Deez Nuts

You Got Me Fucked Up

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Deez Nuts
Recenzje
Grzegorz Pindor
2019-09-30
Deez Nuts - You Got Me Fucked Up Deez Nuts - You Got Me Fucked Up
Nasza ocena:
7 /10

W takim stylu w jakim grają Australijczycy z Deez Nuts ciężko o jakikolwiek rozwój, ale o dziwo, da się.

Już poprzedni album “Binge & Purgatory” przyniósł dość nieoczekiwaną zmianę stylu na lżejszy, ale wciąż przepełniony imprezowym sznytem. Panowie tym razem udali się do Kanady aby napisać materiał, a potem nagrać go w Los Angeles co, jak przyznaje wokalista JJ Peters, przełożyło się na kształt utworów. Wydaje mi się, że mogę się z tym zgodzić, bo klimat kraju klonowego liścia i tamtejszej znacznie bardziej melodyjnej sceny przełożył się na nośność „You Got Me Fucked Up”. O wpływie tym najlepiej zresztą świadczy nówka dobrych znajomych z Obey The Brave, a w przypadku Deez Nuts dość przyzwoite refreny i wpadające w ucho melodie. To mimo wszystko coś nowego, odświeżającego i kierującego zespół na właściwe tory.

Dziesięć premierowych piosenek cechuje mniejsza intensywność niż na poprzednich longplayach, ale pod względem brzmienia, krążek prezentuje się nieco mocniej niż „Binge & Purgatory”. Mniejszy nacisk położono na wyeksponowanie wokali i gitar, za to za główny punkt postawiono sobie uwypuklenie mocarnie brzmiącej perkusji (ten werbel!) i basu. Na dobrym sprzęcie to właśnie sekcja gra tutaj dosłownie pierwsze skrzypce. Odnoszę wrażenie, że JJ nie zapomniał o swoich wieloletnich doświadczeniach za zestawem (grał w metalcore’owym I Killed The Prom Queen), stąd nacisk na „atak” tego elementu sekcji rytmicznej.

Trochę celowo wspominam tylko o liderze Deez Nuts, ponieważ jest on twarzą i od początku istnienia zespołu również głównym kompozytorem w szeregach Australijskiej ekipy. Sprawdzonym w bojach i z pomysłami, ponieważ hiciory pokroju, nomen omen, „Singalong”, czy „DTDFL4EVA” nie piszą się na zawołanie. Zresztą, lwia część tego albumu ma duży potencjał na to, aby na stałe wejść do koncertowego arsenału formacji. Panowie dobrze mieszają tempa, unikają (a o dziwo jest to możliwe) zbędnych powtórzeń (breakdowny) i autocytatów (linie melodyczne w refrenach), dostarczając przy tym słuchaczowi masy rozrywki. Jeśli mam wskazać najfajniejszy, imprezowy współczesny hardcore, który tylko subtelnie odwołuje się do korzeni gatunku, to wskazałbym właśnie na Deez Nuts. Doskonała muzyka na tak zwany reset.