Ostatni raz byłem tak oczarowany chyba podczas słuchania "Seven" od kwidzyńskiego Underfate. To zdumienie wzięło się przede wszystkim z faktu, że zespół wyrósł jak spod ziemi i zaserwował kawał kapitalnego i mądrego grania.
Podobnie jest teraz z "Halflights". Czterech zupełnie anonimowych facetów tworzy takie dźwięki. Piękna niespodzianka od białostockiego Starsabout.
To właściwie była sympatia od pierwszej minuty. Cudownie się tej muzyki słucha. Tak cudownie, że można odpłynąć i nie są to jakieś buńczuczne frazesy. Autentycznie zasłuchałem się w "Półświatłach" - mało powiedziane, pięknie się zasłuchałem i zniknąłem na te 50 minut. Bo taka jest ta muzyka. Odrealniona, oniryczna, lekko wycofana, wreszcie spokojna i na swój sposób dojrzała. Starsabout nie robi jakichś niesłychanych zrywów w swoich utworach, nie ma tu zwrotów akcji godnych bondowskich filmów i właśnie w tej statyczności tkwi magia i urok tej muzyki. Narracja kompozycji poprowadzona jest w jednostajnym tempie leniwej, kominowej opowieści.
A opowiada Piotr Trypus, wokalem stoickim i eleganckim, bez natarczywych, emocjonalnych porywów czy zbędnych egzaltacji. Stoi on lekko z boku utworu, jest wycofany, ale i fantastycznie wtopiony w klimat. Poza tym dysponuje ciepłą, męską barwą i dobrze się faceta słucha - trochę jak młodego Gilmoura, albo raczej Ricka Wrighta. Odwołanie do Pink Floyd jest nieprzypadkowe, bo Starsabout mają w sobie coś z brzmienia i dostojeństwa brytyjskiego bandu - na takiej samej zasadzie jak czerpali od nich Coldplay na początku kariery, to zresztą chyba też dobry przykład dla dookreślenia poczynań Starsabout (szczególnie coldplayowe "God Put A Smile Upon Your Face" albo "The Scientist" z czasów "A Rush Of Blood To The Head").
Białostoczanie zaskarbili sobie moją sympatię szczególnie tym, że w swoich post rockowych wojażach są raczej bandem art rockowym, może nawet dream rockowym, ale zbudowanym na gruzie post. Dużo tu pogłosów, rozpływających się w przestrzeni gitar, które tworzą gęstą atmosferę, tak gęstą, że można by się w niej utopić. Gitary z jednej strony napędzają utwory, z drugiej, gdzieś w tle, wyłaniają się jakby właśnie z owych otaczających kompozycję półmroków i zawodzą oraz jęczą kolorując tło kompozycji.
Jednak główną zaletą "Półświateł" jest niepowtarzalna atmosfera o stonowanych barwach i dojrzałej, ale wciąż nie przejrzałej, emocjonalności i marzycielskim charakterze. Dźwięki wręcz otulają podczas słuchania, tworząc barierę, przez którą świat zewnętrzny nie ma prawa przeniknąć. Nie mam pojęcia jak Starsabout zbudowali tak spójny, ciepły i nieomal namacalny klimat, ale czapki z głów, tak harmonijnych albumów ze świecą szukać. Na dodatek muzyka ma w sobie dosłownie hipnotyzujący pierwiastek. Podczas słuchania zazgrzytał mi wyłącznie instrumentalny "20 000 Miles", który chyba jednak odstaje od reszty i wprowadza lekki dysonans - nie ze względu na jakąś nagłą zmianę klimatu, ale raczej jest po prostu nudny i niewiele się w nim dzieje. Na całej płycie się zresztą dzieje niewiele, ale w tym jej urok i - kuriozalnie - największa zaleta.
Poważnie, dajcie się ponieść "Halflights". Zasłuchajcie się w tych dźwiękach, tak jak ja pięknie się w nich zasłuchałem. Grupa wyrosła znikąd, a dała nam kawał tak niesamowitej, rozmarzonej i przestrzennej muzyki, przy której się dosłownie odpływa. Nie musicie wierzyć na słowo. Album jest udostępniony do odsłuchu na Youtube, ale pamiętajcie, że najlepiej smakuje w całości. Z mojej strony to już tyle i wracam znów się zasłuchać w "Halflights". Gorąco polecam!
Grzegorz Bryk