Lebowski

Cinematic

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Lebowski
Recenzje
2011-01-19
Lebowski - Cinematic Lebowski - Cinematic
Nasza ocena:
9 /10

Tak jak przewidywałem, nowy rok jeszcze dobrze się nie zaczął, a już sens corocznych podsumowań płytowych wystawiony został na próbę. I to, co ciekawe, w kategorii ’muzyka polska’, to jest w tej, po której zupełnie niczego wartościowego nie oczekiwałem. A wszystko to za sprawą "Cinematic", albumu, który premierę miał w 2010 roku, a bez którego wszelkie zestawienia minionych dwunastu miesięcy wydają się być niepełne.

"Cinematic" to doskonałe wręcz ucieleśnienie idei D-I-Y. Elegancki, starannie wykonany digipack, ciekawa oprawa graficzna. Duży plus za okładkę, która jak ulał pasuje do zawartości, profesjonalne zdjęcia, booklet z historią zespołu i opisem każdego utworu w wersji polskiej i angielskiej (zamiast tekstów, bo tych po prostu nie ma). Za tym produktem nie stoi żadna wytwórnia, album został wydany własnym sumptem. Co więcej, całość zarejestrowano bez użycia profesjonalnego studia. Sekcję rytmiczną i główne partie syntezatorów nagrane zostały w sali prób, resztę pracy związanej z realizacją albumu kapela wykonała w mieszkaniu jednego z muzyków. Zajęło to dwa lata, ale efekt jest po prostu doskonały, a brzmienie dopracowane i czyste, jak woda destylowana. Zdaję sobie sprawę, że praktyka samodzielnego wydawania krążków jest coraz częstsza, ale tu poziom dopracowania całości dowodzi przede wszystkim dojrzałości twórców i ich zrozumienia dla sensu utrwalania muzyki na fizycznych nośnikach.

Nazwa zespołu budzi oczywiste skojarzenia, a tytuł albumu tylko dobitnie potwierdza, jaki koncept legł u podstaw "Cinematic". O ile jednak 'dude’ Lebowski to sympatyczny rozmemłany hipis, cały dzień wałęsający się w szlafroku i beztrosko grający w kręgle (ha, pewnie wszyscy by tak chcieli, co?), tak Lebowski płynący właśnie z moich głośników z rozmemłaniem nie ma nic wspólnego. Pomysł ’ufilmowienia’ muzyki nie jest nowy, ale tu nie ma to większego znaczenia, bowiem wykonanie stoi na naprawdę wysokim poziomie.


Zespół określa swoją muzykę mianem art rocka, ktoś inny nazwałby ją pewnie rockiem progresywnym. Nie etykiety są tu jednak najistotniejsze. Pewne jest, że Lebowski buduje swe kompozycje, myśląc przede wszystkim o klimacie, niekoniecznie zaś o rozbudowanych, skomplikowanych formach. To bardzo wyciszone nastrojowe granie, mające więcej wspólnego z chilloutem i filmową muzyką tła, aniżeli typowymi rockowymi strukturami. Jest również lekko jazzująco (np. "Cinematic", gdzie saksofon kojarzyć się może z Garbarkiem), jest mała wycieczka w kierunku world music ("Trip to Doha" czy "137 sec." z początkiem niemal jak z Dead Can Dance). Nawet fani Ulver rozpoznają w "Encore" charakterystyczny patent. Dlatego ja nie traktuję "Cinematic" jako muzyki stricte rockowej, a bardziej ’rockującej’; takiej, która to zbliża się, to oddala od rockowych schematów. Wrażenie to potęguje rezygnacja z wokaliz. Brawa za tę decyzję, bo szczerze mówiąc nie potrafię sobie tu wyobrazić śpiewanych partii.

Jak już wspomniałem, nie ma rozbuchanych aranżacji, ale kapela zadbała o instrumentalne bogactwo. Ma ono jednak służyć przede wszystkim obranemu kierunkowi oraz podkreślać melancholijny charakter muzyki. Klasyczne instrumentarium uzupełniają zatem skrzypce (odpowiada za nie, gościnnie, Katarzyna Dziubak, która wzbogaciła również śpiewem "137 sec.") oraz klawisze i syntezatory. Dzięki nim uzyskano nie tylko brzmienie pianina, organów Hammonda czy mooga, ale też wspomnianego saksofonu, trąbki, akordeonu, harfy, cymbałów. Puryści mogą narzekać, że to nie autentyczne instrumenty, ale mając na uwadze okoliczności rejestracji krążka nie ma co się czepiać. Zwłaszcza, że dla przeciętnego słuchacza fakt, czy użyto tu prawdziwych instrumentów, czy nie, ma drugorzędne znaczenie. Całość uzupełniają sample i efekty, w tym ciekawy pomysł z odgłosem pracującego projektora filmowego, kończący cały album.  


Rzecz jasna, klasyczne rockowe instrumentarium, nawet jeśli chwilami zepchnięte na nieco dalszy plan, nie traci na znaczeniu. Najwyraźniej dochodzi do głosu na przykład w "Trip to Doha" czy "Cinematic", a zwłaszcza w "Spiritual Machine". Szkoda, że w paru miejscach nie udało się uniknąć bliźniaczych wręcz podobieństw partii gitar do stylu Riverside. W kilku momentach można też było bardziej wyeksponować bas, bo tam, gdzie silniej dochodzi do głosu, efekt jest bardzo fajny. Partie perkusji również są raczej schowane i to nawet w tych bardziej rockowych numerach.  

Wreszcie czas na filmowe sample. To swoisty znak rozpoznawczy Lebowski. Pomysł ten został rozwinięty w bardzo udany sposób. Fragmenty tekstów wzięte zostały między innymi z filmów: "Pamiętnik znaleziony w Saragossie", "Gangsterzy i filantropi", "2001: Odyseja kosmiczna" czy "Hydrozagadka". Rewelacyjne teksty z tego ostatniego nadały utworowi, w którym je wykorzystano ("Islandia"), całkiem nowy wymiar. Warto podkreślić, że owe sample nie dominują i pojawiają się stosunkowo rzadko. I bardzo dobrze, bo łatwo można było przedobrzyć, a na "Cinematic" główna rola należeć ma przecież do muzyki.                 


Wszystkie te elementy złożyły się na znakomitą, świetnie zbalansowaną całość. Album porusza, uspokaja, wzrusza, koi nerwy. Co tylko chcecie. Solidna dawka pięknej muzyki. Na koniec delikatna sugestia dla decydentów w takim choćby Mystic'u, którzy głęboko (chyba nawet zbyt głęboko) przekopują się ostatnimi czasy przez rodzime podwórko: weźcie pod swe skrzydła Lebowskiego, panie Wardzała, bo cholernie szkoda by było, gdyby taki zespół przepadł w otchłani przygnębiających polskich realiów.

Szymon Kubicki