Everything Not Saved Will Be Lost - Part 2
Gatunek: Rock i punk
Od początku pomysł z wydaniem dwóch długogrających albumów w ciągu jednego roku wydawał mi się karkołomny. Ale Foals nie zawiedli.
Mało tego, kompletnie zaskoczyli, rozwiewając wszelkie wątpliwości co do zasadności takiego przedsięwzięcia. Obie części “Everything Not Saved Will Be Lost” zdają swój muzyczny egzamin i mam problem z wyborem tej “lepszej” - bo obie prezentują nie tylko wysoki poziom, co liczne i czekające na słuchacza niespodzianki.
Jeśli mam wskazać różnice pomiędzy albumami, to druga część ma w sobie znacznie więcej gitarowej, a właściwie, rockowej mocy. Panowie nie kombinują, nie próbują wplatać eksperymentalnych motywów, odżegnują się też od tanecznego flow z części pierwszej na rzecz mocnego rytmicznego pulsu. Inaczej rzec ujmując, zmieniły się zainteresowania i środki wyrazu, i teraz już wiem dlaczego Foals grali w roli headlinera Off Festivalu.
Wszystko to w towarzystwie potężnej ilości przesterów, a samo brzmienie krążka stało się kością niezgody wśród wielu krytyków. Może faktycznie w niektórych momentach przesadzili (bas i poziom głośności talerzy w zestawie perkusyjnym), przez co stracili na klarowności. Mimo to, niektóre z utworów (dosłownie senne, relaksujące „Dreaming of”, echa lat 90. i mieszanki późnego Editors w „10, 000 Feet”) zadają kłam temu, o czym napisałem wcześniej. Wydaje mi się, że praca w studio musiała mieć swoje twórcze wzloty, przekładające się na, nazwijmy to, odwagę w pomysłach realizatora („Black Bull” ze wściekłym główny motywem i mocno wyeksponowaną linią basu), a z drugiej, w momentach spadku adrenaliny, stawiające na przestrzeń i uwypuklenie melodii (niemal dreampopowy nastrój w post-rockowym opusie „Neptune”).
W obu przypadkach Foals prezentują się wyśmienicie, choć właśnie z powodu tej różnorodności album przy pierwszych odsłuchach wydaje się być mało spójny. Tym bardziej, że po dość ostrym graniu przez większość czasu, catharsis jakie otrzymujemy w „Neptune” prędzej traktowałbym jako zapowiedź jeszcze innej, mniej intensywnej i bardziej „domowej” płyty. Szczerze mówiąc, to właśnie ta kompozycja wybija się przed przysłowiowy szereg, stanowiąc najjaśniejszy punkt obu krążków. Jeśli Foals mają chwytać za serce, to oby zawsze robili to w tak przemyślany i dojrzały sposób. Druga sprawa to forma Yannisa, o której pisałem przy okazji premiery części pierwszej – jest dobrze. Jak na kilkuletni rozbrat ze studiem – aż za dobrze. Mocny kandydat (w dwóch aktach) na jedną z płyt roku.