „Mama” robił większe ciary). Trochę bardziej kontrowersyjne mogą być ballady, których jest na krążku całkiem sporo: „Holy For Tonight” poza chórkami i zawartymi w tekście przemyśleniami na temat śmierci proponuje niewiele, „All My Life” jest zbyt rockowo-serialowy, a „Ordinary Man” wydaje się znacznie bardziej Eltonowy niż Osbourne’owy, ale to chyba też jedyna kompozycja na płycie, w której gitarowe solo (zagrane przez Slasha) robi jakiekolwiek wrażenie.

W „Today Is The End” pojawia się całkiem fajny refren i właściwie ze wszystkich pościelówek tylko „Under The Graveyard” ma rzeczywiście moc – tym bardziej, że utwór opowiada o kilku dniach narkotykowo-alkoholowej libacji z 1979 roku, która mogłaby skończyć się śmiercią Ozzy’ego, gdyby nie Sharon Levy, późniejsza pani Osbourne. Na liście znalazł się też „Scary Little Green Man”, który choć mało pasuje do Osbourne’a, to pewnie swoją hard rockową motoryką rozgrzałby stadiony. Fajnie, że wokalnie Ozzy jest bez wątpienia w dobrej formie.

Jedenasty album Ozzy’ego Osbourne’a nie zachwyca, ale i jakoś wybitnie nie rozczarowuje - oczywiście mając w pamięci, że ostatnią naprawdę solidną płytę solową Ozzy nagrał bardzo dawno temu. Ogólnie w dyskografii Osbourne’a tych perełek nie ma znowu tak dużo. Dziesięcioletnia przerwa w solowej działalności nie pomogła i tak jak w tytułowym utworze Książę Ciemności nie chce skończyć jako przeciętniak, to jego najnowszy album właśnie taki jest.