Wieczory stają się coraz dłuższe, powietrze mroźniejsze, atmosfera mocniej nasączona melancholią. Nic dziwnego, że wykluła się nowa płyta Starsabout, wszak klimat dla nich idealny.
Białostocka kapela, na której czele stoi śpiewający gitarzysta Piotr Trypus debiutanckim "Halflights" oczarowała paletą onirycznych, nostalgicznych i dojrzałych dźwięków. To była płyta zatopiona w spokoju, bez porywów emocjonalnych, płynąca swoim powolnym, jednostajnym rytmem. Taki jej art-rockowy, z lekka również post rockowy i dream rockowy urok. "Półświatła" to po prostu marzycielski materiał na długie wieczory przy kominku. Gdy po roku od debiutu ukazał się "Longing for Home" można by Starsabout obsypać tą samą stertą komplementów, co przy pierwszym krążku i to paradoksalnie jest zarazem największy zarzut wobec drugiego albumu grupy Piotra Trypusa.
Chodzi o to, że "Halflights" i "Longing for Home" to płyty nieomal identyczne. Pod względem gatunkowym (art-rock ze skłonnościami do post rocka), pod względem tempa (powolnego, hipnotycznego), atmosfery (melancholijnej, marzycielskiej, nostalgicznej), prowadzenia linii melodycznych (Trypus śpiewa te same linie wokalne co przed rokiem) czy numerów, które są bliźniaczo podobne (identyczna konstrukcja, klimat, specyfika brzmienia). Nawet w momencie, gdy jakiś utwór wyróżniał się na "Halflights" z ogólnej stylistyki grupy, to na "Longing for Home" ma swojego odpowiednika, brata bliźniaka. Chociażby "The Night" czy "Enscaped" z debiutu tu przekształciły się w kolejno zagrany na akustyku "Hourglass" i pogrywający niską, tomową perkusją "Thief". Brakuje też takiej kompozycji jak "Bluebird", która mocnym riffem wybudzała na "Halflight" z transu, w jaki wprowadzał krążek. Tu mamy wprawdzie zdecydowanie najlepszy na płycie, prawie dziewięciominutowy "Million Light Years", ale i on nie wyróżnia się jakoś oszałamiająco na tle pozostałych siedmiu kompozycji.
Starsabout poszli najbezpieczniejszą ścieżką wypuszczając siostrę bliźniaczkę debiutu. Nie ma w tym oczywiście nic złego, tym bardziej, że to przecież wciąż kawał świetnego, klimatycznego i hipnotycznego materiału na mroźne wieczory. Tyle że tak się świata nie zdobywa. Są rzecz jasna wyjątki, bo przecież tacy AC/DC czy Motorhead też wydali po dwadzieścia identycznych płyt, a mimo wszystko stali się legendami. Chodzi raczej o fakt, że dzięki "Halflights" zespół wyrobił sobie niezłą markę, a tym samym wzrosły oczekiwania. W mojej opinii "Longing for Home" mimo dobrego materiału, nie wprowadził w poczynania grupy niczego nowego, a jak wiadomo, brak progresu jest w istocie regresem. Dla mnie to tak jakby dalej słuchać "Halflights", a chciałbym od zespołu czegoś więcej, poszerzenia muzycznych horyzontów, jakichś smaczków, tym bardziej, że Piotr Trypus ma u mnie ogromny kredyt zaufania jeśli idzie o muzyczną wrażliwość i po prostu dobry gust. Zespół został zauważony przez niemiecką wytwórnię Progressive Promotion Records i już to powinno obligować do ewolucji.
Plus za to, że "Longing for Home" jest klimatycznie, ascetycznie i gustownie wydana. Czarno-białe zdjęcia zdecydowanie robią klimat. Natomiast gdyby ktoś zapytał, od którego krążka zacząć przygodę ze Starsabout (a tę przygodę zdecydowanie warto zacząć!), to powiedziałbym, że obojętne, bo to nieomal identyczne płyty.