Greta Van Fleet

From the Fires

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Greta Van Fleet
Recenzje
Szymon Kubicki
2018-01-03
Greta Van Fleet - From the Fires Greta Van Fleet - From the Fires
Nasza ocena:
7 /10

Ooooohhhhhhhhh mmmmaaammmmaaaa!!! Czy na sali jest Robert Plant?

Skojarzenia są oczywiste i nie do uniknięcia. Zresztą, nie stara się ich wypierać również sam zespół, bo i po co? Młodziutka formacja Greta Van Fleet, która podbiła świat energetycznym przebojem "Highway Tune" nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, kto jest dla niej źródłem największej inspiracji. I w gruncie rzeczy trudno się dziwić, bowiem stojący za mikrofonem Joshua Kiszka ma tak bardzo plantowską manierę wokalną, że bez sensu byłoby ją zmieniać. Tym bardziej, że zainteresowanie muzyką Led Zeppelin nie słabnie, a classic czy jak kto woli vintage rock, oparty na wzorcach opatentowanych kilka dekad temu wciąż jest grany i słuchany.

Oczywiście Greta Van Fleet nie jest ani pierwszym i ani ostatnim zespołem tak bardzo zapatrzonym w brytyjską legendę, faktem jest jednak, że 21-letni Joshua podobieństwo do jedynego w swoim rodzaju śpiewu Roberta Planta wzniósł na nowy poziom. Jakby tego było mało, brat bliźniak frontmana, gitarzysta Jake niejako siłą rozpędu zestawiany jest z Jimmy Page'm. Ludzie desperacko pragną drugiego Led Zeppelin (skoro oryginał na scenę najwyraźniej już nigdy nie powróci), ale akurat to automatyczne porównanie jest zwyczajnie na wyrost. Przynajmniej na razie.

Popularność spadła na Gretę Van Fleet tak wcześnie, że chłopaki dysponowali jedynie jedną studyjną, 4-utworową EPką. Wszystko wskazuje na to, że zabrakło czasu - a dziś sukces trzeba dyskontować bez zbędnej zwłoki - by nagrać pełnoprawny materiał, stąd dość naciągany pomysł na tak zwaną podwójną EPkę. "From the Fires" zawiera więc cały materiał z debiutanckiej "Black Smoke Rising" plus cztery nowe kompozycje - łącznie 8 utworów (w tym dwa covery) i ledwie nieco ponad 30 minut muzyki. Całość jest spójna, a utwory zostały dodatkowo wymieszane, co jeszcze bardziej obnaża faktyczny marketingowy zamysł stojący za konceptem "From the Fires": sprzedajmy dwa razy to samo. Z drugiej strony, ta nieporównanie lepiej dystrybuowana płyta pozwala zapoznać się z twórczością zespołu znacznie szerszej grupie odbiorców, która dotąd mogła kojarzyć tylko ów jeden wspomniany hit. A to umożliwi odpowiedź na pytanie, czy Greta Van Fleet jest czymś więcej niż tylko kapelą jednego przeboju i jednego sezonu?

Już na samym początku między bajki trzeba włożyć opowieści, że Greta to nowa inkarnacja Led Zeppelin. Z kilku względów, a podobieństwo wokalne oraz podane w różnych konfiguracjach wszystkie te "ahhhhh", "yeah", "oh", "oh yeah" i "oh mama" Joshuy Kiszki to jednak na takie porównania trochę za mało. Można jakoś przełknąć, że żadna z pozostałych kompozycji nie dorównuje nośnością "Highway Tune", podobnie jak to, że w grze Jake'a Kiszki nie słychać geniuszu, wizjonerstwa i wyjątkowego feelingu Page'a. To wcale nie utrudnia tworzenia świetnych kawałków i na "From the Fires" jest sporo dobrego grania.

O wiele bardziej przeszkadza jednak, że Greta Van Fleet jest tak bardzo bezpieczna i poukładana. Tak bardzo grzeczna i tak starannie uczesana. Jeśli Led Zeppelin od pierwszych chwil istnienia dosłownie ociekał seksem i dostarczał tak pożądanego smaku zakazanego owocu - przecież właśnie tego oczekiwano od rocka - tak bracia Kiszka zdają się myśleć wyłącznie o mainstreamowych listach przebojów i częstotliwościach radiowych. W ich graniu nie ma ani krzty buntu i pazura, a zamiast seksu otrzymujemy pobożne trzymanie się za paluszki, co może dziwić tym bardziej, że zespół tworzą tak młodzi muzycy. Oczywiście, dziś czasy mamy inne, a rock teoretycznie nie musi już wysadzać w powietrze fundamentów purytańskiego społeczeństwa. Ale przecież tak czy owak z obyczajowym ułożeniem nigdy nie było mu po drodze.

Podsumowując "From the Fires" trzyma solidny poziom, ale brak mu tego wyjątkowego błysku, który usprawiedliwiałby tak wcześnie zdobytą popularność. Być może formacja nie pokazała jeszcze pełni potencjału, a może nigdy go nie pokaże. Chciałbym, by kwartet nie podzielił smutnego losu choćby takiego Wolfmother, który swego czasu również porównywano z Led Zeppelin. Wolfmother 13 lat temu wystrzelił w kosmos wspaniałym debiutem, a dziś jest cieniem samego siebie. Parcie na listy przebojów i kalkulacje, jakby tu zadowolić wszystkich wokół niekoniecznie wiodą do sukcesu. Kolejny krok chłopaków z Greta Van Fleet będzie więc ważyć więcej. Trzymam kciuki.