Light It Up
Gatunek: Rock i punk
Dołączenie do ekipy Supersonic Blues Machine wcale nie przeszkodziło Krisowi Barrasowi majstrować nad kolejnym solowym krążkiem. Szkoda tylko, że ten wytatuowany brodacz z przeszłością wojownika MMA dostosował się poziomem do kapeli, z którą ostatnio podjął współpracę.
Trochę ponad rok zajęło Barrasowi upichcenie następcy całkiem przyjemnego "The Divine And Dirty" (2018), krążka przesiąkniętego klimatem amerykańskiego bluesa. Niestety na "Light It Up" nie ma odniesień ani do B.B. Kinga ani Stevie Ray Vaughana jak to bywało wcześniej, w ogóle bluesa jest tu jak na lekarstwo, a nawet jeśli już blues się pojawia, to rzeczywiście smakuje jak rzeczone lekarstwo. Zdaje się, że Kris Barras poczuł potrzebę zbliżenia się do radiowego rocka, a to zawsze jest niebezpieczne w przypadku muzyka, który wcześniej nie oglądał się jakoś specjalnie za modami i nie szukał poklasku tłumów.
"Light It Up" wypchany jest prościutkimi rockami, które nie są ani za ciężkie, ani za lekkie - chciałoby się więc powiedzieć, że w sam raz, ale i to nie prawda, bo nowa porcja muzyki Barrasa w żaden sposób nie ekscytuje, a wręcz rozczarowuje prostą formą i brzmi bez polotu. Nawet pomijając tak okropne piosenki jak "Rain" czy "Counterfeit People" - które swoją drogą mogą służyć za dowód w jak zły kierunku podreptał Barras - materiał wieje po prostu nudą.
Wiele z numerów brzmi jak niemrawe inspiracje twórczością Bon Jovi ("What You Get", "Gam", "What A Way To Go") i jeśli przyrównać Jona do wulkanu energii, to Kris jest rozładowanym paluszkiem AA. Bez wątpienia nie ma startu ani do Bon Jovi, ani do amerykańskich hard rockowców, bo i w takim kierunku Barras zdaje się dążyć. Cięższych gitar i mocniejszych riffów trochę tu jest ("Vegas Son", "Ignite", "Not Fading"), tyle że za każdym razem brakuje w nich pieprzu i ostatecznie schodzą bardziej w klimaty przygładzone, z obciętymi pazurami, radiowe.
Na plus organy Hammonda, które bardzo często wychylają się spod mało wyrazistych melodii i od razu robią dobrze kawałkom, kilka nie najgorszych riffów, parę solówek, choć bez efektu wow, pianino w duchu boogie w "Wound Up" i kobiece chórki gdzieś na drugim planie. Cała reszta pozbawiona jest charakteru, tożsamości i ostatecznie dość szybko zaczyna robić za muzykę tła. Po "The Divine And Dirty" olbrzymie rozczarowanie. "Light It Up" to materiał, którego nie da się zapamiętać.