Krakowski The Segue to muzyczny projekt absolwentów katowickiej Akademii Muzycznej i Krakowskiej Szkoły Jazzu i Muzyki Rozrywkowej, na którego czele stoją Karolina i Robert Wierciochowie odpowiedzialni za, kolejno, instrumenty klawiszowe oraz gitarę.
Przy ogrywaniu autorskich, powstających cztery lata kompozycji, wsparli ich perkusista Szymon Piotrowski, basista Marcin Essen oraz kilku gości.
Na „Holograms” delikatna elektronika flirtuje z matematycznym prog-rockiem, promienistym, rozkołysanym jazzem, jazz-rockiem i fusion. Utwory, wszystkie instrumentalne, są odpowiednio połamane nieregularnymi podziałami rytmicznymi, gitarowe solówki najczęściej dopalone delikatnym przesterem bądź kaczką zazwyczaj czerpią z estetyki rockowej, nierzadko serwują nieco mocniejsze gitarowe riffy najczęściej odnoszące się do prog-rocka („Broken Mind”, „Time Space Illusion”), ale i prog-metalu – niemniej Robert Wiercioch daje jasny sygnał, że jest gitarzystą zainteresowanym brzmieniami raczej rockowymi, może nawet w duchu Scotta Hendersona.
Pianino z kolei ciągnie w kierunku powabu, delikatności i jazzowych standardów (świetny „Torrent”), często bardzo ładnie się rozkręca kreśląc miłe dla ucha pasaże, ale Karolinie Wiercioch zdarza się też sięgnąć po „kosmiczne” syntezatory i wtedy robi się bardzo fusion („Future Way”). Delikatne wtręty elektroniczne przenoszą muzykę na nieco inną płaszczyznę, budują klimat przestrzeni kosmicznej, w połączeniu z charakterystycznym brzmieniem mogą pojawić się skojarzenia z albumami „Vibe Station” i „People Mover” wspomnianego Hendersona. Może bez takiej gitarowej brawury, aczkolwiek Wiercioch jest bez wątpienia instrumentalistą zaawansowanym technicznie. Coś dla siebie znajdą na „Holograms” również fani Liquid Tension Experiment, ale i tu The Segue nie ma takiego rozmachu, buduje raczej intymną atmosferę i zbytnio nie szarżuje.
Choć jest to subiektywne odczucie, to na „Holograms” zabrakło mi nieco instrumentalnych improwizacji i emocji, w takim sensie, że płyta jest zbyt matematycznie prog-rockowa, a za mało jazzowo nieokiełznana. Brakło muzycznej wolności, bo utwory sprawiają wrażenie więzienia, w którym instrumentaliści nie mają miejsca na dłuższe i swobodniejsze wycieczki, ogranicza ich konstrukcja numerów. Przez to robi się momentami nieco duszno, a jest to muzyka wręcz stworzona do beztroskiego hasania po klawiszach bądź gitarowych progach.
Płytowy debiut The Segue to wciąż jednak świetne granie z pogranicza rocka progresywnego i jazzu, zaawansowane technicznie, solidnie skomponowane i odpowiednio charakterne, by dać się zapamiętać i nie przynudzać gdzieś w tle, nawet mimo faktu, że są tu trzy utwory bliskie bądź przekraczające osiem minut. Rzetelna pozycja dla wielbicieli progresywnie połamanego grania.