Są jak pomnik ze spiżu. Niewzruszeni na mody, nieczuli na upływający czas i aktualni jak poematy starożytnych Greków. Nieważne, czy wiatr dmie im w twarz, a widownia pokazuje plecy wpatrując się w nowe gwiazdy sceny. New Model Army mają to w nosie.
I nawet jeśli posępny album „Winter” (2016) nie był dziełem, które w jakiś szczególny sposób zapisało się w pamięci słuchacza, to najnowszym „From Here” ma potężną siłę rażenia, może nawet większą od wybitnego, plemiennego „Between Dog and Wolf” (2013). Kto wie, czy nie jest to najlepszy album New Model Army w XXI wiecznej dyskografii Anglików.
Tego albumu trzeba słuchać głośno. Bardzo głośno. Przy podkręconym blisko maksa poziomie volume dudniąca nisko perkusja brzmi POTĘŻNIE („Passing Through”, „The Weather”), jak szarża rozwścieczonego stada słoni, a natchnione wokale Justina Sullivana są przeszywające. Z drugiej strony jest na „From Here” dużo momentów akustycznych, utrzymanych w folkowej stylistyce („Conversation”, „Hard Way”) i gitara brzmi wtedy idealnie: surowo i twardo, ale przy tym soczyście, nisko, ale i ciepło – przedziwne zestawienie elementów, które razem występować nie powinny, bo w gruncie rzeczy sobie przeczą. Cały album uzbrojony jest w nośną motorykę, kolejne utwory napędzone perkusją, gitarą bądź świetnymi basami prą przed siebie tworząc żwawe tempo.
Sullivan przez niespełna godzinę materiału nie robi odpoczynków, wciąga słuchacza w ten wyścig. Odpoczniesz po ostatniej nucie. Podczas tego biegu w pochmurnych klimatach norweskiej wysepki Giske (właśnie tam, w Ocean Sound Recordings, nagrywano płytę, co nie jest bez znaczenia, bo skandynawska, chłodna i pierwotna atmosfera daje się wyczuć na „From Here”) tchu zaczerpnąć możesz tylko wtedy, gdy na moment rozpierzchną się stalowe chmury i gdzieś w oddali dostrzeżesz osłonecznione, bezkresne norweskie pejzaże. Muzyka robi się wtedy pełna przestrzeni, jak w końcówce „The Weather”, „Greate Disguise” albo „Setting Sun” z majestatycznymi chórami. Zamykający krążek numer tytułowy z organami na drugim planie maluje w wyobraźni obraz faceta stojącego na skraju skarpy, wpatrującego się w ciemne niebo ponad niespokojnym oceanem uderzającym z hukiem o skały. A z tej mrocznej, bezkresnej oddali nadciąga apokalipsa.
Są na „From Here” mocarne uderzenia, ale i rozmarzone spojrzenia, refleksyjność, jest duchota i mrok, ale również słoneczne promienie i przestrzeń, jest chłód jak i delikatność. Jest folk, punk, psychodelika i nowa fala. Idealna gra kontrastami składająca się na potężny, ale i piękny album. Rewelacyjne, dojrzałe granie kilku gości, którzy za nic mają sobie trendy. Chcą grać swoje, po swojemu i dla swoich.