Lebowski

Galactica

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Lebowski
Recenzje
Grzegorz Bryk
2019-01-22
Lebowski - Galactica Lebowski - Galactica
Nasza ocena:
8 /10

Grupa Lebowski przypomina o sobie, przy okazji dając wszystkim do zrozumienia, że zabiera głos tylko wtedy, gdy rzeczywiście ma coś wartościowego do powiedzenia.

To naprawdę interesujące, bo ich debiutancki "Cinematic", album z odległej epoki, bo z roku 2010, odniósł ogromny sukces nie tylko artystyczny, ale docenili go również słuchacze, a dodajmy, że Lebowski sformował się osiem lat wcześniej. Być może należało kuć żelazo póki gorące, nie pozwolić, by zespół okryła mgła zapomnienia. Z drugiej strony, o Lebowskim wciąż się przecież pamięta, wyczekuje płyty, nawet koncertowy "Plays Lebowski" był ważnym wydarzeniem 2017 roku. Może więc droga, jaką obrali klawiszowiec Marcin Łuczaj i gitarzysta Marcin Grzegorczyk, czyli niezachwiany trzon formacji, była słuszna. Może tak właśnie tego Lebowskiego trzeba prowadzić, by nam nie zbrzydł, by nie stracił swojego statusu zespołu, na którego kolejne dźwięki warto czekać.

Doczekaliśmy się zresztą, bo drugi studyjny krążek szczecińskiej formacji wreszcie ujrzał światło dzienne. Na nim trochę rzeczy, które poznaliśmy już przy okazji "Plays Lebowski" - przecież tytułowa "Galactica" grana była na Tennis Music Festival 2016, podobnie jak "The Last King" i "Mirrage Avenue". Zespół zaserwował też kolejną wersję singla "Goodbye My Joy", zagranego na "Plays Lebowski" z trębaczem Dawidem Głogowskim, którego na "Galactica" zastąpiła jazzowa legenda, Niemiec Markus Stockhausen. Są to wersje bardzo zbliżone, zarówno wykonanie z Głogowskim jak i Stockhausenem robią piorunujące wrażenie, więc koncepcja wprowadzenia trębacza była jak najbardziej słuszna. Dodało to utworowi szlachetności i filmowości. Dużo bardziej przekonująco wypada też "Galactica", która na koncertówce była zbyt post-rockowa, studyjnie utwór dzięki klawiszom Łuczaja nabrał art-rockowego ciepła, natomiast gitary Grzegorczyka z zimnej fabryki zabrano w kierunku słońca i space-rocka.

Znacznie ciekawiej zabrzmiał również "Mirage Avenue", w utwór prowadzony przez pianino wciśnięto gitary akustyczne, fantastyczny klarnet Macieja Marcinkowskiego i wokalizy Katarzyny Dziubak (wokalistka pojawi się jeszcze na płycie w "Midnight Syndrome"). Dzięki temu kompozycja stała się jednym z ciekawszych momentów płyty, być może również dlatego, że nawiązuje do filmowych soundtracków z kina włoskiego i francuskiego. Najostrzejszy na krążku jest "The Last King". Uderzają ciężkie gitarowe riffy, sekcja Krzysztofa Pakuła i Ryszarda Łabula (basista znany z Indios Bravos zastąpił Marka Żaka) gra naprawdę masywnie, a solówki Grzegorczyka łapią rockowy sznyt. Aczkolwiek wersja koncertowa miała chyba więcej mocy. Bezpośrednią kontynuacją brzmienia "The Last King" będzie zamykający album "White Elephant", ponownie z podostrzonymi gitarami i naprawdę świetnymi partiami basu.

Zasadnicza część płyty nabrała "kosmicznego" charakteru, na pierwszy rzut oka sugeruje to zresztą okładka (nie chciałbym się jednak wgłębiać w interpretacje, bo tu zespół pozostawił spore pole do popisu słuchaczowi). Jeśli więc Lebowski wciąż można nazwać zespołem tworzącym muzykę do nieistniejącego filmu, to tym razem jest to fantastyka naukowa - dzięki mocno kontemplacyjnej atmosferze, być może w klimatach "Solaris" i ogólnie Lema. Przecież "Midnight Syndrome", brzmieniem klawiszy i motoryką sekcji przypominający nieco środkową część "Sheep" Pink Floyd, to jakby zilustrowana muzyką podróż pośród gwiazd Ijona Tichego. Podobnie jak "Slightly Inhuman", choć tu mylące mogą być partie pianina tak z przestrzenią kosmiczną niekojarzone. I tak jak debiutancki "Cinematic" korzystał z dźwięków pozamuzycznych (chociażby cytatów filmowych), tak "Galactica" jest tego zabiegu pozbawiona i bodaj jedynie w znanym już z singla, choć odświeżonym aranżacyjnie "The Doosan Way" pojawia się szum morskich fal. Kapitalnym kawałkiem jest dynamiczny, pościgowy wręcz "Solitude of Savant", fragmentem podkolorowany mandoliną (gościnnie Dariusz Kabaciński).

Być może "Galactica" nie ma takiej brawury jak "Cinematic", a może po prostu teraz już Lebowski nie był takim zaskoczeniem jak dziewięć lat temu, gdy pojawił się znikąd. Ale na miejscu pozostały świetne, nieszablonowe kompozycje prowadzone przez rewelacyjnie brzmiące syntezatory, dodające muzyce delikatności oraz powabu pianino i lubiące sobie poszaleć gitary. Lebowski to wciąż kapitalny, wielobarwny art-rock - czerpiący z muzyki ilustracyjnej, filmowej, post rocka i rocka progresywnego. Działający na wyobraźnię, zmysłowy i pobudzający wrażliwość. Czy jest to muzyka do drugiej części filmu, którego część pierwsza nigdy nie powstała? Biorąc pod uwagę, jak fantastyczne momenty zawiera soundtrack, mógłby to być naprawdę dobry film, gdyby tylko ktoś go nakręcił.